David Becker czuł się tak, jakby ktoś polał mu twarz terpentyną i podpalił. Przekręcił się na podłodze i patrzył załzawionymi oczami, jak dziewczyna ucieka w kierunku obrotowych drzwi. Biegła z przerwami, ciągnąc za sobą podróżną torbę. Becker spróbował wstać, ale nie mógł. Oślepiał go gorący ogień. Ona nie może uciec!
Spróbował zawołać, ale zabrakło mu powietrza w płucach. Czuł w piersiach potworny ból.
– Nie! – wychrypiał. To był tylko szept.
Becker zdawał sobie sprawę, że jeśli dziewczyna wyjdzie, zniknie na zawsze. Jeszcze raz spróbował krzyknąć, ale piekło go gardło.
Dziewczyna już prawie dobiegła do obrotowych drzwi. Becker z trudem wstał i zataczając się, pobiegł za nią. Była już w drzwiach. Torba podróżna spowalniała jej ruchy. Dwadzieścia metrów dalej Becker niemal na oślep biegł za nią.
– Czekaj! – krzyknął. – Czekaj!
Dziewczyna gwałtownie popchnęła skrzydło drzwi. Zaczęły się obracać, lecz po chwili stanęły. Odwróciła się przerażona i zauważyła, że to jej torba podróżna utkwiła między kolejnym skrzydłem i futryną. Uklękła i gorączkowo szarpała, usiłując ją wyciągnąć.
Becker wbił wzrok w kawałek materiału wystający z drzwi. Widział tylko czerwony róg nylonowej torby. Rzucił się naprzód z wyciągniętymi rękami.
Runął na podłogę, ale w tym momencie róg torby zniknął za skrzydłem drzwi. Jego palce zacisnęły się w powietrzu. Drzwi zaczęły się obracać. Dziewczyna wydostała się na ulicę.
– Megan! – krzyknął rozpaczliwie. W oczodołach czuł gorące ukłucia. Znowu nic nie widział, zbierało mu się wymioty. Usłyszał echo własnego krzyku. Megan!
David Becker nie był pewien, jak długo leżał na podłodze nim znów usłyszał szum jarzeniówek nad głową. Poza tym panowała cisza. Nagle rozległ się jakiś glos. Ktoś coś mówił. Spróbował podnieść głowę. Cały świat był zdeformowany. Ponownie usłyszał ten głos. Otworzył z trudem oczy i dostrzegł jakąś postać stojącą w odległości dwudziestu metrów od niego.
– Proszę pana?
Becker rozpoznał głos. Te słowa wypowiedziała dziewczyna. Stała przy drugim wejściu do hali, przyciskając torbę podróżną do piersi. Wydawała się jeszcze bardziej przestraszona niż przed chwilą.
– Proszę pana – mówiła drżącym głosem. – Nie powiedziałam panu, jak mam na imię. Skąd pan je zna?