ROZDZIAŁ TRZECI

Aż do trzeciej po południu Melanie funkcjonowała wyłącznie dzięki kofeinie. Po zwymiotowaniu przepłukała usta colą, którą kupiła w motelowym automacie, i wróciła do pracy.

Pojawił się lekarz policyjny i ekipa techniczna, zaczęto zabezpieczać ślady i zbierać dowody. Kiedy wreszcie zabrano ciało do kostnicy, Melanie i Bobby wrócili na posterunek w Whistlestop.

Melanie wypiła kolejny kubek kawy. Nie mogła pozwolić sobie na zmęczenie, choćby na chwilę odpoczynku. Sprawa dopiero się rozkręcała. Ofiara była młoda i bogata, wywodziła się z najznaczniejszej rodziny w Charlotte, i zginęła w co najmniej dziwnych okolicznościach.

Łakomy kąsek dla mediów.

– May! – W drzwiach swojego gabinetu pojawił się Greer. – Taggerty! Oboje do mnie. Natychmiast!

Melanie zerknęła na Bobby’ego, który tylko wzniósł oczy do nieba.

Szef był najwyraźniej wściekły, a w takich sytuacjach należało mieć się na baczności. Wysoki, potężny niczym byk, o skórze koloru czekolady, budził u podwładnych respekt i strach. Ten wielkolud rzadko tracił panowanie nad sobą, ale jeśli już tracił, wszyscy drżeli.

Prawdę mówiąc, Melanie widziała go wściekłego tylko raz: kiedy odkrył, że jeden z jego chłopaków, który patrolował ulice, pozwala spokojnie pracować dziewczynom w zamian za darmowe usługi.

Melanie chwyciła notes i zerwała się zza biurka. Bobby poszedł w jej ślady.

Greer kazał im siadać naprzeciwko swojego biurka.

– Miałem przed chwilą telefon od Lyonsa z FBI. Sukinsyn grzecznie zasugerował, żebyśmy przekazali im dochodzenie. Ze względu na dobro wszystkich zainteresowanych, jak to ujął.

– Co! – Melanie zerwała się z krzesła. – Chyba się pan nie zgodził…

– Cholera, pewnie, że nie. Powiedziałem mu, żeby mnie pocałował w moją czarną dupę. – Zaśmiał się. – Stary Jack musiał wyhamować.

Melanie uśmiechnęła się. Jej szef pracował kiedyś w wydziale zabójstw FBI I otrzymał wiele odznaczeń oraz medali. Przed czterema laty został postrzelony w czasie służby, czego omal nie przypłacił życiem. Kiedy się wylizał, żona postawiła mu ultimatum: albo praca, albo małżeństwo. Zaledwie czterdziestosześcioletni, za młody, by iść na zieloną trawkę, wybrał małżeństwo i spokojną służbę w Whistlestop. Z pozoru zdawał się zadowolony, Melanie podejrzewała jednak, że Greer, podobnie jak ona, tęsknił za prawdziwymi sprawami, za prawdziwym dochodzeniem.

– Nie damy się wyślizgać – ciągnął, rozluźniając krawat. – Tego morderstwa dokonano na naszym terenie i muszę dbać o bezpieczeństwo naszych mieszkańców. Czy się to komu podoba, czy nie, odpowiadamy za nich. – Zacisnął na moment usta.

– To duża sprawa. Wszyscy będą nam patrzeć na ręce, popędzać i naciskać, domagać się wyników dochodzenia. Prasa już się szykuje, a Andersen uruchamia wszystkie swoje kontakty. Musicie zachować zimną krew i robić swoje. Jednak nie da się ukryć, że ci z FBI są bardziej doświadczeni, mają znacznie więcej ludzi i lepsze zaplecze techniczne. W porządku, niech nam pomagają, ale nic więcej. Jakieś pytania?

– Owszem – odezwała się Melanie. – Ten gość z FBI, Parks, co to za jeden?

– Zastanawiałem się, kiedy wreszcie zapytasz o niego. – Szef uśmiechnął się po raz pierwszy tego popołudnia. – Trochę przykry, co?

– Trochę? – zaśmiał się kwaśno Taggerty.

– To kawał drania.

– I lubi zaglądać do butelki – dodała Melanie.

Szef zmarszczył czoło, spoglądając to na Bobby’ego, to na Melanie.

– Golnął sobie?

– Golnął? – powtórzyła Melanie. – Nie. To słowo oznacza umiar, a Parks cuchnął i wyglądał tak, jakby ciurkiem chlał przez ostatni rok.

Greer milczał przez chwilę, wyraźnie zastanawiając się nad czymś.

– Connor Parks jest specjalistą od ustalania psychologicznego profilu przestępcy, tak zwanym „profilerem”. Do zeszłego roku pracował w szkole FBI w Quantico. Prowadził tam coś, co się nazywało zespołem badań behawioralnych. Nie znam szczegółów, ale chodziły pogłoski, że naraził Biuro na jakąś publiczną kompromitację i wyleciał z Quantico.

Profiler. Nic dziwnego, pomyślała Melanie. Mniej więcej przed rokiem sama brała udział w prowadzonym przez FBI kursie na temat profilingu. Zafascynowała ją ta metoda. Prowadzący kurs agent tłumaczył, że każdy przestępca mimo woli pozostawia na miejscu zbrodni ślady, które trzeba umieć odczytać, wnikając w psychikę mordercy i jego ofiary. W ten sposób można zrekonstruować zdarzenia prowadzące do zbrodni, przede wszystkim zaś „profil” mordercy.

Właśnie tę metodę zademonstrował Parks rano w motelu.

– Skąd się wziął w Charlotte? – zapytał Bobby.

– Gdy wyleciał na kopach z Quantico, karnie go tu przenieśli. Nawet jeśli pije, jest naprawdę dobry. Nie lekceważcie go, niech wam pomaga.

– Mam nadzieję, że jest dobry, inaczej byłby zupełnie nie do zniesienia – mruknęła Melanie i zapisała w notesie, że ma zadzwonić do Parksa. – Co jeszcze, szefie? – zapytała, podnosząc wzrok.

– Pogadajcie z przyjaciółmi ofiary, z rodziną, z kolegami ze studiów. Ustalcie, z kim się spotykała, gdzie bywała, w jakim towarzystwie się obracała. Najpierw jednak upewnijcie się, czy ci FBI nie zaczęli już dochodzenia na własną rękę. Jeśli tak, dowiedzcie się, kogo posłali w teren i nawiążcie z nim kontakt. Dla ludzi z zewnątrz musimy sprawiać wrażenie, że działamy razem. Andersen nie może się dowiedzieć, że istnieje między nami jakaś konkurencja, bo wtedy burmistrz dobierze mi się do dupy.

To byłby dopiero widok. Melanie z trudem powściągnęła uśmiech.

– Coś jeszcze? – zapytał Bobby.

– Owszem – warknął Greer. – Do roboty!

Zerwali się z krzeseł i wynieśli się pospiesznie z gabinetu szefa. Melanie zadzwoniła natychmiast do swojej siostry bliźniaczki, Mii. Tamta podniosła słuchawkę po pierwszym sygnale.

– Mia, tu Mel.

– Chryste, Melanie! Właśnie oglądam wiadomości na kanale szóstym. Biedna dziewczyna! – Zniżyła głos. – Okropnie było?

– Gorzej niż okropnie – mruknęła Melanie ponurym głosem. – Dlatego dzwonię. Mam do ciebie wielką prośbę.

– Mów.

– Rozpętało się prawdziwe piekło i szybko się nie uspokoi. Nie zdążę odebrać Caseya z przedszkola. Mogłabyś pojechać po niego? – Melanie spojrzała na zdjęcie synka, które stało na biurku, i uśmiechnęła się mimo woli. – Poprosiłabym Stana, ale nie mam czasu wysłuchiwać kolejnego wykładu, dlaczego powinnam rzucić pracę w policji i jak fatalnie odbija się na Caseyu fakt, że ma matkę glinę.

– Stan to worek gówna – zawyrokowała dosadnie Mia. – Jasne. Bardzo chętnie pojadę po Caseya. Skoro już będę w okolicy, to może wpadnę do pralni i odbiorę twój mundur?

– Ratujesz mi życie.

Kątem oka zobaczyła, że gotów do wyjścia Bobby czeka już przy drzwiach.

– Tylko cię proszę, kiedy pojedziesz po Caseya, nie udawaj znowu, że jesteś mną. Ostatnim razem porządnie wystraszyłaś wychowawczynię.

Mia zaniosła się śmiechem.

– Po co mieć bliźniaczkę, jeśli nie po to, żeby czasami wykorzystać to do zabawy? Poza tym Casey uwielbia takie żarty.

Melanie pokręciła głową. Rzeczywiście ona i Mia były identyczne. Jednojajowe bliźniaczki, a właściwie trojaczki, bo z drugiego jajeczka powstała jeszcze Ashley, zresztą bardzo do nich podobna. Kiedy Melanie mówiła o tym ludziom, myśleli, że żartuje, tymczasem była to najprawdziwsza prawda.

Wszystkie trzy, jasnowłose i niebieskookie, tak bardzo były nie do odróżnienia, że nawet przyjaciele mylili je ze sobą, a przechodnie na ulicy oglądali się z nieukrywanym zaciekawieniem.

– Pamiętasz, jak oszukiwałyśmy nauczycieli? – zagadnęła rozbawiona Mia.

– Mam trzydzieści dwa lata, nie dziewięćdziesiąt dwa. Pewnie, że pamiętam. Ty zawsze mnie podjudzałaś, ale potem to ja obrywałam po głowie.

– Spróbuj to odmienić, droga siostrzyczko.

Bobby chrząknął, postukał w zegarek i wskazał na gabinet szefa. Melanie skinęła głową.

– Zrobię to, jeśli tylko znajdę trochę czasu, Mia. Tymczasem muszę rozwiązać zagadkę morderstwa.

– No to zabieraj się do roboty, Sherlocku – rzuciła na pożegnanie siostra.

Загрузка...