Susan zeszła na dół po drabinie. Wokół korpusu TRANSLATORA unosiły się kłęby pary, która skraplała się na metalowych pomostach. Niewiele brakowało, a upadłaby. Jej pantofle nie zapewniały odpowiedniego tarcia. Zastanawiała się, ile jeszcze czasu przetrwa TRANSLATOR. Co jakiś czas odzywały się syreny alarmowe. Co dwie sekundy migotały lampy sygnalizacyjne. Trzy poziomy niżej dygotały pracujące pełną mocą generatory awaryjne. Susan wiedziała, że gdzieś tam na dole, w mglistych ciemnościach, znajduje się główny bezpiecznik. Czuła, że zostało jej już niewiele czasu.
Strathmore stał, trzymając w ręce berrettę. Raz jeszcze przeczytał list. Położył go na podłodze. Nie miał wątpliwości, że to, co zamierzał zrobić, było tchórzliwym postępkiem. Muszę przetrwać, postanowił. Raz jeszcze pomyślał o wirusie w głównym banku danych, o Davidzie Beckerze w Hiszpanii, o planach zainstalowania tylnej furtki w Cyfrowej Twierdzy. Dużo kłamał. Odpowiada za wiele spraw. To był jedyny sposób, by uniknąć oskarżeń… uniknąć hańby. Starannie wymierzył. Zamknął oczy i nacisnął spust.
Susan zdążyła pokonać zaledwie sześć ciągów schodów, gdy usłyszała stłumiony odgłos wystrzału. Huk nie był głośny, a szum generatorów go niemal całkowicie zagłuszył. Do tej pory słyszała strzały jedynie na filmach, ale nie miała wątpliwości, że to był strzał.
Zatrzymała się w miejscu. W uszach miała wciąż ten sam odgłos. Była przerażona i obawiała się najgorszego. Przypomniała sobie marzenia komandora o triumfie, jakim byłoby zainstalowanie tylnej furtki w Cyfrowej Twierdzy. Marzenia skończyły się na wprowadzeniu wirusa do głównego banku danych. Dodała do tego nieudane małżeństwo i dziwne skinięcie głową na zakończenie ich rozmowy. Zawróciła na podeście i chwyciła poręcz. Komandorze! Nie!
Przez chwilę tkwiła nieruchomo. W głowie miała zupełną pustkę. Echo strzału wyparło z jej świadomości otaczający ją chaos. Rozsądek podpowiadał, że powinna iść dalej, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Komandor! Susan ruszyła po schodach na górę, całkowicie zapominając o wszystkim, co działo się wokół niej.
Biegła niemal na oślep, ślizgając się na mokrych stopniach. W podziemiu było tak wilgotno, jakby padał deszcz. Gdy dotarła do drabiny i zaczęła się wspinać, czuła, że unosi ją do góry gęsty kłąb pary. Ciśnienie niemal wyrzuciło ją z szybu do głównej sali Krypto. Potoczyła się po podłodze i z ulgą zaczerpnęła świeżego powietrza. Jej biała bluzka była zupełnie mokra i lepiła się do skóry.
W Krypto było ciemno. Susan przez moment stała w miejscu, starając się odzyskać orientację. W uszach wciąż miała odgłos wystrzału. Z szybu wydobyły się kłęby pary, niczym z wulkanu na chwilę przed wybuchem.
Przeklinała swoją głupotę. Dlaczego zostawiła Strathmore’owi pistolet? Tak chyba było, prawda? A może zostawiła berrettę w Węźle nr 3? Gdy jej oczy dostosowały się do ciemności, zobaczyła wielką dziurę w ścianie Węzła. W słabym świetle dostrzegła rękę Hale’a. Nie był związany jak mumia i nie leżał na boku. Trzymał rękę wysoko nad głową i przewrócił się na wznak. Czyżby się uwolnił? W ogóle się nie ruszał, leżał jak martwy.
Susan spojrzała w stronę gabinetu Strathmore’a, wysoko nad główną salą.
– Komandorze?
Cisza.
Ostrożnie zbliżyła się do Węzła nr 3. Hale trzymał coś w ręce. Światło monitorów odbijało się od gładkiej powierzchni. Susan zrobiła kilka kroków w jego kierunku… jeszcze kilka… Nagle rozpoznała przedmiot: to była berretta.
Z trudem złapała oddech. Przesunęła wzrok na twarz Hale’a, tak jak wskazywała jego ręka. To był groteskowy widok. Głowa Hale’a była do polowy zalana krwią. Na wykładzinie dostrzegła wielką ciemną plamę.
O Boże! Susan zrobiła dwa nieporadne kroki do tyłu. To nie komandor strzelił, lecz Hale!
Zbliżyła się do ciała. Poruszała się jak w transie. Najwyraźniej Hale zdołał się uwolnić. Kable od drukarki leżały na podłodze obok niego. Musiałam zostawić pistolet na sofie, pomyślała. W niebieskawym świetle monitora krew wypływająca z dziury w czaszce wydawała się niemal czarna.
Obok ciała Hale’a na podłodze leżała kartka papieru. Susan podeszła z wahaniem i podniosła ją. To był list.
Drodzy przyjaciele, postanowiłem odebrać sobie życie, by ukarać się za popełnione grzechy…
Susan nie mogła w to uwierzyć. Ze zdumieniem czytała list samobójcy. To było zupełnie nieprawdopodobne, całkowicie sprzeczne z charakterem Hale’a. Miała w ręku prawdziwą listę grzechów. Hale przyznał się do wszystkiego – wiedział, że NDAKOTA nie istnieje, wynajął zawodowego mordercę, by zabił Ensei Tankada, zepchnął Chartrukiana z pomostu, zamierzał sprzedać Cyfrową Twierdzę.
Doszła do końca listu. Nie była przygotowana na to, co przeczytała. Ostatnie słowa były dla niej prawdziwym ciosem.
Przede wszystkim, jest mi bardzo przykro z powodu Davida Beckera. Proszę o wybaczenie – oślepiła mnie ambicja.
Gdy Susan stała, drżąc nad ciałem Hale’a, usłyszała zbliżające się kroki. Ktoś biegł w jej stronę. Odwróciła się. Poruszała się jak na filmie w zwolnionym tempie.
W dziurze w szklanej ścianie Węzła pojawił się Strathmore; był blady i z trudem łapał oddech. Na widok ciała Hale’a stanął jak wryty. To musiał być dla niego wielki wstrząs.
– Boże! – westchnął. – Co się stało?