McDonald’s na rogu Pierwszej i Lake Drive w Whistlestop oferował dzieciom nęcący asortyment uciech: zjeżdżalnie, wieżę i pomieszczenie z piłeczkami. A że była to jedyna restauracja McDonald’sa w miasteczku, przyciągała w porach posiłków całe rodziny.
Connor, cudem wypatrzywszy ostatnie wolne miejsce na parkingu, szybko je zajął, uprzedzając o ułamek sekundy jakiegoś forda, po czym zgasił silnik, wysiadł i ruszył w stronę restauracji, gdzie panowało prawdziwe pandemonium. Miał wrażenie, że tego wieczoru wszyscy rodzice w Whistlestop postanowili zabrać swoje dzieci do McDonald’sa.
Mimo że wszystkie kasy były otwarte, kłębiły się przy nich tłumy, Connor zajął miejsce w długiej kolejce i zaczął się rozglądać za Melanie May.
Nigdzie nie mógł jej dostrzec, chociaż Taggerty zapewniał, że powinna tu być. Gdzie się podziewała? Chciał z nią porozmawiać, i to zaraz, natychmiast. Strasznie się niecierpliwił, bo taki już miał charakter: gdy już coś postanowił, nie potrafił czekać z założonymi rękoma.
A właśnie postanowił, że musi koniecznie porozmawiać z Melanie.
Dotarł do kasy, zamówił kawę i ruszył w stronę sali zabaw.
Nagłe usłyszał jej głos. Wołała do synka, za coś go chwaliła. Connor spojrzał w tamtą stronę. Siedziała przy niskim stoliku, na którym poniewierały się resztki niedojedzonego posiłku.
– Cześć, May – mruknął, stając koło niej. Na twarzy Melanie odmalowało się zdziwienie, a zaraz potem satysfakcja.
– Jak mnie znalazłeś?
– Taggerty.
Skinęła głową i uśmiechnęła się pod nosem.
– Miał przykazane powiedzieć ci, gdzie mnie szukać, gdybyś pytał.
Connor niepewnie usiadł na niewielkim stołku. Czuł się trochę jak w krainie krasnoludków.
– Który to twój? – zapytał, wskazując na rozbawioną gromadę dzieci.
– Ten blondas w jaskrawoniebieskim T-shircie. Casey.
– Fajny chłopak.
– Najwspanialszy. – Uśmiechnęła się lekko. – Chyba nie przemawia przeze mnie matczyne zaślepienie?
– Byłoby smutno, gdyby nie przemawiało.
Melanie upiła łyk soku.
– Masz dzieci?
– Nie – odpowiedział po chwili wahania i zaklął w duchu, widząc lekko uniesioną brew Mel. Przed tą dziewczyną niewiele dało się ukryć. – Moja była żona ma syna. Był mniej więcej w wieku Caseya, kiedy braliśmy ślub. – Odchrząknął. – Przeczytałem twój raport.
– No i? – W głosie Melanie dało się słyszeć wielkie napięcie.
– Chyba trafiłaś na coś. Moim zdaniem rzeczywiście mamy do czynienia z seryjnym mordercą.
Melanie aż sapnęła.
– A więc nie myliłam się.
– To tylko moje zdanie. Próbowałem opracować profil faceta. Chcesz posłuchać?
– Jasne, pozwól mi tylko ochłonąć. Melanie musiała zająć się Caseyem, który popisywał się skokami w salce pełnej piłeczek. Wyraziła swój zachwyt dokonaniami syna, po czym wróciła do stolika.
– Przepraszam.
– To ja powinienem przeprosić, że nachodzę cię i zabieram czas przeznaczony dla małego. Wracając do sprawy: wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia nie z facetem, ale z kobietą.
– Z kobietą? – Melanie ściągnęła brwi. – To brzmi sensownie, ale wśród seryjnych morderców prawie nie ma kobiet.
– Owszem, lecz „prawie” nie znaczy jednak „nigdy”. Kiedy kobieta zabija, unika rozlewu krwi. Wybiera truciznę, uduszenie i tym podobne metody. Kobiety z definicji wszak są łagodniejsze od nas. – Melanie skrzywiła się na ten płaski dowcip, Connor zaś mówił dalej: – Nasza Enes ma od trzydziestu dwóch do czterdziestu pięciu lat. Biała, wykształcona, w miarę zamożna. Świetnie zorganizowana, inteligentna, planuje swoje zbrodnie nadzwyczaj precyzyjnie.
– Dlatego dotąd nikt nie wpadł na jej trop.
– Poza tobą – skorygował Connor. – Zna swoje ofiary i za każdym razem inteligentnie i precyzyjnie wybiera sposób śmierci. Prawie na pewno sama doświadczyła przemocy w domu i teraz karze kolejnych mężczyzn za własne cierpienia. Musi mordować od jakiegoś czasu, ale nie wykluczam, że jest już u kresu wytrzymałości, wręcz bliska załamania. Na pewno uważnie śledzi wzmianki w prasie, obserwuje rodziny tych, których wysłała na tamten świat, i chodzi na groby zamordowanych. No i czeka, kiedy wreszcie media zaczną o niej mówić. W końcu co to za przyjemność odgrywać samego Boga, skoro nikt tego nie zauważa?
Connor zamilkł:
– Mama! – zawołał Casey, chcąc się pochwalić jakimś nowym wyczynem.
Dopiero teraz Melanie zdała sobie sprawę, że zrobiło się późno. Większość rodziców już wyszła i restauracja opustoszała.
– Muszę wracać do domu – zaczęła się usprawiedliwiać. – Casey jutro wcześnie wstaje.
– Powiedziałem ci już wszystko. – Connor wstał. – Umówiłem nas jutro na dziesiątą rano z moim szefem, Steve’em Rice’em. Załatw sobie kilka godzin wolnego w pracy.
Melanie skinęła głową i zajęła się Caseyem.
Connor mógł już się pożegnać i pójść sobie, coś go jednak zatrzymywało. Może tęsknota za codziennymi, drobnymi rytuałami rodzinnymi, jakich był właśnie świadkiem?
– Dlaczego mnie nie spławiłeś? – zapytała Melanie, kiedy odprowadził ją i Caseya do jeepa.
– Z dwóch powodów. Powiedziałaś, że w końcu znajdziesz kogoś, kto ci uwierzy, więc pomyślałem, dlaczego nie ja? Nic nie tracę, zadając się z jakąś pomyloną policjantką. Albo masz rację i jesteś bystrzejsza od całej reszty, albo wyjdziesz na kompletnego świra. Tak czy inaczej będzie dobra zabawa.
– Dzięki za zaufanie.
Connor przechylił głowę.
– Bardzo proszę.
– A drugi powód?
– Zapamiętałem sobie twoje słowa, że morderca bawi się w Boga. Miałem już z podobnymi do czynienia i wiem, że taki nie przestanie, dopóki ktoś go nie powstrzyma.