Po powrocie do Whistlestop zameldowali się u szefa i zrelacjonowali mu przebieg nocnych przesłuchań, po czym Melanie usiadła do telefonu. Dotarcie do właściwego źródła informacji zabrało jej trochę czasu, w końcu jednak połączyła się z ordynatorem kardiologii w Mecklenburg County General Hospital. Potem wystukała numer lekarza sądowego. Piętnaście minut później odłożyła słuchawkę.
– Dziwna sprawa, bardzo dziwna – powiedziała do Bobby’ego.
– Czego się dowiedziałaś?
– Obydwaj potwierdzili moje przypuszczenia: ataki serca w wyniku zwiększonego poziomu digitaliny we krwi należą do rzadkości, ale…
– Ale?
– Ale specjalnie ich nie zdziwiło, że coś podobnego mogło się zdarzyć w tym samym stanie dwukrotnie w odstępie czterech lat.
– Innymi słowy, nie ma powodów do snucia podejrzeń.
– Dokładnie.
– Nie wydajesz się usatysfakcjonowana.
– Tego nie powiedziałam.
– Nie musiałaś. Widzę po twojej minie. Nie chcesz uwierzyć, że ten facet i twój ojciec umarli tylko dlatego, że los tak zdarzył. Jak cię znam, tak długo będziesz drążyła tę sprawę, aż coś znajdziesz, chyba że wcześniej padniesz z wyczerpania. Masz lekkiego szmergla, partnerko.
– Nie mam.
Bobby uniósł brwi, przesadnie podkreślając, że jej nie wierzy, i już miał coś powiedzieć, gdy zadzwonił telefon.
– Policja miejska, Taggerty. – Słuchał przez chwilę, po czym uśmiechnął się szeroko. – Cześć, Weroniko. Jest tutaj i jak zwykle szuka kłopotów. Poczekaj.
Przełączył rozmowę na aparat Melanie. W ciągu kilku tygodni, jakie minęły od ich pierwszego spotkania, zdążyła się serdecznie zaprzyjaźnić z Weroniką. Stało się już rytuałem, że po każdym wspólnym treningu szły na kawę. Dzwoniły do siebie co kilka dni, a raz wybrały się na lunch z Mią.
Melanie nigdy nie miała przyjaciółki, z którą nawiązałaby tak bliski i błyskawiczny kontakt.
Ale taka właśnie była Weronika. Ludzie lgnęli do niej natychmiast: Mia, Casey, Bobby, każdy, kto ją poznał. Po prostu nie sposób było jej nie lubić. Na wszystkich rzucała czar. Jeszcze tylko Ashley jej nie poznała, ale zaaranżowały spotkanie w najbliższy weekend.
Melanie podniosła słuchawkę.
– Witaj, przyjaciółko. Co słychać?
– To ja powinnam zapytać ciebie. Co to za historia z szukaniem kłopotów?
– Nie zwracaj uwagi na gadanie Bobby’ego. Ten facet nie zauważyłby, że dzieje się coś podejrzanego, nawet gdyby ktoś wygryzł mu dziurę w tyłku. – Melanie posłała partnerowi jadowity uśmieszek.
Bobby machnął ręką i wrócił do studiowania wykazu telefonów z ostatniej nocy.
– Czytałaś poranną gazetę? – Melanie wróciła do rozmowy.
– Nie miałam czasu. Co znalazłaś?
– Jim McMillian nie żyje.
– Wiem. Wczoraj powiedział mi o tym Sam. – Sam Hale był oskarżycielem publicznym w sprawie przeciwko McMillianowi. – Znajomy z FBI zadzwonił do niego, jak tylko otrzymał tę wiadomość. Co to ma wspólnego z twoim poszukaniem kłopotów? – dociekała Weronika.
Melanie zaczęła opowiadać o przyczynach zgonu McMilliana, o tym, że jej ojciec umarł w ten sam sposób, o rozmowie z ordynatorem kardiologii z Mecklenburg General Hospital i lekarzem sądowym.
Weronika milczała przez chwilę, ważąc w myślach te informacje.
– Dziwne – powiedziała wreszcie. – Co zamierzasz zrobić?
– A co mogę zrobić? Mieć uszy i oczy szeroko otwarte. Trochę powęszyć.
Weronika poparła pomysł i zmieniła temat.
– Przepraszam, że nie dzwoniłam wcześniej, ale miałam naprawdę ciężką sprawę. Ojciec tego szczeniaka wynajął najlepszych prawników i musiałam się nieźle namęczyć.
– I jak?
– Przysięgli właśnie się naradzają, ale chyba przygwoździłam smarkacza. Stało się tak dzięki dziewczynie, która zgodziła się zeznawać. Amator brutalnego dymania panienek już mi się nie wywinie. Pieniądze tatusia niewiele mu pomogą.
– Wygrałaś.
– Nie ja – sprostowała Weronika. – Wygrały dziewczyny, które skrzywdził. I te, które mógł jeszcze skrzywdzić. Poczekaj moment. – Weronika zamieniła z kimś kilka słów, po czym jej głos znowu zabrzmiał w słuchawce. – Zaraz muszę kończyć, ale chciałam się dowiedzieć, jak twoje pierwsze spotkanie z adwokatem.
– Nawet nie pytaj.
– Aż tak źle?
– Gorzej niż źle. Cały weekend to wpadałam w depresję, to się wściekałam, i tak na przemian.
Melanie zreferowała przyjaciółce pokrótce przebieg rozmowy.
– A to sukinsyn. Tacy jak on psują tylko dobre imię prawników.
– Właśnie. – Melanie próbowała wykrzesać z siebie słuszne oburzenie i gniew, ale nie czuła nic poza znużeniem. – Nie wiem, co robić. Nie stać mnie na adwokata, który mógłby zmierzyć się z pełnomocnikiem Stana.
– Owszem, stać cię.
– Słucham?
– Znam niesamowitą babę w Columbii. Prawdziwa petarda. Świetna prawniczka i dusza człowiek. Specjalizuje się w prawie rodzinnym. Zadzwonię do niej, jeśli chcesz, i zapytam, czy wzięłaby twoją sprawę. Ma wobec mnie całkiem spory dług wdzięczności.
– Sprawisz cud. Nie wiem tylko, jak się jej wypłacę. Jestem tylko gliną, pamiętasz?
– Ty się martw, żeby Stan nie zabrał ci opieki nad synem, a ja zajmę się resztą.
– Ale…
– Żadnych ale – odparła Weronika stanowczym tonem. – Zaufaj mi. Kończę i już do niej dzwonię.
Melanie poczuła ucisk w gardle.
– Jak ja ci się odwdzięczę, Weroniko?
– Odwdzięczysz? Nie żartuj. Lubię pomagać ludziom, którzy są mi drodzy. Uważam to za swoją życiową misję.