Gdy Susan się obudziła, słońce było już wysoko na niebie. Słoneczne promienie wpadały do środka przez koronkowe firanki i rozpraszały się na puchowej pościeli. Wyciągnęła ramię, by objąć Davida. Czy śnię? Leżała nieruchomo, wyczerpana, wciąż oszołomiona przeżyciami tej nocy.
– David? – jęknęła.
Nie odpowiedział. Susan otworzyła oczy. Materac po drugiej stronie łóżka był zimny. David znikł.
Śnię, pomyślała. Usiadła. Rozejrzała się po pokoju urządzonym w wiktoriańskim stylu. Wszędzie koronki i antyki. To był najlepszy pokój w Stone Manor. Na parkiecie leżała jej torba podróżna, a na krześle obok łóżka wisiała bielizna.
Czy David naprawdę przyjechał? Pamiętała dotyk jego ciała, gdy budził ją delikatnymi pocałunkami. A może to się jej tylko śniło? Spojrzała na nocny stolik. Pusta butelka po szampanie, dwa kieliszki i list…
Przetarła oczy, otuliła się puchową kołdrą i przeczytała krótką notatkę:
Najdroższa Susan,
Kocham cię.
Bez wosku, David.
Uśmiechnęła się i przycisnęła list do piersi. David był tutaj. Bez wosku… jeszcze jeden szyfr, który musiała złamać.
Coś się poruszyło w rogu pokoju. Susan spojrzała w tamtą stronę. Na grubym dywanie siedział David w płaszczu kąpielowym, grzał się na słońcu i patrzył na nią. Wyciągnęła do niego ramiona, przywołując do siebie.
– Bez wosku? – powiedziała, przymilnie zarzucając mu ręce na szyję.
– Bez wosku – uśmiechnął się David.
Susan pocałowała go w usta.
– Powiedz mi, co to znaczy.
– Wykluczone – zaśmiał się w odpowiedzi. – W małżeństwie potrzebne są sekrety, tak jest ciekawiej.
– Jeśli będzie ciekawiej niż ostatniej nocy, to chyba już nigdy nie wstanę.
Wziął ją w ramiona. Czuł się tak, jakby znalazł się w stanie nieważkości. Wczoraj otarł się o śmierć, a teraz był tutaj i nigdy nie czuł się bardziej pełen życia.
Susan leżała z głową na piersi Davida i słuchała bicia jego serca. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze niedawno myślała, że umarł.
– David… – westchnęła, spoglądając na list. – Wyjaśnij mi to „bez wosku”. Wiesz, że nienawidzę szyfrów, których nie potrafię złamać.
David milczał.
– Powiedz mi, bo inaczej już nigdy nie będziesz mnie miał.
– Kłamiesz.
– Powiedz mi! – Susan walnęła go poduszką. – Ale już!
David nie zamierzał niczego wyjaśnić. Ta tajemnica była zbyt słodka. Jej źródło kryło się w przeszłości. W czasie renesansu hiszpańscy rzeźbiarze, którzy popełnili jakiś błąd, kując posąg w drogim marmurze, często łatali dziury za pomocą cera, czyli wosku. O bezbłędnie wykonanej rzeźbie, która nie wymagała takich poprawek, mówiono sin cera, czyli „rzeźba bez wosku”. Później tego wyrażenia używano na określenie wszystkiego, co jest prawdziwe lub rzetelne. Angielskie słowo sincere wywodziło się od hiszpańskiego sin cera, dosłownie „bez wosku”. Kod Davida nie skrywał żadnej wielkiej tajemnicy – po prostu podpisywał swoje listy sincerely. Podejrzewał jednak, że to wyjaśnienie nie ubawiłoby Susan.
– Zapewne się ucieszysz z wiadomości – spróbował zmienić temat – że podczas lotu zadzwoniłem do rektora.
– Powiedz mi, że zrezygnowałeś ze stanowiska dziekana. – Susan spojrzała na niego z nadzieją.
– Tak – kiwnął głową. – Od następnego semestru wracam do sali wykładowej.
– To odpowiednie miejsce dla ciebie – westchnęła z ulgą.
– Aha – kiwnął głową. – Hiszpania przypomniała mi, co się naprawdę liczy.
– Znowu będziesz łamał serca studentek? – pocałowała go w policzek. – No, przynajmniej będziesz miał czas pomóc mi w redagowaniu książki.
– Piszesz książkę?
– Tak. Postanowiłam ją wydać.
– Wydać? – podejrzliwie spytał David. – Co chcesz wydać?
– Mam pewne pomysły na temat protokołów filtrowania i residuów kwadratowych.
– To na pewno będzie bestseller – jęknął w odpowiedzi.
– Jeszcze się zdziwisz – zaśmiała się Susan.
David sięgnął do kieszeni płaszcza kąpielowego i wyjął jakiś mały przedmiot.
– Zamknij oczy. Mam coś dla ciebie.
– Pozwól mi zgadnąć – powiedziała z zamkniętymi oczami. – Na pewno wulgarny, złoty pierścionek z inskrypcją po łacinie.
– Nie – zaśmiał się David. – Poprosiłem Fontaine’a, by oddał go spadkobiercom Tankada. – Chwycił jej dłoń i wsunął coś na palec.
– Kłamca – zaśmiała się Susan. – Wiedziałam, że…
Urwała. To nie był pierścionek Ensei Tankada, lecz pojedynczy diament w platynowej oprawie.
Wydała stłumiony okrzyk zdumienia.
– Czy wyjdziesz za mnie? – David spojrzał jej w oczy.
Wstrzymała oddech. Patrzyła to na niego, to na pierścionek.
Nagle zachciało się jej płakać.
– Och, David… nie wiem, co powiedzieć.
– Powiedz tak.
Odwróciła się i milczała. David chwilę czekał.
– Susan Fletcher, kocham cię. Wyjdź za mnie.
Uniosła głowę i spojrzała na niego. Miała oczy pełne łez.
– Przykro mi, David… – szepnęła. – Ja… nie mogę.
Osłupiał. Szukał w jej oczach dobrze znanego figlarnego błysku. Na próżno.
– Susan… – wyjąkał. – Nie rozumiem.
– Nie mogę – powtórzyła. – Nie mogę wyjść za ciebie za mąż. – Odwróciła się. Jej ramiona dygotały. Zakryła twarz dłońmi.
– Ależ Susan – David był kompletnie zaskoczony. – Myślałem… – Dotknął jej drżących ramion i odwrócił ją do siebie. Teraz zrozumiał. Susan wcale nie płakała, tylko śmiała się histerycznie.
– Nie wyjdę za ciebie! – zaśmiała się i znów uderzyła go poduszką. – Najpierw musisz mi wyjaśnić, co to znaczy „bez wosku”! Doprowadzasz mnie do szaleństwa!