Rozdział 55

Zająłeś moje miejsce, gnojku.

Becker uniósł głowę. Czy w tym cholernym kraju nikt już nie mówi po hiszpańsku?

Jakiś niski nastolatek z pryszczami na twarzy stał przed stolikiem i mierzył go gniewnym wzrokiem. Miał ogoloną głowę; pół czaszki pomalował na czerwono, a pół na fioletowo. Wyglądał jak wielkanocne jajko.

– Powiedziałem, że zająłeś moje miejsce, gnojku.

– Słyszałem za pierwszym razem – odrzekł Becker i wstał. Nie miał ochoty na awanturę. Poza tym powinien już wyjść.

– Co zrobiłeś z moimi butelkami? – warknął dzieciak. Miał agrafkę w nosie.

– Były puste – odparł Becker i wskazał na stojące na posadzce butelki.

– Kurwa, to moje butelki!

– Przepraszam – powiedział Becker i odwrócił się, żeby wyjść.

– Podnieś je! – zażądał tamten, blokując mu drogę. Becker zamrugał ze zdziwienia oczami. Nie był rozbawiony.

– Chyba żartujesz? – Był od niego o ponad głowę wyższy i ważył pewnie ze dwadzieścia parę kilo więcej.

– Kurwa, czy wyglądam tak, jakbym żartował?

Becker nic nie odpowiedział.

– Podnieś je! – wrzasnął chłopak. Głos mu się załamał. Becker spróbował go ominąć, ale nastolatek zastąpił mu drogę.

– Powiedziałem, żebyś podniósł te pierdolone butelki!

Pijani i oszołomieni narkotykami punkowie z zaciekawieniem przyglądali się awanturze.

– Lepiej uważaj, chłopcze – powiedział spokojnie Becker.

– Ostrzegam cię – pienił się chłopak. – To mój stolik! Przychodzę tu co wieczór. Podnieś je w tej chwili!

Cierpliwość Beckera wreszcie się wyczerpała. Czyż nie powinien być teraz w górach z Susan? Dlaczego zamiast tego znalazł się w Hiszpanii i marnował czas na awantury z psychotycznym wyrostkiem?

Bez ostrzeżenia chwycił go pod pachy, uniósł do góry i z całej siły posadził na stole.

– Słuchaj, ty zasmarkany gówniarzu. Odczepisz się ode mnie, i to natychmiast, albo wyrwę ci z nosa tę agrafkę i zapnę nią twoją gębę.

Chłopak zbladł.

Becker trzymał go przez chwilę, po czym rozluźnił uścisk. Nie spuszczając wzroku z przestraszonego dzieciaka, pochylił się, podniósł butelki i postawił je na stole.

– Co się mówi? – spytał.

Chłopak zaniemówił.

– Mówi się dziękuję – rzucił Becker.

Ten wyrostek to chodząca reklama środków antykoncepcyjnych.

– Idź do diabła! – wrzasnął punk. Dopiero teraz zauważył, że dookoła wszyscy się śmieją. – Zasraniec!

Becker się nie ruszył. Nagle coś sobie skojarzył. Przychodzę tu co wieczór. Przyszło mu do głowy, że ten młokos może mu pomóc.

– Przepraszam – powiedział. – Nie słyszałem, jak się nazywasz.

– Two-Tone – odrzekł punk takim tonem, jakby obwieszczał wyrok śmierci.

– Two-Tone – powtórzył Becker. – Niech zgadnę… z powodu włosów?

– Co za Sherlock.

– Zgrabne imię. Sam je wymyśliłeś?

– A co, kurwa? – dumnie potwierdził. – Zamierzam je opatentować.

– Chyba raczej zastrzec – skorygował Becker.

Chłopak najwyraźniej go nie zrozumiał.

– Imię można zastrzec – wyjaśnił Becker – a nie opatentować.

– Wszystko jedno – machnął ręką sfrustrowany młodzieniec.

Pijani i znarkotyzowani punkowie przy sąsiednich stolikach osiągnęli stan histerii. Two-Tone wstał ze stołu.

– Kurwa, czego ode mnie chcesz?! – krzyknął do Beckera.

Becker przez chwile się zastanawiał. Chcę, abyś umył głowę, przestał kląć i poszukał pracy, pomyślał, ale uznał, że jak na pierwsze spotkanie to za duże wymagania.

– Potrzebuję pewnych informacji – powiedział.

– Odpierdol się.

– Szukam kogoś.

– Nie widziałem go.

Becker zatrzymał przechodzącą kelnerkę i zamówił dwa piwa Aguilla. Podał kufel chłopakowi. Two-Tone wydawał się zaskoczony. Wypił łyk i przyglądał się Beckerowi nieufnie.

– Chce mnie pan poderwać?

– Szukam pewnej dziewczyny – uśmiechnął się Becker.

– Kurwa, w takich łachach na pewno żadnej nie poderwiesz – zaśmiał się punk.

– Nie zamierzam nikogo podrywać. Po prostu muszę z nią porozmawiać. Może mógłbyś mi pomóc ją znaleźć?

– Jesteś gliniarzem? – Two-Tone postawił kufel na stole.

Becker pokręcił głową.

– Wyglądasz na gliniarza – chłopak przyglądał mu się przez przymknięte powieki.

– Słuchaj, jestem z Marylandu. Gdybym był policjantem, byłbym raczej poza swoim obszarem działania, nie sądzisz?

To pytanie było dla niego za trudne.

– Nazywam się David Becker – uśmiechnął się i podał mu rękę przez stół.

– Spadaj, pedale – punk odsunął się z obrzydzeniem.

Becker cofnął dłoń.

– Pomogę ci, ale to będzie cię trochę kosztowało.

– Ile? – Becker przystał na warunki.

– Sto zielonych.

– Mam tylko pesety. – Becker zmarszczył brwi.

– Wszystko jedno! Niech będzie sto peset.

Kursy wymiany walut nie były jego mocną stroną; sto peset to w przybliżeniu osiemdziesiąt siedem centów.

– Zgoda – powiedział Becker i stuknął kuflem o blat.

– Zgoda – po raz pierwszy chłopak się uśmiechnął.

– Dobra – kontynuował Becker ściszonym głosem. – Przypuszczam, że dziewczyna, której szukam, może tu być dzisiaj. Ma czerwone, białe i niebieskie włosy.

– To rocznica Judasa Taboo – prychnął Two-Tone. – Wszyscy…

– Nosi koszulę z krótkimi rękawami z namalowaną flagą angielską i ma kolczyk w kształcie czaszki.

Na twarzy Two-Tone’a pojawił się grymas, jakby kogoś sobie przypomniał. Becker poczuł gwałtowny przypływ nadziei, ale po chwili chłopak gniewnie się skrzywił. Walnął butelką o stół i chwycił Beckera za rękaw.

– To dziewczyna Eduarda, gnojku! Lepiej uważaj! Jeśli ją tylko dotkniesz, Eduardo cię zabije!

Загрузка...