Rozdział 111

Nagle w ośrodku sterowania rozległ się krzyk, od którego mogły popękać bębenki w uszach.

– Rekiny! – krzyczała Soshi.

Jabba szybko spojrzał na ekran. Na zewnątrz koncentrycznych kręgów pojawiły się dwie cienkie linie. Wyglądały jak plemniki usiłujące dostać się do niechętnej komórki jajowej.

– Wyczuły krew w wodzie, proszę państwa. – Jabba zwrócił się do dyrektora. – Konieczna jest decyzja. Albo zaczniemy wyłączać teraz, albo nie zdążymy. Gdy tylko ci dwaj zorientują się, że padł komputerowy bastion zewnętrzny, wydadzą okrzyk wojenny.

Fontaine nie odpowiedział. Był pogrążony w myślach. Wiadomość o kluczu w Hiszpanii wydawała się bardzo obiecująca. Jeszcze raz spojrzał na Susan Fletcher. Wyglądała tak, jakby zamknęła się we własnym świecie. Siedziała na fotelu z twarzą ukrytą w dłoniach. Fontaine nie wiedział, co spowodowało taką reakcję, ale nie miał czasu się tym zająć.

– Proszę o decyzję! – naciskał Jabba. – Teraz!

– W porządku – odrzekł Fontaine, podnosząc głowę. – Masz decyzję. Nie wyłączamy banku danych. Jeszcze poczekamy.

– Co takiego? – Jabbie opadła szczęka. – Ależ to jest…

– Hazard – przerwał mu dyrektor. – Może wygramy. – Wziął telefon komórkowy Jabby i nacisnął kilka guzików. – Midge – powiedział. – Tu Leland Fontaine. Słuchaj uważnie…

Загрузка...