W sali konferencyjnej Centrum Prawa i Porządku było zbyt duszno, bo za owalnym stołem zasiadły bardzo ważne figury, ludzie nawykli do wydawania poleceń i rozkazów. Melanie przesuwała wzrokiem po twarzach zebranych. Burmistrz Charlotte, Ed Pinkston, szef FBI, Lyons, jej szef, oraz prokurator okręgowy. Przedstawiciele policji z Charlotte i Whistlestop, agenci SBI, stanowej agendy FBI, Connor Parks, obok niego ktoś również z FBI, jak się domyślała. Zabrakło tylko burmistrza Whistlestop, co odnotowała z niejakim zdziwieniem. Zły znak, pomyślała, spoglądając na zaciętą minę swojego szefa.
Zebrali się tutaj z powodu śmierci córki jednego z najbardziej wpływowych obywateli Charlotte. Od dnia zbrodni minął tydzień, ale ponieważ dochodzenie nie posuwało się naprzód, więc opinia publiczna domagała się zdecydowanych działań ze strony policji, a prasa żądała informacji.
Tymczasem policja nie dysponowała żadnymi nowymi informacjami.
Zapowiadało się ostre starcie. Mogły polecieć głowy. Melanie nie miała co do tego najmniejszych złudzeń. Oczekiwała najgorszego. Nawet chłopcy z FBI mieli nietęgie miny, chociaż to nie oni prowadzili dochodzenie.
Burmistrz Charlotte wstał, żeby rozpocząć zebranie, jednak zanim zdążył powiedzieć słowo, otworzyły się drzwi i do sali wszedł Cleve Andersen w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Wśród zebranych przeszedł szmer zaniepokojenia, po czym zapadła martwa cisza.
– Przepraszam za spóźnienie – rzucił Andersen, kierując się ku szczytowi stołu. Stanął obok burmistrza Pinkstona.
Burmistrz odchrząknął.
– Nie spodziewaliśmy się…
– Uznałem, że powinienem być na zebraniu – przerwał mu Andersen – bo decyzje, które podejmiecie, dotyczą mnie osobiście. Mnie i mojej rodziny. – Uśmiechnął się odruchowo jak wytrawny aktor, nawykły do publicznych wystąpień. – Jak wiesz, nie należę do tych, którzy pozwalają, by coś się działo bez ich udziału. Wolę trzymać rękę na pulsie. – Wskazał na towarzyszącego mu mężczyznę. – Mój adwokat, Bob Braxton. - Usadowił się wygodnie w fotelu. – Możemy zaczynać?
Burmistrz w tej chwili przypominał rybę wyciągniętą nagle na brzeg. Był równie ogłupiały i bezradny. Andersen wyraźnie go zdominował, a Pinkston był zbyt słaby, żeby mu się przeciwstawić.
Czego nie można było powiedzieć o Parksie.
– Proszę wybaczyć – zaczął wstając. – Z całym szacunkiem, panie Andersen, ale nie ma tu dla pana miejsca.
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę biznesmena. Przyjął uwagę Parksa sztywno, z kamienną twarzą.
– Przedmiotem tego spotkania jest śmierć mojej córki, młody człowieku – oznajmił, mierząc Parksa niechętnym spojrzeniem.
– I właśnie dlatego nie powinien pan w nim uczestniczyć. Nie mamy czasu na subtelności i współczucie. Proszę wracać do domu, do pogrążonej w żałobie rodziny, Andersen. Tam jest pana miejsce. Tutaj nie ma pan nic do roboty.
Na bladej twarzy Andersena pojawił się rumieniec. Melanie wstrzymała oddech. Parks wypowiedział głośno to, co myśleli pozostali zebrani. Zaimponował jej odwagą, ale mocno powątpiewała, czy facet jest przy zdrowych zmysłach. Nie silił się na takt, kurtuazję, grzeczność, po prostu kazał Andersenowi wynosić się z zebrania.
– Nie znam pana. Mogę wiedzieć, jak brzmi pańskie nazwisko? – zapytał Andersen.
– Connor Parks, agent FBI.
– Pozwoli pan zatem, że coś mu powiem, agencie Parks. Nie byłbym dzisiaj tym, kim jestem, gdybym siedział na ławce rezerwowych i przyglądał się, jak inni rozgrywają piłkę. To ja jestem rozgrywającym. Ja podejmuję decyzje.
– Z całym szacunkiem powtarzam, że to nie jest konferencja poświęcona interesom, tylko robocze spotkanie ludzi z organów ścigania. Będziemy mówić o sprawach, o których pan nie ma pojęcia. Obawiam, że tym razem musi pan usiąść na ławce rezerwowych. Proszę nam nie przeszkadzać w pracy.
– Cleve. – Burmistrz położył dłoń na ramieniu Andersena. – Agent Parks ma rację. Ojciec nie powinien przysłuchiwać się temu, o czym zamierzamy tutaj rozmawiać. Lepiej, żebyś wyszedł.
Andersen zachwiał się lekko. Z jego twarzy opadła maska pewności siebie i stanowczości. Melanie patrzyła teraz na cierpiącego, bliskiego załamania człowieka.
Podniósł oczy na Eda Pinkstona.
– Przeżyłem już najgorsze, co może przeżyć ojciec – powiedział cicho, drżącym głosem. – Musiałem przyjąć do wiadomości, że moja córka nie żyje, że została zamordowana. – Powiódł spojrzeniem po sali i zatrzymał wzrok na twarzy Parksa. – Chcę, żeby morderca został ujęty. Chcę, żeby sprawiedliwości stało sie zadość. T dopnę tego za każdą cenę. Czy to jasne? – Nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do swojego adwokata: – Bob, oddaję ci inicjatywę.
Melanie, podobnie jak reszta zebranych, patrzyła, jak Andersen wstaje i kieruje się do wyjścia. Współczuła mu serdecznie i dobrze rozumiała, dlaczego pojawił się na zebraniu. Dla człowieka jego pokroju siedzenie z założonymi rękami i czekanie musiało być prawdziwą męką.
Kiedy drzwi się zamknęły, jeszcze przez moment w sali zalegało głuche milczenie. Wreszcie burmistrz odchrząknął, zwrócił Parksowi uwagę na niestosowność jego zachowania, aż wreszcie otworzył zebranie i oddał głos obydwu szefom policji. Greer i Lyons, którzy ściśle współpracowali przez miniony tydzień, zdali szczegółową relację z dotychczasowego dochodzenia, z przeprowadzonych przesłuchań i ich efektów. Na koniec zapewnili, że, jak dotąd, zrobili wszystko, co w ludzkiej mocy.
– Nie gadajcie mi o ludzkich mocach – warknął Pinkston – tylko dajcie mi podejrzanego. Chcę usłyszeć, że dostaniecie tego sukinsyna w swoje ręce. Proszę, jak zamierzacie tego dokonać?
Lyons, szef FBI, zwrócił się do jednego ze swoich detektywów.
– Harrison?
Harrison skinął głową.
– Mamy podejrzanego. Joli Andersen wieczór poprzedzający morderstwo spędziła w klubie z przyjaciółmi. Kręcił się koło niej cały czas jakiś facet. Nie odstępował jej na krok. Dziewczyna nie była nim zainteresowana i pokpiwała z niego wobec swoich znajomych. Nazwała go palantem i kazała mu spadać na drzewo. Tamten się wściekł. Powiedział Joli, że jeszcze pożałuje, po czym się zmył. Jeden z gości klubu widział go na parkingu mniej więcej w tym czasie, kiedy Joli wychodziła. Niestety, nikt nie zna tego człowieka. Nie byliśmy w stanie ustalić jego tożsamości. Nigdy wcześniej nie pojawiał się w klubie, a zapłacił gotówką. Od tamtego dnia nikt go nie widział.
– Chce pan powiedzieć, że nie możecie znaleźć faceta? – z niedowierzaniem zapytał adwokat Andersena.
– Chcę tylko powiedzieć, że dotąd nie trafiliśmy na jego ślad – sprostował Harrison. – Ale będziemy go mieli, proszę mi wierzyć. Jego portret pamięciowy dostali wszyscy barmani w hrabstwie Mecklenburg. Prędzej czy później gdzieś się pojawi.
– A my już na niego będziemy czekać – dodał partner Harrisona, Roger Stemmons.
– Nie chcę wylewać wam kubła zimnej wody na głowy, ale nie wiązałbym z tym człowiekiem wielkich nadziei – odezwał się Parks. – Co prawda sprawia wrażenie nieudacznika, podobnie jak nasz Enes, niemniej…
– Przepraszam, kto taki? – przerwał mu burmistrz Pinkston.
– I Enes, nieznany sprawca. Jak już mówiłem, z opisów jasno wynika, że facet nie pasuje do profilu naszego mordercy.
Po raz drugi tego ranka uwaga wszystkich skupiła się na Parksie.
– Profilu? – powtórzył burmistrz.
– Jezu, co za bełkot – mruknął Stemmons, rzucając ołówek na stół.
– Portret psychologiczny mordercy – wyjaśnił Connor burmistrzowi. – Sporządzamy go na podstawie śladów pozostawionych na miejscu zbrodni i wiedzy o kryminogennych zachowaniach. Ta metoda zazwyczaj przynosi dobre rezultaty. – Connor spojrzał obojętnym wzrokiem na Stemmonsa. – W profilmgu nie ma nic metafizycznego ani mistycznego. Wnioski wyciągamy przez analogie, na podstawie danych dotyczących podobnych zbrodni. Czerpiemy materiał z setek przesłuchań seryjnych morderców i gwałcicieli.
Stemmons tylko się skrzywił, a burmistrz poprawił się na krześle.
– Proszę nam opowiedzieć o pańskim Enesie, agencie Parks. Co to za człowiek?
– To biały mężczyzna – zaczął Connor. – Dwadzieścia pięć, trzydzieści pięć lat. Przystojny, w dobrej formie. Dba o siebie, prawdopodobnie chodzi na siłownię. Wykształcony. Może być lekarzem, prawnikiem, księgowym. Nawet jeśli nie jest zamożny, sprawia takie wrażenie. Nosi drogie ubrania, jeździ dobrym samochodem. Na przykład bmw, ale którymś z mniejszych, z serii 300, kilkuletnim.
Jeden z agentów SBI zapytał, skąd wzięły się te wnioski, i Parks powtórzył to, co powiedział Melanie tydzień wcześniej na miejscu zbrodni: Joli Andersen była ładna i bogata. Skoro dobrowolnie pojechała z Enesem do motelu, a wszystko na to wskazywało, ten facet musiał spełniać określone wymagania, więc nie mógł być pierwszym lepszym łapserdakiem.
Tu odezwała się Melanie.
– Agent Parks ma rację. Z rozmów z przyjaciółmi Joli wynika, że chociaż uwielbiała mężczyzn, była bardzo wybredna w swoich wyborach. Facet musiał naprawdę zrobić na niej wrażenie, żeby zgodziła się na spotkanie. Musiał być przystojny i zamożny.
– Otóż to – mruknął Connor, po czym mówił dalej: – Taki, o którym sąsiedzi powiedzą, że to miły, spokojny, nawet trochę nieśmiały człowiek. Mieszka i pracuje w pobliżu miejsca zbrodni, dlatego wybrał „Sweet Dreams Motel”.
– Jak blisko? – chciał wiedzieć Lyons.
– W odległości pięciu, ośmiu kilometrów. W każdym razie nie dalej niż dwudziestu.
Na te słowa przy stole zapanowało ożywienie, ale Parks ciągnął dalej, nie zwracając uwagi na pełne podniecenia szepty.
– Ma ambiwalentny stosunek do kobiet. W każdej, do której się zbliża, widzi zarówno dziwkę, jak i madonnę. Fakt, że nie doszło do naturalnej penetracji ofiary, może świadczyć, że facet nosi głębokie urazy psychiczne związane z postacią matki. Nazwałbym to upośledzeniem emocjonalnym. Nie potrafi zbudować trwałych relacji z kobietą. Jeśli nawet jest żonaty, jego małżeństwo musi być nieudane.
– Notowany? – zapytał Bob Taggerty.
– Dobre pytanie. Najwyżej za błahe wykroczenia. Bez wyroku. Korzysta z usług prostytutek. Mógł być oskarżony co najwyżej o molestowanie. Nasz Enes nigdy dotąd nie zabił, ale zabije znowu.
Na te słowa w sali zawrzało. Pierwszy odezwał się Harrison.
– Jesteś pewien, Parks?
– Absolutnie. Od dawna żył urojeniami, w końcu fantazje wymknęły mu się spod kontroli. Joli, w przeciwieństwie do dziwek, z którymi dotąd się zadawał, zawiodła jego oczekiwania, dlatego usiłował ją uspokoić i w rezultacie zabił. Morderstwo okazało się potężnym doznaniem. Będzie chciał przeżyć ponownie coś podobnego. Będzie szukał okazji.
– Na początek powinniśmy sprawdzić szpitale i kancelarie prawnicze – mruknął Harrison. – Sporządzić listę lekarzy i prawników, którzy odpowiadają opisowi.
– Trzeba też będzie spenetrować wszystkie siłownie w okolicy i wtedy zobaczymy, ile zostanie nam nazwisk – dodał Stemmons.
Connor skinął głową.
– Proponowałbym też przepytać prostytutki. Nasz Enes już od pewnego czasu realizował swoje chore fantazje seksualne. Zadawał się z kurwami. Dziewczyny muszą go pamiętać.
Mężczyzna siedzący koło Connora wstał, przedstawił się jako Steve Rice, agent specjalny, szef terenowego biura FBI w Charlotte.
– Powinniśmy obserwować cmentarz, na którym została pochowana Joli. Zainstalujemy kamery wideo. Tacy mordercy często odwiedzają groby swoich ofiar, bo to ich podnieca. Potrafią masturbować się przy grobie.
– Chryste. – Braxton miał taką minę, jakby za chwilę miał zwymiotować.
– Jeśli się nie pojawi na cmentarzu, spróbujcie go przywabić. Niech „Charlotte Observer” opublikuje duży, wzruszający materiał na temat Joli, z kilkoma atrakcyjnymi zdjęciami dziewczyny. To powinno poskutkować. Myślę, że facet się nie oprze.
Przez następnych kilkanaście minut omawiano różne metody dochodzenia. Kiedy dyskusja wygasła, głos zabrał ponownie burmistrz:
– Uważam dzisiejsze spotkanie za niezwykle owocne… – zaczął z namaszczeniem.
Melanie nie słuchała go, pochłonięta własnymi problemami, czy też raczej jednym problemem, czyli zatrważającą perspektywą walki z byłym mężem o opiekę nad Caseyem.
Znękana podniosła rękę i zaczęła masować napięte mięśnie karku. Po pierwszej rozmowie odczekała kilka dni i zadzwoniła do Stana. Potrzebowała czasu, by ochłonąć i przemyśleć argumenty. Zamierzała przemówić mu do rozsądku, była przygotowana na spokojną wymianę zdań, na zawarcie porozumienia. Tymczasem tak wytrącił ją z równowagi, że zaczęła krzyczeć i w końcu rzuciła słuchawkę.
Co się z nią działo? Dlaczego pozwoliła się sprowokować? Stłumiła westchnienie. W taki właśnie sposób, to znaczy awanturami, kończyły się wszystkie spory, gdy jeszcze była żoną Stana. Ona wybuchała, natomiast on pozostawał zimny jak lód. Ją ponosiła pasja, on odwoływał się do wyrozumowanej logiki. Zawsze tak było, a kłócili się nieustannie. Im bardziej się zacietrzewiała, tym bardziej racjonalnych argumentów używał Stan i spirala rozkręcała się w nieskończoność. W końcu zrozumiała, że nieludzki spokój Stana i jego umiejętność dystansowania się wobec emocji jest niczym innym, jak formą manipulacji i próbą dowiedzenia żonie wyższości nad nią.
Stosował tę metodę z powodzeniem. Po każdej kłótni czuła się chora i wyczerpana niczym po ataku histerii.
Przyrzekała sobie, że nigdy więcej nie da mu się sprowokować, że już nigdy Stan nie wyprowadzi jej z równowagi. Tymczasem znowu wpadła w zastawioną przez niego pułapkę.
– … pozostaje nam jeszcze omówić kilka szczegółów natury administracyjnej. Pierwsza kwestia dotyczy zakresu kompetencji FBI i policji miejskiej.
Melanie podniosła głowę na te słowa i spojrzała na Bobby’ego. Obydwoje doskonale wiedzieli, do czego zmierza burmistrz.
– Trzeba dokonać zmiany. Nie może być tak, że dochodzenie prowadzą równocześnie dwa posterunki, bo w ten sposób nie osiągniemy żadnych wymiernych efektów. Od tej chwili sprawę przejmuje policja w Charlotte. Naszych detektywów będą oczywiście wspierać FBI i SBI, ale główny ciężar zadania spocznie na FBI.
– To idiotyzm! – Melanie zerwała się z fotela z wypiekami na twarzy i natychmiast się zreflektowała. – Przepraszam za ten wybuch, ale morderstwo zostało popełnione w Whistlestop. Jesteśmy gotowi doprowadzić śledztwo do końca i zrobimy wszystko, by ująć zabójcę Joli Andersen.
– Zapewne, zapewne – przytaknął burmistrz protekcjonalnie. – Niech mi pani wierzy, wasz szef długo mnie przekonywał, żeby nie odbierać sprawy policji miejskiej. Cóż, kiedy tu potrzebne jest doświadczenie.
– Ale…
– Decyzja została już podjęta – uciął Pinkston niby pełnym zrozumienia, ale tak naprawdę poirytowanym tonem. – Mamy jednak dla policji miejskiej ważne zadanie, które przedstawi państwu mecenas Braxton. Bob?
Adwokat wstał.
– Pan Andersen wyznaczył wysoką nagrodę dla osoby, która będzie w stanie udzielić wskazówek umożliwiających ujęcie mordercy. Zespół kapitana Greera będzie prowadził telefoniczny bank danych.
– Co?! – krzyknęli równocześnie Melanie i Bobby. Gliniarze z FBI zaczęli chichotać. Czerwona ze złości Melanie miała już na końcu języka ostrą ripostę, ale Bobby, który też słyszał parskania Harrisona i Stemmonsa, kopnął swoją porywczą partnerkę pod stołem, żeby się nie awanturowała.
Głos zabrał Steve Rice:
– Z całym szacunkiem i respektem dla pana Andersena, muszę was ostrzec, że zwykle zachęty w postaci nagród nic nie dają, poza tym, że człowiek zaczyna tracić głowę od nawału fałszywych informacji. Zamiast prowadzić dochodzenie swoim trybem, będziemy musieli, sprawdzać każdą napływającą wiadomość, każdy wskazany trop, by ostatecznie stwierdzić, że prowadzi donikąd. – Tu zwrócił się do adwokata: – Niech pan porozmawia z Andersenem i spróbuje go przekonać, że nagroda to naprawdę zły pomysł.
– Przecież może zachęcić do mówienia świadków, którzy dotąd woleli się z jakichś powodów nie ujawniać – bronił Andersena adwokat. – Sto tysięcy dolarów to silny argument, który niejednego potrafi przekonać.
Melanie jęknęła. Przy stole zapanował kompletny chaos. Obietnica stu tysięcy przyciągnie różnych oszustów, kłamców i świrusów z całego hrabstwa. Andersen nie mógł. wymyślić nic gorszego. A tkwienie przy telefonie było upokarzające dla każdego przyzwoitego policjanta.
Reszta spotkania minęła Melanie jak we mgle. Osiągnęli tylko jedno: Braxton obiecał w końcu przekonać swojego mocodawcę, by ten w znacznym stopniu obniżył wysokość nagrody.
Zaraz po wyjściu z sali Melanie podeszła do swojego szefa.
– Dlaczego nic pan nam nie powiedział? – napadła na niego niczym furia. Głos drżał jej z ledwie tłumionej wściekłości. – Zrobili z nas kompletnych idiotów. Tak przynajmniej się czuję.
– Sam o niczym nie wiedziałam, – Greer był równie poirytowany jak ona. – Usłyszałem, co planują, na kilka minut przed zebraniem.
– Oto co zrobił nasz prześwietny burmistrz dzisiaj rano - syknęła Melanie przez zaciśnięte zęby. – Schował się w mysiej dziurze.
– Pieprzyć polityków – mruknął Bob by przez zaciśnięte zęby.
Greer westchnął.
– Nie czepiajcie się go. Miał związane ręce. Nie mógł nic poradzić. Za duże naciski z góry.
– Założę się, że to robota Andersena – powiedział Bobby, wsuwając ręce do kieszeni spodni.
– Facet pewnie dotarł do samego gubernatora.
Greer nawet nie próbował zaprzeczać. – Zawsze ta sama śpiewka. Znowu nas załatwili jednym ruchem. – W głosie Melanie zabrzmiała gorycz.
– Będziemy siedzieli całymi dniami przy telefonie i wysłuchiwali rewelacji kolejnych pomyleńców – zżymał się Bobby. – Pieprzyć polityków – powtórzył.
– Wiem, że czujecie się zawiedzeni – powiedział Greer. – Ja również. Mam coś dla was na pocieszenie. Po pierwsze nadal bierzemy udział w dochodzeniu, mimo że nie będziemy go prowadzić. Po drugie kilku chłopców z FBI będzie wam pomagało przy odbieraniu telefonów. – Uśmiechnął się nieznacznie. – Biedne skurczybyki.
Bobby ożywił się nieco na te słowa, ale Melanie nadal miała fatalny humor. Ta sprawa stanowiła dla niej ogromną szansę, mogła pomóc jej wyrwać się z Whistlestop. Teraz mogła pożegnać się z marzeniami.
Życie jest czasami naprawdę wredne, pomyślała zrezygnowana.
– Spróbuj spojrzeć na to od dobrej strony, Mel – pocieszał ją Bobby, kiedy w chwilę później szli przez parking do jej jeepa. – Przynajmniej nikt nie będzie mógł mieć do nas pretensji, że spieprzyliśmy dochodzenie, jeśli skończy się klapą.
– Jakie „jeśli” – burknęła Melanie. – Już skończyło się klapą. Jedyną dobrą stroną całej sprawy było to, że mogliśmy ją prowadzić. Niech to szlag.
– Wiem, partnerko. Też czuję się wydymany. – Kiedy spojrzała na niego, zaczął się śmiać i trącił ją łokciem. – No dobrze, może nie tak wydymany jak ty, ale moja duma też cierpi. Telefoniczna baza danych? To jakieś kpiny.
– Dzięki. Bardzo podniosłeś mnie na duchu. Czuję się o niebo lepiej, wprost nie posiadam się z zachwytu – warknęła Melanie.