ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Connor Parks wychylił kieliszek palącej tequili, napełnił go ponownie i znowu wypił. I jeszcze jeden. Wiedział z doświadczenia, że trzy szybkie wprowadzą go na orbitę. Potem będzie mógł popijać spokojnie, rozkoszując się działaniem meksykańskiej wódki.

W ciągu ostatnich pięciu lat stał się ekspertem od otępiającego działania alkoholu na organizm.

Nalał sobie następną kolejkę, po czym odstawił kieliszek na stolik tuż koło teczki opatrzonej napisem: „Zdjęcia. Nie zginać!”. Na stoliku leżała cała sterta teczek, papierów i segregatorów. Inne zaściełały podłogę i piętrzyły się na fotelach. Zawierały dokumentację ostatnich pięciu lat życia Connora. Pięciu lat, które poświęcił poszukiwaniu mordercy.

Nie jakiemuś przypadkowemu mordercy, bo Connor od lat szukał człowieka, który zamordował jego siostrę. Jego ukochaną Suzi. Jedyną bliską mu osobę.

Wziął do ręki jedną z teczek, ale jej nie otwierał. Wiedział doskonale, co się w niej znajduje i mógł na pamięć wyrecytować każde słowo, podobnie jak recytował Deklarację Niepodległości, kiedy był dzieckiem.

Profil mordercy jego siostry.

Studiował go przez ostatnich pięć lat i badał wszystkie ślady pozostawione na miejscu zbrodni. Na własną rękę, bez niczyjego pozwolenia, przeglądał archiwalne materiały FBI w poszukiwaniu podobnych tropów i analogicznych morderstw. Obsesyjnie goniąc za sprawiedliwością, zniszczył swoje małżeństwo, zrujnował karierę i stracił reputację.

Wszystko na próżno. Dzisiaj nie był ani o krok bliżej do znalezienia mordercy niż w dniu, kiedy dowiedział się o zniknięciu Suzi.

Przetarł oczy. Głowa ciążyła od wypitego alkoholu i braku snu. Był prawie gotów zrezygnować z poszukiwań, zapomnieć o sprawie bodaj na jedną noc, a jednak maniakalnie powracał do faktów, którymi dysponował. Co prawda nigdy nie znaleziono ciała Suzi, ale Connor nie miał najmniejszych wątpliwości, że została zamordowana.

Dom Suzi w Charlestonie. Dom, który kupiła przy jego pomocy.

Cofnął się pamięcią do okresu sprzed pięciu lat, wracał myślami do tego domu, do tamtego strasznego dnia, kiedy odebrał w Quantico telefon z policji w Charlestonie. Suzi znikła cztery dni wcześniej, podejrzewano, że stało się coś złego.

W niezwykłym tempie dotarł na miejsce i znalazł się w holu domu siostry. Ponieważ był profesjonalistą, gliniarze przyrzekli mu, że będzie mógł wziąć udział w zabezpieczaniu śladów. Przybył tu w towarzystwie znajomego profilera.

Rozglądał się przerażony po wnętrzu. Wszystko wskazywało na gwałtowną śmierć. Dom spowijała aura zbrodni. Czuł ją wyraźnie, tak bardzo dojmującą i namacalną. Z pozoru nic się nie zmieniło: ład, porządek, a jednak w powietrzu czuło się obecność śmierci.

Postąpił kilka kroków i powoli zaczął krążyć po pokojach. Widział już miejsca zbrodni, które krzyczały, i takie, które cicho skamlały. Unurzane we krwi i sterylne niczym sala szpitalna. Miał do czynienia z ofiarami tak skatowanymi, że nie można ich było zidentyfikować, i ze zmarłymi, którzy zdawali się być pogrążeni w spokojnym śnie. Zetknął się w swojej pracy chyba ze wszystkim, co dotyczyło nagłych zgonów.

Tak przynajmniej sądził. Do dzisiaj.

Suzi. To niemożliwe.

Walcząc z rozpaczą, usiłował skupić się na pracy. Enes zadał sobie wiele trudu i poświęcił dużo czasu, by usunąć ślady swojej obecności. Najwyraźniej nie obawiał się, że ktoś może go zaskoczyć. Musiał czuć się pewnie, widać dobrze znał okolicę, może nawet wcześniej bywał u Suzi.

Connor zatrzymał się przy kominku i spojrzał na splamiony krwią dywan. Enes usiłował zmyć rdzawe ślady. Connor nałożył lateksowe rękawiczki i dotknął największej plamy. Była jeszcze wilgotna. Podniósł palec do nosa: środek do czyszczenia o świerkowym zapachu.

Omiótł spojrzeniem pokój. Dywan niedawno był odkurzany. Komplet przyborów kominkowych koło paleniska. Szufelka, zmiotka, szpikulec. Brakowało pogrzebacza.

Zanotował w pamięci, że ma podzielić się swoimi obserwacjami z ludźmi z ekipy technicznej, i przeszedł dalej.

W kuchni panował porządek, tylko w pojemniku na śmieci pod zlewozmywakiem leżały dwa skrwawione ręczniki, cuchnące świerkowym płynem do czyszczenia. To przy ich użyciu morderca usiłował usunąć plamy z dywanu w saloniku. Connor wyjął ręczniki, po czym zaczął przeglądać zawartość kosza.

– Znalazłeś coś?

Do kuchni wszedł Ben Miller z policji w Charlestonie.

– Pustą butelkę po płynie do czyszczenia – odparł Connor. – Puszkę po coli light i skórkę od banana.

– Chłopcy z ekipy technicznej zabezpieczyli wszystko, tak jak o to prosiłeś. Dom jest w stanie, w jakim go zastaliśmy.

– Dzięki, Ben.

– Oczywiście rozumiesz, że oficjalnie nie masz nic wspólnego ze sprawą. FBI nie ma tu nic do roboty.

– Wiem. – Connor poczuł bolesny ucisk w gardle i szybko odwrócił wzrok. – Dopilnuj, żeby technicy zabrali worek z odkurzacza. Jestem pewien, że Enes tu posprzątał.

– Dopilnuję.

– Ben, na stojaku przy kominku brakuje pogrzebacza. Może któryś z twoich ludzi może go znalazł?

– Nic mi nie mówili. Sprawdzę to.

Connor skinął głową i przeszedł do holu. Z otwartego schowka wypadło na podłogę kilka walizek, tak jakby Suzi zamierzała pakować się w pośpiechu przed podróżą.

Oparłszy ręce na biodrach, przez chwilę wpatrywał się w walizki. Dwie, a powinny być trzy. Wiedział o tym, bo kupił cały komplet jako prezent z okazji matury Suzi.

Co Enes chciał mu powiedzieć?

Wszedł do sypialni. Niezasłane łóżko, otwarte drzwi szafy. Krzywo wiszące ubrania. Kilka wieszaków poniewierających się na podłodze. Zasępiony podszedł do szafy, próbując uporządkować fakty w głowie.

Po śmierci ich rodziców Suzi zaczęła w obsesyjny wręcz sposób dbać o porządek. Bałagan doprowadzał ją do łez. Psychiatra, do którego Connor zaprowadził siostrę, wyjaśnił, że strata rodziców zamieniła życie dziewczynki w chaos. Miała dopiero jedenaście lat i jej świat, dotąd tak bezpieczny i przewidywalny, nagle się rozpadł. Dbanie o porządek, tłumaczył lekarz, jest dla Suzi sposobem przywracania utraconego ładu.

Nigdy się nie uwolniła od swojej obsesji i z całą pewnością nie zostawiłaby takiego rozgardiaszu. Nawet w największym pośpiechu.

Connor odwrócił się i podszedł do komody.

Jedna z szuflad była otwarta. Po prawej leżała starannie ułożona seksowna bielizna: koronkowe majteczki, przezroczyste koszulki i peniuarki. Po lewej porozrzucane bawełniane figi, staniki i rajstopy. Rzeczy, które kobieta nosi na co dzień, dla wygody, a nie dla kochanka.

Z ulicy doszedł przenikliwy sygnał klaksonu. Connor drgnął i ocknął się z rozmyślań. Zamrugał oczami i przesunął dłonią po twarzy. Wrócił do teraźniejszości.

Sięgnął po tequilę, ale rozmyślił się. Śmierć Suzi nie dawała mu spokoju. Po raz nie wiadomo który rozważał wszystkie znane fakty. Wnosząc z zachowania mordercy, musiał być osobnikiem pedantycznym i dobrze zorganizowanym. Systematycznym, inteligentnym i wykształconym.

Suzi musiała go sama wpuścić, więc znała mordercę. Drzwi i okna nie nosiły śladu włamania. Przyszedł późno, na co wskazywało rozesłane łóżko, zapalona lampka nocna i otwarta książka na szafce oraz starannie odłożone okulary do czytania.

Connor zmrużył oczy. Usiłował poskładać fragmenty łamigłówki w sensowną całość, szukał brakującego elementu, tego jednego, który domknąłby obraz. Suzi i Enes przeszli do saloniku, w którym, sądząc po plamach krwi na dywanie, morderca zaatakował. Uderzył pogrzebaczem, mierząc prawdopodobnie w tył głowy.

Connor uniósł kieliszek. Dłoń drżała mu tak bardzo, że trochę alkoholu wylało się na stolik. Wychylił to, co zostało, i wrócił do rozmyślań.

Enesowi najwyraźniej brakowało doświadczenia, zapewne nigdy wcześniej nikogo nie zamordował i, zdaniem Connora, nie planował również zabić Suzi. Jednak w pewnej chwili dostrzegł nadarzającą się szansę i wykorzystał ją. Po fakcie usiłował usunąć ślady zbrodni i zabrał ciało. Chciał pozostawić wrażenie, że Suzi spakowała się i w pośpiechu wyjechała.

Connor zaklął.

Coś musiał przeoczyć. Jakiś oczywisty ślad, dowód, trop. Nic się nie zgadzało.

Zamknął oczy. Próbował rozumować obiektywnie, zapomnieć o własnych uczuciach, skupić się na „podpisie” pozostawionym przez Enesa. Nie mógł myśleć. Przypomniał sobie swoją ostatnią rozmowę z Suzi. Zadzwoniła niespodziewanie do Quantico. Była wystraszona, błagała, żeby przyjechał do domu.

– Con, to ja. Potrzebuję twojej pomocy. Nie. Nie teraz.

– Czy to naprawdę takie pilne, Suz? – Connor ze zniecierpliwieniem zerknął na zegarek. Miał mnóstwo pilnych spraw na głowie i każda sekunda wydawała się cenna. – Za dwadzieścia minut muszę być na lotnisku, a przed wyjazdem mam do załatwienia tysiąc różnych spraw.

– Nie! To bardzo pilne, Con. Dzieje się coś poważnego… Ja… spotykam się z facetem… i on… – Suzi wciągnęła powietrze. – Ja… odkryłam, że jest żonaty – oznajmiła zdesperowanym głosem.

Jego ukochana siostra zawsze miała szczęście do rozmaitych popaprańców. Connor ponownie spojrzał na zegarek.

– Suzi, to nie pierwszy raz – mruknął.

– Wiem, wiem. Jestem skończoną idiotką. Powinnam była od razu się domyślić. Ale… wolałam nic nie dostrzegać. Nie chciałam uwierzyć. – W głosie Suzi zabrzmiał znajomy, histeryczny ton. – Dłużej nie mogę się okłamywać… Próbowałam z nim zerwać.

– Jak to, próbowałaś?

– Zaczął mi grozić, Con! Powiedział, że jeśli go rzucę, nigdy już nie będę miała okazji poznać żadnego innego mężczyzny. Nigdy, rozumiesz! Boję się. Musisz przyjechać. Musisz!

Kochał siostrę. Dwanaście lat starszy od niej, zastępował jej rodziców, kiedy ich zabrakło. Stał się dla niej bratem i ojcem, lecz teraz była już dorosłą kobietą, a on miał swoje obowiązki i własne życie. Przez ostatnie trzy lata, od chwili gdy zaczął pracować w Quantico, Suzi bez przerwy wydzwaniała do niego z różnymi problemami. Za każdym razem wszystko rzucał i jechał do niej.

Tym razem postanowił nie ulegać presji. Suzi powinna wreszcie stanąć na własnych nogach. Powiedział jej to wprost, jednak gdy zaczęła płakać, Connor trochę spuścił z tonu.

– Kocham cię, Suzi – powiedział już łagodniejszym głosem. – Ale nie mogę co kilka tygodni przyjeżdżać do domu, żeby porządkować twoje sprawy. To nie służy ani tobie, ani mnie. Musisz wreszcie dorosnąć, maleńka. Najwyższy czas.

– Nie rozumiesz. Tym razem…

Przerwał jej, chociaż nie przyszło mu to łatwo.

– Muszę kończyć. Zadzwonię do ciebie po powrocie.

Nigdy już nie miał okazji z nią porozmawiać.

Zaklął ponownie, rozgoryczony i wściekły. Wściekły na samego siebie za popełnione błędy, pełen nienawiści do drania, z którym Suzi się spotykała. Był pewien, że zabił ją jej żonaty kochanek.

Kimkolwiek był ten człowiek, skutecznie zatarł po sobie wszelkie ślady. W Connorze wzbierało znajome poczucie winy, zniechęcenie wobec własnej bezradności, wreszcie zgroza.

Oddychał głęboko. Czuł w ustach obrzydliwy niesmak. Znał ten typ mężczyzn, uwodzących młode kobiety. Zaborczych, śmiertelnie zazdrosnych i gotowych na wszystko. Aż nazbyt często oglądał skutki ich maniakalnych dewiacji.

Ponownie podniósł kieliszek do ust. Chciał spłukać wstrętny odór, utopić w alkoholu natrętne obrazy cisnące się do głowy, obrazy Suzi i tylu innych ofiar, z którymi zetknął się przez lata pracy w FBI. Chciał zapomnieć o zbrodniach, o Joli Andersen, o przerażeniu, które zastygło w jej martwych oczach.

Alkohol nie przynosił ulgi. Connor przekonywał się o tym za każdym razem, kiedy sięgał po kieliszek. Chyba że upijał się do nieprzytomności, bo wtedy przez jakiś czas był poza wszelką świadomością, a więc i bólem.

Dzisiaj też tak będzie.

Rozległ się dzwonek. Klnąc pod nosem, wyszedł do przedpokoju, gotów pozbyć się intruza, kimkolwiek był.

Otworzył drzwi gwałtownym ruchem. W progu stał Steve Rice.

Connor zmierzył go lodowatym spojrzeniem.

– Miłe powitanie. – Agent specjalny uśmiechnął się, zupełnie niespeszony zachowaniem Parksa. – Czy mam czuć się zaproszony do środka?

– Właź, jeżeli musisz. – Connor szerzej otworzył drzwi i nie czekając, wrócił do pokoju, gdzie natychmiast sięgnął po swój kieliszek.

Steve zamknął drzwi, po czym, lawirując między stertami papierów, wszedł do bawialni i stanął na wprost Connora.

– Pozwolisz, że usiądę?

– Pozwolę. Zrób sobie miejsce i uwal swój tyłek.

Rice zebrał papiery z fotela, ułożył je pieczołowicie na podłodze, wreszcie usadowił się wygodnie i utkwił spojrzenie w Parksie.

– Napijesz się?

– Dzięki. W przeciwieństwie do ciebie jestem przywiązany do swojej wątroby. Chciałbym, żeby jeszcze trochę pożyła.

– Bardzo zabawne. – Connor uniósł kieliszek w niby-toaście i wychylił. – Składasz mi wizytę jako przyjaciel czy jako szef?

Rice nie odpowiedział. Wpatrywał się w zdjęcie stojące pod lampą na niewielkim bocznym stoliku. Przedstawiało syna byłej żony Connora i zostało zrobione podczas jednej z licznych wypraw na ryby, w których chłopiec towarzyszył Parksowi. Uśmiechnięty od ucha do ucha, pokazywał dumnie złowionego przez siebie okonia.

Connor przechylił się i położył zdjęcie płasko na stoliku.

– Rozmawiałeś ostatnio z Trish albo z jej synem? – zagadnął Rice.

– Nie kontaktowałem się z nią od chwili, kiedy mnie rzuciła.

– To kawał czasu, Con. Ile, dwa lata?

Connor wzruszył ramionami.

– Pamiętam, że lubiłeś jej chłopaka. Jak on miał na imię?

Jamey. Connor zacisnął dłonie.

– Potrzebne ci to do czegoś, Rice?

– Pytam z ciekawości.

– No to się odpieprz.

Agent spuścił wzrok.

– Włączałeś dzisiaj telewizor?

Connor poderwał głowę.

– A powinienem był?

– We wszystkich serwisach informacyjnych bębnili o nagrodzie wyznaczonej przez Andersena. W końcu sto tysięcy papierów to niezła kasa. Puszczali też twoją wypowiedź, w której krytykujesz pomysł tatusia ofiary. O ile pamiętam, powiedziałeś, że to kompletny idiotyzm.

– Na którym kanale?

– Na wszystkich. W wiadomościach o szóstej i o dziesiątej wieczorem.

– Cholera.

– Owszem, cholera. – Rice spojrzał Connorowi prosto w oczy. – Cleve Andersen jest nie tylko ojcem zamordowanej, ale również ważną figurą w tym mieście. Ma koneksje wykraczające daleko poza granice stanu. Słyszysz, co mówię?

– Słyszę. – Connor wstał z kanapy. – Na razie nic ciekawego nie powiedziałeś. Wyduś wreszcie, z czym przychodzisz, Steve.

– Opieprzyłeś Andersena w obecności kilkunastu osób, potem udzieliłeś mediom wypowiedzi na temat jego decyzji. Naraziłeś mu się.

– I teraz będzie żądał mojej głowy.

– Dzisiaj po południu przeprowadził dyskretny wywiad na twój temat. Wie już, że ostro pijesz. Wie, że wyrzucili cię z Quantico i że zostałeś zdegradowany.

Connor zesztywniał.

– Nie zawalam roboty. Jestem znacznie lepszy niż cała reszta. Doskonale o tym wiesz.

– Kiedyś wiedziałem. – Rice odwrócił na moment wzrok, po czym znowu spojrzał na Connora z zatroskaną miną. – Powinieneś z tym skończyć, Con, – Wskazał na butelkę i zatoczył dłonią po zawalonym papierami pokoju. – Zabijasz się.

Connor zaśmiał się sucho.

– Trzeba znacznie więcej niż kilka kieliszków tequili, żeby mnie dobić.

– Nie mówię o tequili, tylko o Suzi. Zostaw tę sprawę, Con. Zapomnij wreszcie.

Słowa Rice’a spadły na Connora niczym cios między oczy.

– Radzisz mi zapomnieć – żachnął się. – Niby jak to sobie wyobrażasz, do jasnej cholery!?

– Po prostu zapomnij.

Connora dławiła wściekłość.

– Gówno wiesz. Nie masz pojęcia, co ja… przez co musiałem… – Targany gwałtownymi emocjami, przez moment nie był w stanie dobyć z siebie słowa. – To moja wina, ty dupku! Prosiła, żebym jej pomógł. Błagała, żebym przyjechał do domu, a ja zamiast tego wygłosiłem kazanie. Pora, żebyś wreszcie stanęła na własnych nogach, mówiłem. Dorośnij wreszcie, dziewczyno… – Z trudem panował nad sobą. – Nie rozumiesz? Gdybym był jej wysłuchał, kiedy prosiła o pomoc. Gdybym tylko…

Zamilkł i odwrócił się. Pogrążony w bólu, drżał bezradnie.

– Przepraszam, Con. – Rice wstał, podszedł do przyjaciela i położył mu dłoń na ramieniu. – Powinieneś wziąć trochę wolnego. Już wystąpiłem o urlop. Od jutra możesz nie przychodzić do pracy.

Connor podniósł wzrok na Rice’a.

– Wysyłasz mnie na urlop, bo obraziłem pierwszego obywatela Charlotte? A może dlatego, że jestem plamą na wzorowym wizerunku Biura?

– Popatrz na siebie. Jesteś wrakiem. Wizerunek Biura najmniej mnie obchodzi. Jeśli pozwolę ci nadal pracować w takim stanie, to albo sam zginiesz, albo ktoś zginie przez ciebie.

– Nie rób tego, Steve. – Connor powiedział to obojętnym, bezbarwnym głosem, chociaż miał ochotę błagać Rice’a o zmianę decyzji. – Bez zaplecza, jakie daje mi Biuro, nigdy nie złapię tego drania. Zrozum, minęło tyle lat, a morderca Suzi nadal jest na wolności.

– Nie dociera do ciebie, że nigdy go nie znajdziesz? Odpuść sobie wreszcie. Spasuj. Zajmij się sobą, uporządkuj własne życie.

Connor pokręcił głową.

– Coś musiałem przeoczyć. Korzystając z archiwów Biura…

– Tylko dlatego pracujesz w FBI? Żeby karmić się swoją obsesją?

– Nic nie rozumiesz.

– Rzeczywiście, nie rozumiem. – Rice wyciągnął rękę. – Oddaj mi broń i swoją blachę. Przykro mi, Connor. Nie mam wyboru.

Загрузка...