Two-Tone szedł wyłożonym lustrami korytarzem w stronę parkietu. W pewnej chwili zatrzymał się, by sprawdzić, jak wygląda jego agrafka w nosie. Poczuł nagle, że ktoś za nim stoi, i chciał się obejrzeć, ale było za późno. Jakiś mężczyzna chwycił go za ramiona i przycisnął do szklanej tafli.
– Eduardo? Hej, to ty? – Two-Tone na próżno próbował się odwrócić. Poczuł, że ktoś przejechał ręką po jego portfelu, po czym znów mocno nacisnął jego plecy. – Eddie! – krzyknął punk. – Przestań się wygłupiać. Jakiś facet szukał Megan.
Mężczyzna trzymał go mocno.
– Eddie, przestań! – krzyknął znów Two-Tone, ale w tym momencie zobaczył w lustrze twarz. To nie był Eduardo.
Na twarzy napastnika widać było ślady po ospie i blizny. Nosił okulary w drucianej oprawie. Mężczyzna pochylił się i zbliżył usta do jego ucha.
– Adónde fué? – spytał dziwnym głosem, trochę zniekształcając słowa. – Dokąd pojechał?
Punk zamarł, sparaliżowany strachem.
– Adónde fué? – powtórzył obcy. – El Americano.
– Na… lotnisko. Aeropuerto – wyjąkał Two-Tone.
– Aeropuerto? – powtórzył mężczyzna, uważnie obserwując w lustrze ruch ust punka.
Two-Tone pokiwał głową.
– Tenia el anillo? Czy miał pierścień?
– Nie – pokręcił głową chłopak. Był przerażony.
– Viste el anillo? Czy widziałeś pierścień?
Two-Tone milczał. Zastanawiał się, co lepiej powiedzieć.
– Viste el anillo? – powtórzył tamten stłumionym głosem.
Two-Tone kiwnął głową. Miał nadzieję, że lepiej będzie powiedzieć prawdę. Pomylił się. Kilka sekund później runął na podłogę ze złamanym karkiem.