ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

Następnego ranka obudził Melanie dzwonek do drzwi. Wstała po cichu, nie chcąc niepokoić Caseya, który wślizgnął się do jej łóżka nie wiedzieć o której w nocy.

Dzwonek odezwał się ponownie. Melanie nałożyła szlafrok i poszła otworzyć.

Ze zdumieniem zobaczyła na progu Pete’a Harrisona i Rogera Stemmonsa. W ciemnych okularach i w identycznych garniturach wyglądali jak bohaterowie złego serialu policyjnego.

– Co was sprowadzać – Musimy cię zabrać do nas na przesłuchanie, Melanie.

– Na przesłuchanie? – Potrząsnęła głową, jakby chciała uwolnić mózg z resztek snu. – Która to godzina?

Roger spojrzał na zegarek.

– Dziesięć po ósmej.

Rano? W niedzielę? Popatrzyła na dochodzeniowców nieprzytomnym wzrokiem.

– Mam jechać z wami teraz?

– Obawiam się, że tak – mruknął Pete. – Ktoś usiłował zamordować twojego byłego męża.

Dopiero teraz wreszcie się obudziła.

– Ktoś chciał zabić Stana?

– Otruć, ale na szczęście sfuszerował.

– Mamusiu?

Odwróciła się gwałtownie. W drzwiach sypialni stał wystraszony Casey, tuląc w ramionach pluszowego królika. Podeszła do niego i przygarnęła do siebie.

– Wszystko w porządku, kochanie. Mama musi jechać do pracy. – Spojrzała na detektywów. – Wejdźcie do środka. Za kilka minut będę gotowa. Muszę się ubrać i zadzwonić po opiekunkę Caseya.

Po dwudziestu minutach ruszyli w drogę do FBI. Dopiero teraz do Melanie zaczęło docierać, co się właściwie dzieje. Tych dwóch na przednim siedzeniu chce ją przesłuchać w związku z niedoszłym zabójstwem Stana.

Miała wrażenie, że wokół niej rozgrywa się jakiś absurdalny horror. Koszmarny żart wymyślony przez chory umysł.

Powiedziała im to, gdy tylko zadali pierwsze pytanie.

– Źle trafiliście, jeśli uważacie, że mam z tym coś wspólnego.

– Mąż wniósł pozew o odebranie ci prawa do opieki nad synem – pochwalił się Pete swoją wiedzą. – Dla mnie to wystarczający motyw.

Siedzieli w tym samym pokoju przesłuchań, w którym rozmawiali kilka dni wcześniej, z kamerą wideo wycelowaną prosto w twarz Mel. Kto dzisiaj obserwował jej zachowanie, oceniając każde słowo, każde drgnienie twarzy i każdy gest? Connor? Greer? Ktoś z biura prokuratora okręgowego? Na ile poważnie tym razem wdepnęła?

– Nie. – Rozpaczliwie pragnęła, by dochodzeniowcy jej uwierzyli. – Zawarliśmy porozumienie. Ze względu na dobro Caseya mieliśmy znaleźć jakieś kompromisowe rozwiązanie.

– Twój mąż twierdzi co innego – uciął jej Pete.

– Twierdzi też, że go prześladowałaś – wtrącił Roger. – Widział cię z okien swojego biura. Parkowałaś na ulicy. Sąsiadka Mayów widziała cię, jak któregoś wieczoru kręciłaś się koło ich domu. Ochroniarz przy bramie osiedla, w którym mieszka twój mąż, też cię zapamiętał.

– To nonsens!

– Co twój były mąż jada zwykle na śniadania? – zapytał Pete, zmieniając nagle temat.

– Przygotowuje sobie własną mieszankę pełnoziarnistej granoli.

– Jak nazywałaś te płatki, kiedy byliście jeszcze małżeństwem?

– Listki-gwizdki. Stan ma kręćka na punkcie zdrowia. Każdego ranka przebiega dziesięć kilometrów, jest cały czas na niskokalorycznej diecie.

– Czy ktoś jeszcze jada te płatki?

– Nikt nie byłby w stanie ich przełknąć. Możecie mi wierzyć. Próbowałam.

Detektywi swoim zwyczajem wymienili znaczące spojrzenia. Mieli to we krwi.

– O której twój mąż zwykle wstaje?

– O czwartej rano. Zaczyna dzień od biegania.

Chyba że zmienił zwyczaje, od kiedy nie jesteśmy małżeństwem.

– Czy określiłabyś go jako człowieka o ściśle ustalonych nawykach?

– Tak…

– Tak ściśle określonych, że można by podług nich regulować zegarek?

– Tak.

Pete podniósł się i stanął za plecami Melanie, zmuszając ją do odwrócenia głowy.

– Dzisiaj o czwartej rano twój były mąż wstał, ubrał się w strój do joggingu i przygotował sobie miseczkę granoli. Pomyślał, że płatki wyglądają trochę inaczej niż zwykle, że mają trochę inny kolor, ale zlekceważył tę obserwację. W czasie przebieżki źle się poczuł.

Melanie czekała pełna obaw, co usłyszy, a jednocześnie pozbawiona najmniejszych złudzeń, jak potoczy się relacja.

– Zawrócił do domu – ciągnął Pete. – Po drodze trzy razy wymiotował, bardzo się pocił, z każdą chwilą było coraz gorzej. Pomyślał, że to grypa, ale potem przypomniał sobie podejrzaną granolę. Odnalazł ją w spiżarni. Rzeczywiście zawierała jakieś obce dodatki. Listki-gwizdki. Jakieś drobniutko posiekane listki i łodyżki.

– O mój Boże – szepnęła Melanie, sama walcząc z narastającymi mdłościami.

– Co…

– Oleander. Wyjątkowo toksyczna roślinka, bardzo lubiana przez autorów kryminałów i scenarzystów filmowych. – Pete wrócił do stołu i sięgnął po kubek z kawą.

– Jak on się czuje?

– Miał szczęście, bo żona natychmiast zawiozła go do szpitala. Zrobili mu płukanie żołądka. Dobrze, że jest spostrzegawczy. Gdyby przypisał swoje objawy grypie…

– Już byłoby po nim – zauważył inteligentnie Roger. – Zimny trup.

Pete położył dłonie na stole.

– Masz u siebie w ogrodzie kilka krzewów oleandra, prawda?

Melanie z całych sił usiłowała zapanować nad zimnym strachem.

– Rosną w połowie ogrodów Charlotte. Pełno ich na całym Południowym Wschodzie. Mówimy o bardzo popularnej roślinie.

– Tylko że inni hodowcy tej roślinki nie mieli naglących powodów, by pozbyć się Stana Maya, a ty owszem.

Melanie jęknęła.

– To jakieś wariactwo. – Powiodła wzrokiem od jednego do drugiego z dochodzeniowców. – Chyba nie myślicie, że chciałam rzeczywiście zgładzić mojego byłego męża?

– A dlaczego nie? Znasz statystki. Pięćdziesiąt siedem procent morderstw dokonywanych jest przez osobę znaną ofierze. Z tego siedemnaście dokonuje ktoś z rodziny. To duże liczby, zważywszy na niewielki krąg ludzi.

Melanie poczuła się tak, jak czuła się w dzieciństwie, kiedy siadała na karuzeli.

– Może zechcecie wziąć pod uwagę, że jestem jednak oficerem policji. Przysięgałam strzec prawa, a nie łamać je. W końcu, poza wszystkim, mówimy o ojcu mojego syna. Dlaczego miałabym pozbawiać swoje dziecko jednej z dwóch najważniejszych dla niego osób na świecie?

– Może ty nam powiesz?

– Potrzebuję adwokata?

– Masz do tego absolutne prawo. Melanie przez moment rozważała swoją sytuację, wreszcie pokręciła głową.

– Kontynuujmy. Na razie.

– Jeśli idzie o fakty – mruczał Pete – jest jedna rzecz, która powinna cię zainteresować. Wiesz, że reakcja organizmu na zatrucie oleandrem jest bardzo zbliżona do tej po przedawkowaniu digitaliny? Antidota też są prawie identyczne.

Melanie zmarszczyła czoło.

– Nie rozumiem, do czego zmierzasz.

– Nie uważasz, że to dziwna koincydencja? Twój ojciec zmarł po przedawkowaniu digitaliny, podobnie ofiara Mrocznego Anioła, na którą zwróciłaś nam uwagę.

Bardzo powoli docierało do niej znaczenie słów detektywa i ich implikacje.

Jej ojciec. Mroczny Anioł. Boyd. Teraz Stan.

Ashley.

Zrobiło się jej ciemno przed oczami.

– Melanie? – Harrison nachylał się ku niej wręcz z troską. – Nie uważasz, że to jednak trochę dziwna koincydencja?

Spojrzała mu w oczy. Brzydziła się tym, co zamierzała zrobić. Zdradzić kogoś, kogo kochała i kogo zawsze próbowała chronić? Nie miała jednak innego wyjścia. Ashley potrzebowała pomocy, należało ją za wszelką cenę powstrzymać.

– Owszem. Dziwna koincydencja.

Roger wypuścił długo powstrzymywane powietrze z taką nutą triumfu, że Pete posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.

– Opowiedz nam wszystko. I Melanie zaczęła:

– Zrozumiałam to bardzo niedawno i z nikim o tym dotąd nie rozmawiałam, nawet z Connorem Parksem, mimo że wspólnie prowadzimy dochodzenie w sprawie Mrocznego Anioła. Nie byłam w stanie, chciałam się najpierw upewnić. – Spojrzała na swoje kurczowo zaciśnięte na kolanach, pobielałe dłonie i ponownie podniosła wzrok na Harrisona. – Moja siostra Ashley od pewnego czasu zachowuje się dziwnie. Martwiłam się, oczywiście, ale od kilku dni jestem przerażona.

Drżącym głosem opowiedziała o ich ostatniej rozmowie, opiniach Ashley na temat sprawiedliwości Mrocznego Anioła, napomknieniach o pomocy, której miała udzielać siostrom, wreszcie o piątkowej wiadomości zostawionej na automatycznej sekretarce. W końcu powiedziała, do jakich zmuszona była dojść wniosków, rozważając wszystkie fakty.

Pete słuchał jej w osłupieniu.

– Chcesz zrobić z własnej siostry Mrocznego Anioła? – zapytał, gdy skończyła.

Melanie ścisnęło się gardło.

– Nie chcę. Kochani ją. Ale jeśli to ona, trzeba ją powstrzymać.

Roger skrzywił się z niesmakiem.

– Jeszcze nie słyszałem czegoś równie odrażającego – sarknął. – Żeby przerzucać winę z siebie na własną siostrę!

– Po prostu powiedz nam prawdę – zawtórował mu Pete.

– Powiedziałam wam prawdę. – Melanie uniosła twarz, próbując zebrać myśli. – Idealnie pasuje do profilu. Pochodzenie, wiek, wykształcenie. Gwałtowne pogarszanie się stanu psychicznego. Jako reprezentantka firmy farmaceutycznej ma nieograniczony dostęp do leków i toksyn. Jeździ po obu Karolinach, spotyka wielu ludzi. Wszystko wydaje się zgadzać.

Pete nawet nie mrugnął.

– Podobnie jak w twoim przypadku, Melanie. Ty też odpowiadasz profilowi wymyślonemu przez Parksa. Wiek, wykształcenie, przemoc w rodzinie, nieudane związki z mężczyznami. Miałaś motyw i możliwości.

Rzeczywiście, odpowiadała profilowi. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?

– Twój były mąż widział cię. Rozpoznał. Jak to wytłumaczysz?

– Jesteśmy podobne do siebie tak bardzo, że ludzie często mylą nas ze sobą. Nie jesteśmy co prawda identycznymi bliźniaczkami, ale w okolicznościach, które opisaliście, mógł łatwo pomyśleć, że widzi mnie, a nie Ashley.

– Byłaś w mundurze.

Cofnęła się w krześle zaskoczona i oszołomiona, zupełnie zbita z tropu.

– W mundurze?

Kręciła głową. Już nie była w stanie nadążyć za tym, co słyszała. Ashley próbowała wplątać ją w zbrodnie Mrocznego Anioła, ale dlaczego?

– W mundurze policji miejskiej. Czy chcesz teraz zmienić swoją wersję? – zapytał Roger.

– Nie masz już odwrotu. Ty to zrobiłaś i my o tym wiemy.

Melanie spojrzała prosto w obiektyw kamery. W pokoju obok przed monitorem siedział Connor. Teraz była tego pewna. Patrzył i słuchał. Oceniał każde jej słowo, każdy gest. Czy to on skierował na nią podejrzenia? Znał ją przecież dobrze. Czyżby naprawdę wierzył, że to ona jest Mrocznym Aniołem?

Ta myśl sprawiała chyba największy ból.

– Czy zamierzacie postawić mi zarzuty i zatrzymać? – zapytała drżącym głosem.

– Jeszcze nie – powiedział Pete.

– Zatem chcę stąd wyjść. – Podniosła się.

– Jeśli będziecie mieli kolejne pytania, skontaktujcie się z moim adwokatem.

Загрузка...