Rozdział 100

Hulohot wbiegał na schody, przeskakując po trzy stopnie naraz. Spiralna klatka schodowa tonęła w mroku – jedynym źródłem światła były niewielkie okienka bez szyb co sto osiemdziesiąt stopni. David Becker jest w pułapce! Zaraz zginie! Hulohot zataczał kolejne koła. W ręce trzymał pistolet. Żelazne świeczniki na podestach byłyby niezłą bronią, gdyby Becker chciał walczyć. Hulohot pomyślał, że musi uważać, by dostrzec go w porę. Jego pistolet miał znacznie większy zasięg niż metrowy świecznik.

Poruszał się szybko, ale uważnie. Schody były strome; zdarzyło się tu już kilka wypadków, w których zginęli turyści. To nie była Ameryka – żadnych znaków ostrzegawczych, poręczy, zastrzeżeń o wykluczeniu odpowiedzialności. To była Hiszpania. Jeśli ktoś jest tak głupi, żeby spaść ze schodów, to jego wina, niezależnie od tego, kto je zbudował.

Hulohot zatrzymał się na chwilę przy oknie i wyjrzał. Stał po północnej stronie, w połowie wysokości.

Po chwili zobaczył już wejście do pokoju widokowego. Na pozostałym odcinku schodów nie było nikogo. David Becker widocznie zrezygnował z walki. Hulohot pomyślał, że być może Becker nie zauważył, jak wchodzi do wieży. To oznaczało, że Hulohot zyskał dodatkową przewagę, jaką daje zaskoczenie, choć wcale jej nie potrzebował. Miał wszystkie atuty w ręku. Sprzyjał mu nawet rozkład wewnętrzny wieży – schody łączyły się z platformą widokową w południowo-wschodnim rogu.

Hulohot mógł strzelić w dowolnym kierunku, nie obawiając się, że Becker stoi za jego plecami. Na dokładkę, wynurzy się z cienia na oświetloną platformę. To egzekucja, uśmiechnął się do siebie.

Zmierzył wzrokiem odległość do wejścia. Siedem stopni. Raz jeszcze przećwiczył w myślach kolejne ruchy. Jeśli podejdzie od prawej strony, będzie mógł sprawdzić, czy Becker nie stoi w lewym rogu, jeszcze przed wyjściem na platformę. Jeśli tak, strzeli od razu. Jeśli nie, przesunie się na lewo, twarzą w kierunku prawego rogu – to jedyne miejsce, gdzie Becker mógłby jeszcze stać. Hulohot znów się uśmiechnął.


PODMIOT DAVID BECKER – WYELIMINOWANY


Nadeszła pora działania. Sprawdził pistolet.

Wbiegł szybko po schodach. Już widział platformę. Lewy róg był pusty. Zgodnie z planem, Hulohot przesunął się w lewo i wpadł na platformę, zwrócony twarzą w prawo. Strzelił w róg. Pocisk odbił się od muru. Niewiele brakowało, a Hulohot zostałby trafiony rykoszetem. Gwałtownie się odwrócił i wydał z siebie stłumiony okrzyk wściekłości. W pokoju nie było nikogo. David Becker gdzieś zniknął.


Trzy ciągi schodów niżej David Becker wisiał na zewnątrz, trzymając się parapetu, na wysokości stu metrów nad Jardin de los Naranjos. Wyglądał tak, jakby postanowił ćwiczyć podciąganie na krawędzi okna. Gdy Hulohot pędził na górę, David zszedł niżej i wyszedł przez okno. Zdążył zniknąć w samą porę. Morderca przebiegł obok okna w takim pośpiechu, że nie zauważył jego zbielałych palców na parapecie.

Wisząc za oknem, Becker dziękował Bogu, że w ramach codziennego treningu ćwiczył również na siłowni, by wzmocnić serw. Niestety mimo silnych ramion miał kłopoty z podciągnięciem się na parapet. Paliły go bicepsy i czuł potworny ból w boku, tak jakby rozdzierał sobie ranę. Szorstki kamień nie zapewniał dobrego chwytu, przeciwnie, boleśnie ranił palce, zupełnie jak szkło.

Becker wiedział, że ma tylko kilka sekund, nim zabójca zawróci. Zbiegając z góry, z pewnością zauważy jego palce na parapecie.

Zacisnął powieki i raz jeszcze spróbował się podciągnąć. Wiedział, że tylko cud może go uratować. Spojrzał w dół, między dyndającymi nogami. Lot z wysokości stu metrów, wprost na pomarańczowe drzewka, musiał zakończyć się śmiercią. Rana bolała go coraz mocniej. Słyszał już kroki zbiegającego w dół mordercy. Znów zamknął oczy. Teraz albo nigdy. Zacisnął zęby i podciągnął się.

Przesuwając się w górę, David skaleczył się o ostrą krawędź kamiennego parapetu, ale nie puścił. Udało mu się chwycić za wewnętrzną krawędź okna. Podciągnął się wyżej. Miał wrażenie, że jego ciało jest z ołowiu, tak jakby ktoś ciągnął go za nogi w dół. Podparł się łokciami. Teraz był doskonale widoczny – jego głowa wystawała z okna, niczym głowa skazańca na gilotynie. Wierzgając nogami, podciągnął się jeszcze wyżej. Teraz już cały tułów wisiał z okna po stronie schodów. David słyszał wyraźnie odgłosy kroków. Oparł się rękami o ścianę i odepchnął się. Wyleciał z okna i ciężko runął na kamienne schody.


Hulohot usłyszał odgłos upadku. Skoczył naprzód z pistoletem w ręce. Nagle zobaczył okno i zrozumiał. To tak! Przesunął się ku zewnętrznej ścianie i wycelował w dół schodów. Zdążył jeszcze zobaczyć nogi Beckera, który już znikał za zakrętem. Sfrustrowany Hulohot mimo to strzelił. Pocisk odbił się od muru.

Popędził za swoją ofiarą. Cały czas trzymał się blisko ściany zewnętrznej, by mieć jak najszersze pole widzenia. Gdy pokonywał kolejne zakręty, miał wrażenie, że od Beckera dzieli go jedynie pół okrążenia. Becker biegł przy ścianie wewnętrznej, ścinał zakręty i przeskakiwał po kilka stopni naraz. Mimo to Hulohot stale się zbliżał. To sprowadzało się do jednego strzału. Nawet jeśli Becker zdoła zbiec na dół, nie będzie miał dokąd uciekać. Na otwartym patio Hulohot z łatwością trafiłby go w plecy. Byli coraz niżej.

Hulohot zmienił taktykę – teraz biegł przy wewnętrznej ścianie. Czuł, że zmniejsza odległość do ofiary. Ilekroć mijali okno, widział cień Beckera. Szybciej, szybciej. Hulohot miał wrażenie, że Becker jest tuż przed nim. Jednym okiem śledził jego cień, drugim patrzył na schody.

Nagle zauważył, że cień Beckera wyraźnie się zachwiał, wychylił w lewo, obrócił w powietrzu i ponownie znalazł się po prawej stronie. Chyba upadł! Hulohot przyśpieszył. Mam go!

Skacząc na kolejne stopnie, Hulohot zdążył jeszcze zobaczyć błysk metalu. Zza zakrzywionej ściany wyłonił się metalowy pręt. To było jak pchnięcie szpadą, tyle że na wysokości kostek. Hulohot spróbował skręcić w prawo, ale było za późno. Zawadził stopą o pręt, a potem uderzył weń golenią. Rozchylił ramiona, usiłując złapać równowagę, ale tylko zamachał nimi w powietrzu. Nagle poczuł, że spada. Przeleciał nad skulonym na schodach Beckerem. David trzymał w rękach metalowy świecznik, którego drugi koniec wciąż tkwił między nogami Hulohota.

Hulohot najpierw uderzył o zewnętrzną ścianę, a później upadł. Wypuścił pistolet, który z trzaskiem spadł na kamienne schody. Hulohot potoczył się; zrobił pięć koziołków, nim wreszcie zatrzymał się na podeście. Jeszcze dwanaście stopni, a znalazłby się na patio.

Загрузка...