ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Melanie wjechała na parking i zatrzymała się na pierwszym wolnym miejscu. Szybko zgarnęła z siedzenia torbę ze strojem do ćwiczeń, po czym wysiadła z samochodu. W wieczornym powietrzu wyraźnie już czuło się wiosnę.

Zatrzasnęła drzwiczki, przekręciła kluczyk i ruszyła przed siebie. Była spóźniona na trening taekwondo. Od dnia kiedy Cleve Andersen wyznaczył nagrodę, telefon nie przestawał dzwonić, dlatego wyszła dzisiaj z pracy później niż powinna. Jeśli się pospieszy, będzie na macie akurat na czas. Instruktor nie tolerował spóźnień, uważał, że są oznaką braku szacunku i dyscypliny, a już szczególnie wymagający był wobec posiadaczy czarnych pasów.

– Porucznik May?

Zatrzymała się i obejrzała przez ramię. W jej stronę szła szczupła blondynka.

– Prokurator Ford. Co za niespodzianka. Weronika dogoniła ją i spojrzała na torbę sportową. Sama na ramieniu miała podobną.

– Zdaje się, że łączy nas więcej niż tylko egzekwowanie prawa i porządku.

– Na to wygląda. – Ruszyły razem w stronę wejścia do centrum. – Masz czarny pas?

– Trzeciego stopnia. A ty?

– Pierwszego. – Melanie otworzyła drzwi, przepuszczając Weronikę przodem. Skierowały się do szatni. – Od kiedy ćwiczysz?

– Od dwóch tygodni. Chodziłam wcześniej do innego dodzio, ale źle się tam czułam.

Melanie potrafiła to zrozumieć. Każde dodzio miało własną atmosferę, każdy instruktor własną filozofię sztuk walki. Ona sama zmieniała kilka razy szkółki, zanim znalazła taką, która jej odpowiadała.

Obie przebrały się w tradycyjne białe gi, spięły włosy i przeszły do sali ćwiczeń. Posiadacze czarnych pasów mogli przychodzić do dodzio i brać udział w godzinnych ćwiczeniach zawsze, jeżeli tylko instruktor był na miejscu.

Melanie wolała sesje przeznaczone wyłącznie dla czarnych pasów, bo mogła tu znaleźć lepszych od siebie sparringpartnerów, a kiedy zapisywała się na kurs, przyrzekła sobie, że jeśli już ma ćwiczyć, to z całym zaangażowaniem.

Nie było łatwo. Chodziła posiniaczona, bolały ją wszystkie mięśnie, płakała, kilka razy chciała zrezygnować, ale ponieważ rzecz warta była poświęceń, więc zaciskała zęby i przychodziła na kolejne lekcje.

Była naprawdę bardzo dumna, gdy wreszcie zdobyła czarny pas.

Zaczęła się rozgrzewka. Taekwondo polega przede wszystkim na pracy nogami. Szybkie obroty, skoki i wyrzuty są naprawdę fascynujące, kiedy się je ogląda, ale bardzo trudne do wykonania. Trzeba być prawdziwym artystą sztuki walki, mieć niezwykle gibkie ciało i świetną kondycję.

Melanie ćwiczyła od pięciu lat przynajmniej trzy razy w tygodniu, ale ciągle potrzebowała około dziesięciu minut rozgrzewki przed każdym treningiem. Podobnie jak Weronika.

Siedziała na podłodze, szeroko rozsunęła nogi i ćwiczyła skłony, dotykając piersią podłogi. Jest dobra i twarda, oceniła Melanie z podziwem.

Sama zaczęła ćwiczyć skłony przy barierce. Oparła o nią stopę i usiłowała dotknąć czołem kolana, aż zatrzeszczały stawy.

– Też nienawidzisz tego tak samo jak ja? – zwróciła się do Weroniki.

– Bardziej. – Weronika, zaciskając zęby, wykonała kolejny skłon. – Ale to zło konieczne. Jak sałatki i rajstopy.

Melanie zaśmiała się i zmieniła nogę.

– Masz wyczucie słowa, prokuratorze. Kiedy skończyły rozgrzewkę, Weronika zagadnęła:

– Chcesz ze mną poćwiczyć?

– Pod warunkiem, że mnie nie ośmieszysz, dowodząc, jaka ze mnie niezdara.

– Obiecuję. Styl wolny? – zapytała Weronika, mając na myśli typ sparringu, gdzie walczący mogą używać wszystkich chwytów, nie uprzedzając o planowanym rodzaju ataku. To najbardziej zaawansowana technika sparringowa, wymagająca prawdziwych umiejętności. Melanie pokręciła głową.

– Żartujesz. Nie jestem na tyle dobra. Zacznijmy od podstawowych ataków, potem spróbujemy przejść do stylu półwolnego.

Weronika wzruszyła ramionami.

– W porządku, ale wydaje mi się, że przesadzasz. Jesteśmy mniej więcej na tym samym poziomie.

– Spróbuj namówić pająka, żeby latał. Przyjęły pozycję wyjściową. Pierwsza zaatakowała Melanie, mierząc w głowę Weroniki.

– Kiai! – krzyknęła.

Weronika bez trudu zablokowała uderzenie, po czym sama natarła, powstrzymując cios o milimetry od piersi Melanie.

Ukłoniły się sobie i nastąpiła kolejna wymiana ciosów. Powtórzyły to kilka razy: uderzenie, kopnięcie, uderzenie… Atak, obrona, atak…

Godzina treningu minęła nie wiadomo kiedy. Melanie była wykończona, ale zadowolona. Od dawna nie miała tak świetnej partnerki. Aż za dobrej. Podejrzewała, że rano będą bolały ją wszystkie mięśnie.

Powiedziała to Weronice, kiedy szły do szatni, a ta uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– To ja powinnam ci podziękować. Nieźle musiałam się nagimnastykować.

– Akurat. Nawet kropla potu nie wystąpiła ci na czoło. Jesteś niezła.

Weronice komplement sprawił wyraźną przyjemność.

– Lubię się spocić. To jedyne momenty, kiedy lubię być spocona.

Melanie zaśmiała się.

– Przepraszam. Nawet nie doszłyśmy do półwolnego.

– Nie szkodzi. Nadrobimy zaniedbanie następnym razem.

Przebierając się w szatni, rozmawiały o jakichś nieistotnych sprawach i razem wyszły na parking.

– Masz ochotę na filiżankę kawy? – zapytała Weronika.

Melanie nie wahała się ani chwili. Casey nie wrócił jeszcze z Orlando, był piątkowy wieczór, a ona nie miała żadnych planów.

Wybrały kawiarnię niedaleko dodzio i z kubkami w dłoniach usiadły na zewnątrz, rozkoszując się wiosennym powietrzem.

– Uwielbiam tę porę roku – rozmarzyła się Melanie. – Nic nie może się równać z tutejszą wiosną.

– Nie wiem, jak jest gdzie indziej. Nigdy nie mieszkałam w innym stanie.

– Urodziłaś się w Charlestonie?

– Uhm. Moja rodzina miała fabrykę mebli. Markham Industries.

Melanie ta nazwa nie była obca. Każdy, kto mieszkał wystarczająco długo w Karolinie Północnej lub Południowej, musiał ją znać. Markhamowie zajmowali poczesne miejsce na rynku, a kilku z nich próbowało szczęścia w polityce.

– A ty? Też spędziłaś tu całe życie? – zapytała Weronika.

– Ależ skąd. Ojciec był wojskowym i ciągał nas z miejsca na miejsce. W Karolinie Północnej osiedliśmy, kiedy skończyłam piętnaście lat.

– To „nas” odnosi się do sobowtórów, z którymi widywałam cię w Starbuck’sie?

Melanie uśmiechnęła się.

– Uhm. To Mia i Ashley. Moje bliźniacze siostry. Właściwie powinnam powiedzieć „trójniacze”.

Rozbawiona Weronika pokiwała głową.

– Niezwykła z ciebie osoba.

– Nie powiedziałabym. Samotna pracująca matka. Może być coś bardziej zwyczajnego?

– Kiedy widzi się waszą trójkę, trudno nie zwrócić na was uwagi.

– Owszem, wszyscy się za nami oglądają.

– Melanie przechyliła lekko głowę i przez chwilę przyglądała się nowej znajomej. Weronika Ford, ze swoimi delikatnymi rysami, jasnymi włosami, ciemnoniebieskimi, szeroko osadzonymi oczami, mogłaby z powodzeniem uchodzić za czwartą siostrę. Mel powiedziała jej to.

– Tak myślisz? – ucieszyła się. – Byłoby miło, bo niestety jestem jedynaczką.

– Dokucza ci samotność?

– Bardzo. Chociaż rodzice rozpieszczali mnie tak strasznie, że nawet sobie nie wyobrażasz.

– Weronika upiła łyk swojej latte. – Co się działo potem, kiedy skończyłaś piętnaście lat?

– Ojciec odszedł z wojska i otworzył kawiarnię w Charlotte. Taka kafejka w starym stylu, żadne tam latte, mokki czy cappuccino, tylko zwykła kawa z dzbanka i ciasta domowej roboty. – Uniosła swój kubek. – Stąd wziął się mój nałóg.

– Nadal prowadzi swoją kawiarnię?

– Nie żyje od czterech lat.

– A twoja matka?

– Umarła, kiedy byłyśmy małe. Rak piersi.

– Przykro mi.

Melanie uniosła ramiona.

– Tyle czasu już minęło… A ty? Co powiesz o sobie poza tym, że jesteś strasznie rozpieszczoną jedynaczką?

Weronika zaśmiała się.

– Ja? Biedna bogata dziewczynka. Wychowywały mnie niańki, a tatuś budował swoje imperium. Do znudzenia powielany schemat.

– Nie brzmi wcale tak źle. W każdym razie z dwojga złego lepsze to niż sprzątanie kawiarni każdego wieczoru. A twoja matka?

Uśmiech znikł z twarzy Weroniki.

– Umarła wcześnie, podobnie jak twoja. Miałam trzynaście lat.

– My po jedenaście. Co się stało?

– Zastrzeliła się. Ja ją znalazłam. Ciężkie, bolesne słowa zawisły w powietrzu.

– To straszne. Przepraszam. Nie powinnam była pytać – szepnęła Melanie. – Zawsze dopytuję wszystkich o matki. Kiedy straciłam swoją…

– Daj spokój. – Weronika machnęła ręką. – Wreszcie pogodziłam się z jej śmiercią. W każdym razie na tyle, na ile człowiek może się pogodzić z czymś takim.

Melanie doskonale rozumiała, co Weronika miała na myśli. Ani ona, ani siostry nigdy do końca nie przebolały odejścia matki. Nadał w głębi serca ją opłakiwały, miały poczucie, że je zbyt wcześnie opuściła, a nawet w jakimś sensie zdradziła. Jednak ją zabrała straszliwa choroba, natomiast dla Weroniki samobójcza śmierć matki musiała być jeszcze bardziej bolesna.

Pani prokurator odchrząknęła i uśmiechnęła się z wysiłkiem.

– Nie wiem jak ty, ale ja byłabym za zmianą tematu. Zmarłe matki to nie najlepszy lejtmotyw rozmów w piątkowy wieczór.

– Przychylam się – przytaknęła ze śmiechem Melanie. – Masz jakieś propozycje?

– Taekwondo. To neutralny temat. – Weronika podparła brodę dłonią. – Powiedz mi, dlaczego właśnie taekwondo?

Melanie wzruszyła ramionami.

– Z oczywistych powodów: jestem gliną. Traktuję je jako jedno z moich aktywów.

– Dziwne, ale ta odpowiedź nie zabrzmiała przekonująco. Jakbyś ją wyrecytowała z pamięci.

– Odzywa się w tobie prokurator.

– To prawda. – Uśmiechnęła się szelmowsko. – Idźmy zatem dalej, rozważmy fakty. Po pierwsze, ustaliliśmy, że jesteś niezwykła. – Melanie zaczęła protestować, ale Weronika powstrzymała ją gestem dłoni. – Po drugie, w akademii policyjnej uczą podstaw samoobrony. Większość absolwentów na tym poprzestaje, jednak ty nie. Z jakiego powodu?

– Proste. Większość absolwentów to mężczyźni i dużo łatwiej niż kobietom przychodzi im obezwładnić rosłego draba. A ja muszę sobie radzić z różnymi oprychami. Poza tym uważam, że każda z nas powinna umieć się bronić.

– Aha.

Melanie zerknęła na Weronikę znad swojego kubka i zmarszczyła brwi.

– Co to za „aha”?

– Prawdziwy powód.

Melanie pokręciła głową, jednocześnie rozbawiona i zaniepokojona przenikliwością nowej znajomej. Bo Weronika niewątpliwie miała rację. Doświadczenia z przeszłości sprawiły, że Melanie czuła potrzebę chronienia samej siebie na długo przedtem, zanim została policjantką. Jeszcze za czasów swojego małżeństwa wybrała się pewnego razu na zawody taekwondo i patrzyła zafascynowana na kobiety, które bez trudu pokonywały dwa razy większych od siebie facetów. Wtedy postanowiła, że będzie się uczyła wschodnich sztuk walki. Następnego dnia zapisała się na kurs i tak to zostało do dziś.

– Trafiony, zatopiony – mruknęła. – Adwokaci muszą drżeć, kiedy pojawiasz się na sali sądowej. Jesteś dobra.

– W ten delikatny sposób chcesz mi dać do zrozumienia, że czujesz się jak świadek obrony, którego przypiekam na żywym ogniu. – Oczy Weroniki się śmiały. – Przepraszam, czasami się zapędzam, takie zboczenie zawodowe. Teraz twoja kolej. Możesz mi odpłacić pięknym za nadobne.

– W porządku. Powiedz mi więc, dlaczego ty trenujesz taekwondo?

– Chyba z tego samego powodu co ty. Na co dzień stykam się w pracy z przemocą wobec kobiet. Dość się napatrzyłam i nasłuchałam, by solennie sobie przyrzec, że nigdy nie stanę się ofiarą. Stąd wzięło się taekwondo.

Potoczyła się niewymuszona rozmowa o wszystkim i o niczym. Popijały niespiesznie kawę, czasami milkły, by po chwili wrócić do przerwanego wątku.

Odkrywały wiele wzajemnych podobieństw. Obydwie miały szacunek dla działań proceduralnych obowiązujących w policji, tak samo lubiły powieści kryminalne, filmy o piętrowej intrydze i wysokokaloryczne lody z bitą śmietaną. W równie jednoznaczny i kategoryczny sposób rozróżniały dobro od zła. Były ślepo lojalne wobec swoich bliskich i absolutnie oddane swojej pracy, niezłomnie też wierzyły, że służąc sprawiedliwości i porządkowi publicznemu, zmieniają świat na lepszy.

Obydwie miały za sobą trudne małżeństwa, z tą różnicą, że Weronika była wdową, a nie rozwódką.

– Leciał na spotkanie do Chicago – opowiadała o śmierci męża. – Zawiozłam go rano na lotnisko, odprowadziłam do bramki, pocałowałam na do widzenia. Widziałam go wtedy po raz ostatni.

Melanie sposępniała.

– Co się stało?

– Samolot eksplodował w powietrzu.

– O Boże! – Melanie usiłowała przypomnieć sobie tamtą katastrofę. – To było mniej więcej pięć lat temu?

– Tak. – Weronika oparła brodę na dłoni i zapatrzyła się w przestrzeń. Albo w przeszłość.

– Początkowo byłam zupełnie rozbita i przerażona, zupełnie ogłuszona – ciągnęła, spoglądając znowu na Melanie. – Jednak teraz, patrząc wstecz, widzę, że ta eksplozja uratowała mi życie.

– Weronika zaczerwieniła się, zażenowana własnym wyznaniem. – Kiedy minął pierwszy szok, kiedy już opłakałam męża, dotarła do mnie cała naga prawda. O mnie, o moim życiu, o przyszłości, jakiej dzięki tej katastrofie uniknęłam. O człowieku, którego pokochałam i za którego wyszłam.

– I?

– Skończony drań, tyle da się powiedzieć. Okrutny i apodyktyczny, nieustannie wszystko krytykował, wszystko miał za złe. Ale nie to było najgorsze. – Spojrzała Mel prosto w oczy. – Zniszczył moją niezależność i szacunek do samej siebie. Właściwie sama się ich zrzekłam. Pozwoliłam, żeby mną rządził. Zatraciłam się w tym, sama o tym nie wiedząc.

– A potem przyrzekłaś sobie, że już nigdy więcej.

– Tak. – Weronika odgarnęła włosy za ucho.

– Rzuciłam studia prawnicze dlatego, że on się tego domagał. Chciał mieć prawdziwą żonę, która będzie zajmowała się domem i dbała o męża, a nie ślęczała nad kodeksami. A ja się temu poddałam, uznałam, że właśnie tak powinno być. Jednak kiedy znów stanęłam na nogi, natychmiast wróciłam na uniwersytet i błyskawicznie zrobiłam dyplom.

– Imponujące.

Weronika wzruszyła ramionami.

– Miałam wtedy w sobie tyle energii, że nic nie mogło mnie powstrzymać.

– I tu się różnimy. Kiedy zostawiłam Stana, byłam taka zalękniona, że bałam się wykonać samodzielnie najmniejszy krok.

– Musiałaś myśleć o dziecku. Na pewno bałaś się, że będzie próbował je zabrać.

Nadal się boję. On to właśnie chce zrobić! – krzyknęła w duchu.

– Tak, wtedy wszystko wygląda zupełnie inaczej. – Zerknęła na zegarek i ze zdumieniem stwierdziła, że dochodzi jedenasta. – Powinnam wracać do domu.

Weronika też sprawdziła godzinę.

– Boże, ale zrobiło się późno. – Dopiła kawę i sięgnęła po torebkę. Obydwie się podniosły i ruszyły w stronę parkingu.

– Przy okazji – rzuciła Weronika, kiedy stały koło swoich samochodów zaparkowanych jeden obok drugiego. – W środę wieczorem wpadłam na kolację do „Blue Bayou”. Miałam ochotę zjeść tę ich sałatkę rybną, popatrzeć na pana boksera i jego dziewczynę. Wyglądał tak, jak go…

– On nie żyje.

Weronika zamarła.

– Nie żyje? Kpisz sobie ze mnie. Przecież tam byłam i widziałam tego faceta, jak…

– To się stało wczoraj wieczorem. Wypadek samochodowy. – Melanie bawiła się kluczykami. – Trochę dziwna historia. Okazuje się, że Thomas Weiss, był bardzo uczulony na użądlenia pszczół. Zaparkował wóz na tyłach swojej restauracji w pobliżu kwitnących drzew owocowych i kilka pszczół musiało dostać się do środka. Znaleziono ślady użądleń. Świadkowie opowiadali, że samochód znosiło od krawężnika do krawężnika. Weiss ponoć wymachiwał rękami, najwyraźniej oganiał się od pszczół. W końcu uderzył w betonową bandę.

– Czy były inne ofiary?

– Na szczęście nie. – Melanie przypomniała sobie, co mówił lekarz policyjny. – Weiss zginął na miejscu, ale i tak umarłby na skutek użądleń.

Weronikę przeszedł dreszcz.

– Los potrafi pisać niezwykłe scenariusze, nie sądzisz?

– Na pewno. Ale dla mnie najbardziej niezwykła była reakcja przyjaciółki Weissa. Po tym co przeszła, nie tego się spodziewałam.

– Rozpacz, histeria, żałoba – domyśliła się Weronika.

– Jeden wielki szloch.

– Ja też ryczałam, kiedy zginął mój mąż. Mam nadzieję, że dziewczyna się ocknie; wyciągnie odpowiednie wnioski i rozpocznie nowe życie.

– Jesteś wielkoduszna, bo ja nie znalazłam w sobie aż tyle zrozumienia. Nie mogę pojąć, skąd brałam pewność, że ta maltretowana kobieta będzie zeznawała przeciwko niemu w sądzie. Miałaś rację, że nie chciałaś ruszać tej sprawy.

– Doświadczenie. Nie zliczę, z iloma podobnymi przypadkami się zetknęłam w swojej praktyce. – Weronika wyjęła kluczyki z torebki. – Miło spędziłam dzisiejszy wieczór.

– Ja też. Musimy to powtórzyć.

– Powtórzmy – zgodziła się Weronika z uśmiechem. – W przyszłym tygodniu po treningu?

– Umowa stoi.

Melanie uniosła dłoń na pożegnanie, podeszła do swojego jeepa, otworzyła drzwiczki i wsiadła do środka. Zapalając silnik, uśmiechała się do siebie. Tak, to był rzeczywiście udany wieczór. Kiedy ostatnio była gdzieś ze znajomą? Widywała się z siostrami, ale to przecież nie to samo. Niestety, praca i obowiązki domowe nie pozostawiały jej czasu na życie towarzyskie.

Teraz dopiero uświadomiła sobie, jak bardzo jej tego brakowało. Spotkań z przyjaciółmi, szalonych imprez, randek.

Weronika uruchomiła silnik swojego volvo. Melanie bez zastanowienia odkręciła szybę i zawołała:

– Może zjemy razem lunch w następną sobotę? Spróbuję ściągnąć Ashley i Mię.

– Świetnie – ucieszyła się Weronika. – Zadzwonię do ciebie w tygodniu, ustalimy miejsce i godzinę.

– Zatem do usłyszenia. – Melanie raz jeszcze pomachała Weronice na pożegnanie, wrzuciła bieg i wyjechała z parkingu. Dziwnie się w życiu plecie, myślała, jadąc wysadzanym drzewami bulwarem. Jeszcze przed chwilą obca osoba staje się przyjaciółką. Ot tak, po prostu. Jak to się dzieje? Uśmiechnęła się znowu, tym razem do siebie. Wszystko jedno jak. Ważne, że Weronika Ford pojawiła się w jej życiu.

Загрузка...