ROZDZIAŁ PIĄTY

Dochodziła już siódma, kiedy Melanie mogła wreszcie wyjść z pracy i pojechać do siostry po Caseya. Miała za sobą wyczerpujący i zwariowany, ale również bardzo pouczający dzień. W ciągu ostatnich dwunastu godzin dowiedziała się więcej niż przez cały okres studiów w akademii policyjnej czy z fachowych książek, do których sięgała w każdej wolnej chwili.

Przekonała się, że w przypadku morderstwa dochodzenie jest niezwykle żmudnym procesem. Wymaga cierpliwości, logiki i uporu, czyli tych cech, które wprawdzie można w sobie doskonalić, ale nie sposób się ich nauczyć. Trzeba też okazywać wiele delikatności i zręczności w rozmowach z rodziną ofiary, a jednocześnie mieć grubą skórę i nieomylny refleks.

Bliscy Joli nakreślili portret szczęśliwej, zadowolonej z życia dziewczyny, która lubiła towarzystwo mężczyzn i dobrą zabawę. Melanie udało się sporządzić listę klubów, w których bywała młoda Andersen. Zdobyła też nazwiska mężczyzn, z którymi Joli spotykała się w ostatnich miesiącach życia. Obydwie listy prezentowały się całkiem pokaźnie.

Wszyscy, z którymi Melanie rozmawiała, byli wstrząśnięci i zrozpaczeni. Ich smutek był w jakimś sensie trudniejszy do zniesienia niż poranny widok w motelu. Nie sposób pozostać obojętnym, kiedy spogląda się w oczy cierpiących, pogrążonych w żałobie ludzi.

W pewnym momencie Melanie przyłapała się na tym, że zaczyna unikać wzroku rozmówców.

Zaparkowała przed obszernym, zbudowanym w kolonialnym stylu domem siostry. Podobnie jak były mąż Melanie, Mia mieszkała w południowowschodniej części Charlotte, w ekskluzywnej dzielnicy luksusowych, dobrze strzeżonych rezydencji. Melanie ta okolica zupełnie nie odpowiadała, bo przytłaczała ją swoim ostentacyjnym bogactwem.

Wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę ganku, gdzie bawił się Casey. Obok na bujaku siedziała Mia i obserwowała z uśmiechem swojego siostrzeńca. Melanie zatrzymała się na moment, chłonąc rodzinną scenę. Lekki wiatr igrał we włosach Mii, a Gasey paplał coś wesoło. Ciepły domowy obrazek, jakby żywcem wyjęty z płócien Andrew Wyetha.

Melanie przechyliła głowę. Zazwyczaj gdy patrzyła na Mię, widziała po prostu swoją siostrę bliźniaczkę. Czasami jednak, jak w tej chwili, ogarniało ją dziwne déjà vu, poczucie, że spogląda na samą siebie, jaką była w poprzednim życiu, czyli przed rozwodem.

Casey podniósł wzrok, zobaczył matkę i rzucił się w jej stronę z radosnym krzykiem.

– Mama!

Melanie otworzyła szeroko ramiona, a kiedy mały mocno się do niej przytulił, w jednej chwili zapomniała o przykrym, ciężkim dniu, który miała za sobą. Wszystkie zmartwienia natychmiast się ulotniły, nie zostawiając po sobie śladu.

Kochała synka aż do bólu. Zanim się urodził, nie wierzyła, że coś takiego jest możliwe. Bo czy miłość może boleć?

Kiedy położnik podał jej Caseya, kiedy przytuliła go do serca, zrozumiała. Natychmiast, na zawsze, nieodwołalnie.

– Dobrze się bawiłeś? – zapytała, wypuszczając synka z objęć i spoglądając mu w oczy tak samo błękitne, jak jej i Mii.

Potaknął energicznie głową.

– Byliśmy z ciocią Mią na lodach, a potem poszliśmy do parku i huśtałem się na huśtawce i zjeżdżałem z takiej wielkiej zjeżdżalni!

– Z wielkiej zjeżdżalni? – Melanie szeroko otworzyła oczy na znak niedowierzania i podziwu. Casey od kilku tygodni przymierzał się do zjechania z tej zjeżdżalni, ale ilekroć zaczynał wspinać się po drabince, oblatywał go tchórz i niechlubnie rejterował.

– Strasznie się bałem, ale ciocia Mia obiecała, że zjedzie razem ze mną i zjechała!

Melanie pocałowała małego w policzek.

– Mój duży, dzielny chłopiec. Musisz być bardzo dumny z siebie.

Casey odchylił głowę i uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Trzeba uważać, żeby sobie nie zrobić krzywdy, bo można upaść. Ciocia Mia upadła i uderzyła się w oko.

Melanie spojrzała w stronę ganku, gdzie na stopniach stała Mia. Skrzywiła się z niesmakiem. Mia miała imponującego błękitnoczarnego siniaka pod okiem i spuchnięte pół twarzy.

– Spadłaś ze zjeżdżalni?

– Oczywiście, że nie. – Mia uśmiechnęła się do Caseya. – Ale ta twoja matka niemądra. Potknęłam się o but i wyłożyłam jak długa.

– Ciocia potknęła się o but wujka Boyda. Głupi but – oznajmił Casey.

– Nie mówi się „głupi” – pouczyła syna Melanie i zwróciła się do siostry: – To do ciebie niepodobne, potykać się i przewracać. Nigdy nie byłaś przecież niezdarą.

Mia puściła uwagę mimo uszu.

– Masz chwilę czasu? Napijesz się wina? Boyd pojechał na zebranie, więc jestem wolna jak ptak.

Kiedy rozmawiały po południu przez telefon, Melanie zaniepokoiło coś w głosie siostry.

– Po takim upiornym dniu? Z rozkoszą – odparła lekkim tonem.

Zmierzwiła jasną czuprynę synka i pociągnęła go w stronę ganku. We trójkę zebrali rozrzucone zabawki, po czym weszli do domu. Melanie nastawiła telewizor na Cartoon Network i dołączyła do Mii, która otwierała w kuchni butelkę chardonnay.

Usiadła na wysokim chromowanym stołku przy kuchennym barku.

– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytała.

– O czym? – Mia napełniła kieliszek schłodzonym winem i podsunęła go siostrze, a potem nalała sobie.

Melanie wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Coś cię musi trapić. Słyszę to w twoim głosie.

Mia przyglądała się jej przez chwilę, po czym odwróciła się i wyjęła z szafki paczkę papierosów. Wyciągnęła jednego drżącą dłonią i zapaliła. Rzadko to robiła. Wracała do znienawidzonego przez siostrę nałogu tylko wtedy, kiedy była bardzo zdenerwowana.

– Musi być naprawdę źle. Od miesięcy nie widziałam cię z papierosem w ustach – mruknęła Melanie.

Mia zaciągnęła się głęboko i dopiero po chwili wypuściła dym.

– Boyd mnie okłamuje.

– Och, Mia. – Melanie położyła dłoń na dłoni siostry. – Jesteś pewna?

– Zupełnie pewna. Często wychodzi wieczorami i wraca późno. Zawsze znajduje jakąś przekonującą wymówkę. A to spotkanie z dyrektorem administracyjnym szpitala, to zebranie rady lekarzy albo któregoś z towarzystw medycznych. – Skrzywiła się. – Zawsze ma jakieś usprawiedliwienie.

– Myślisz, że to tylko preteksty?

– Tak uważam. Kiedy wraca do domu po tych swoich wieczornych spotkaniach… dziwnie się zachowuje… inaczej pachnie… – Mia odwróciła się i podeszła do zlewozmywaka. – Tanimi perfumami i… seksem.

Melanie mimo woli zacisnęła gniewnie dłonie. W swoim czasie była zdecydowanie przeciwna małżeństwu Mii. Usiłowała odwieść siostrę od ślubu z Boydem Donaldsonem. Owszem, był przystojny i miał opinię świetnego lekarza, ale było w nim coś, co budziło nieufność. Nie lubiła go, nie podobało jej się również to, że wymusił na Mii spisanie intercyzy.

Teraz żałowała, że tak otwarcie krytykowała siostrę. Gdyby zachowała swoje opinie dla siebie, być może Mia wcześniej zwierzyłaby się jej ze swoich problemów.

– Sprawdzałaś go? Wynajęłaś kogoś, żeby go śledził? Próbowałaś dzwonić do szpitala? Zrobiłaś coś? – dopytywała się.

– Nie. – Mia odkręciła wodę, zgasiła pod nią niedopałek i wrzuciła go do kosza. – Bałam się. W głębi duszy wolę… nie wiedzieć na pewno.

Mając dowody, Mia musiałaby zareagować, podjąć decyzję i zacząć działać, a to nie była najmocniejsza strona siostrzyczki.

– Rozumiem cię, Mia, wierz mi, że rozumiem. Nie możesz jednak chować głowy w piasek. Jeśli cię oszukuje, musisz to wiedzieć. Choćby tylko z uwagi na własne zdrowie…

– Oszczędź sobie kazań, Melanie, już i tak wystarczająco podle się czuję. – Mia przesunęła dłonią po twarzy. – To moje życie, moje małżeństwo i w końcu znajdę jakiś sposób, żeby wybrnąć z tego bagna.

– Mam się odpieprzyć? – W głosie Melanie zabrzmiała uraza. – W porządku. Tylko mi się nie zwierzaj, bo nie potrafię siedzieć z założonymi rękami, kiedy dzieje się coś nie tak. Nie umiem godzić się z draństwem.

– A ja umiem, tak?

– Tego nie powiedziałam.

– Może nie musiałaś.

Mierzyły się przez chwilę złym wzrokiem. Mia ustąpiła pierwsza.

– Prawdę mówiąc, posłuchałam twojej rady. Zapytałam go wprost, co się dzieje. Zgadnij, jak zareagował?

Melanie poczuła suchość w ustach.

– Mów.

– Wściekł się. – Mia dotknęła siniaka pod okiem. – Widzisz efekty.

– Uderzył cię? – W głosie Melanie zabrzmiało absolutne niedowierzanie. Wzbraniała się przyjąć do wiadomości to, co właśnie usłyszała.

– Owszem.

– Sukinsyn! – Melanie zerwała się ze stołka. – Zabiję drania. Przysięgam… Ja…

Z trudem powściągnęła gniew. Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech, policzyła do dziesięciu. Jako nastolatka była szaloną dziewczyną i nieustannie z tego powodu wpadała w tarapaty. W końcu omal nie wylądowała w poprawczaku i gdyby nie mądra kuratorka, która się nią zajęła, zapewne tam właśnie by skończyła.

Z latami, już jako dorosła kobieta, nauczyła się panować nad swoim wybuchowym temperamentem. Najpierw pomyśleć, potem działać. Przewidywać konsekwencje swojego postępowania.

Ale stare nawyki nie dawały się łatwo wykorzenić. Wobec swoich sióstr, szczególnie wobec Mii, była zawsze ślepo i bezrozumnie nadopiekuńcza.

– Co zamierzasz zrobić? – syknęła przez zaciśnięte zęby.

Mia westchnęła smutno. Mimo swoich trzydziestu dwóch lat wydawała się bezradna i bezbronna jak małe dziecko.

– Co mogę zrobić?

– Co możesz zrobić… – Melanie spojrzała zdumiona na siostrę. – Zawiadomić policję. Niech go wezmą za dupę i zamkną w areszcie. Wnieś sprawę. Odejdź od niego, na litość boską!

Myślisz, że to takie proste?

– Owszem. Zostaw go.

– Jak ty zostawiłaś Stana?

– Tak, – Melanie podeszła do siostry, wzięła ją za ręce i spojrzała w oczy. – To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu, ale zarazem najlepsza. Wiedziałam, że muszę tak postąpić. Nadal uważam, że inaczej nie mogłam się zachować.

Mia rozpłakała się.

– Ja jestem inna, Melanie. Nie mam twojej odwagi. Zawsze byłam tchórzem.

Ścisnęła dłonie Mii.

– Potrafisz być odważna. Spróbuj. Ja ci pomogę. Możesz na mnie liczyć.

Mia pokręciła głową.

– Nie jesteś w stanie. Jestem tylko głupią, mażącą się…

– Przestań! Nasz ojciec ci to wmówił. I ten cholerny Boyd. Ale to nieprawda. Myślisz, że nie bałam się, kiedy odchodziłam od Stana? Bałam się jak wszyscy diabli. Nigdy wcześniej nie musiałam sama troszczyć się o siebie, o dziecku nie wspomniawszy. Nie wiedziałam, czy damy sobie radę, czy potrafię utrzymać dom. Bałam się, że Stan będzie chciał odebrać mi Caseya.

Melanie wzdrygnęła się na wspomnienie tamtych chwil, pełnych strachu i niepewności. Jej mąż był znanym prawnikiem, partnerem w jednej w, najbardziej szanowanych kancelarii w Charlotte. Z łatwością mógł uzyskać w sądzie opiekę nad synem, zresztą nadal mógł to uczynić. Nie zrobił tego, ale dzięki swoim wpływom uniemożliwił Melanie dalsze studia na akademii policyjnej przy FBI. Jej podanie zostało odrzucone.

Mimo wszystko, przez wzgląd na siebie i Caseya, odeszła od niego.

Nie była kobietą dla Stana, chociaż długo usiłowała dostosować się do jego oczekiwań. Stan potrzebował żony, która szukałaby w nim oparcia, siedziała w domu i czekała na jego powrót z pracy. Melanie nie potrafiła odnaleźć się w tej roli, coraz mniej lubiła samą siebie, coraz bardziej była niezadowolona.

Małżeństwo zamieniło się w wieczny spór, a w takiej atmosferze trudno było wychowywać dziecko.

– Wiem, że potrafisz – przekonywała siostrę zażarcie. – Wiem, że dasz sobie radę, Mia – powtórzyła z mocą.

Mia po raz kolejny pokręciła bezradnie głową.

– Bardzo chciałabym być taka jak ty, ale mam inną naturę.

Melanie objęła siostrę i mocno przytuliła do siebie.

– Wszystko będzie dobrze. Znajdziemy jakieś wyjście. Ja znajdę wyjście. Obiecuję ci.

Загрузка...