ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

McDonald’s na rogu Pierwszej i Lake Drive w Whistlestop oferował dzieciom nęcący asortyment uciech: zjeżdżalnie, wieżę i pomieszczenie z piłeczkami. A że była to jedyna restauracja McDonald’sa w miasteczku, przyciągała w porach posiłków całe rodziny.

Connor, cudem wypatrzywszy ostatnie wolne miejsce na parkingu, szybko je zajął, uprzedzając o ułamek sekundy jakiegoś forda, po czym zgasił silnik, wysiadł i ruszył w stronę restauracji, gdzie panowało prawdziwe pandemonium. Miał wrażenie, że tego wieczoru wszyscy rodzice w Whistlestop postanowili zabrać swoje dzieci do McDonald’sa.

Mimo że wszystkie kasy były otwarte, kłębiły się przy nich tłumy, Connor zajął miejsce w długiej kolejce i zaczął się rozglądać za Melanie May.

Nigdzie nie mógł jej dostrzec, chociaż Taggerty zapewniał, że powinna tu być. Gdzie się podziewała? Chciał z nią porozmawiać, i to zaraz, natychmiast. Strasznie się niecierpliwił, bo taki już miał charakter: gdy już coś postanowił, nie potrafił czekać z założonymi rękoma.

A właśnie postanowił, że musi koniecznie porozmawiać z Melanie.

Dotarł do kasy, zamówił kawę i ruszył w stronę sali zabaw.

Nagłe usłyszał jej głos. Wołała do synka, za coś go chwaliła. Connor spojrzał w tamtą stronę. Siedziała przy niskim stoliku, na którym poniewierały się resztki niedojedzonego posiłku.

– Cześć, May – mruknął, stając koło niej. Na twarzy Melanie odmalowało się zdziwienie, a zaraz potem satysfakcja.

– Jak mnie znalazłeś?

– Taggerty.

Skinęła głową i uśmiechnęła się pod nosem.

– Miał przykazane powiedzieć ci, gdzie mnie szukać, gdybyś pytał.

Connor niepewnie usiadł na niewielkim stołku. Czuł się trochę jak w krainie krasnoludków.

– Który to twój? – zapytał, wskazując na rozbawioną gromadę dzieci.

– Ten blondas w jaskrawoniebieskim T-shircie. Casey.

– Fajny chłopak.

– Najwspanialszy. – Uśmiechnęła się lekko. – Chyba nie przemawia przeze mnie matczyne zaślepienie?

– Byłoby smutno, gdyby nie przemawiało.

Melanie upiła łyk soku.

– Masz dzieci?

– Nie – odpowiedział po chwili wahania i zaklął w duchu, widząc lekko uniesioną brew Mel. Przed tą dziewczyną niewiele dało się ukryć. – Moja była żona ma syna. Był mniej więcej w wieku Caseya, kiedy braliśmy ślub. – Odchrząknął. – Przeczytałem twój raport.

– No i? – W głosie Melanie dało się słyszeć wielkie napięcie.

– Chyba trafiłaś na coś. Moim zdaniem rzeczywiście mamy do czynienia z seryjnym mordercą.

Melanie aż sapnęła.

– A więc nie myliłam się.

– To tylko moje zdanie. Próbowałem opracować profil faceta. Chcesz posłuchać?

– Jasne, pozwól mi tylko ochłonąć. Melanie musiała zająć się Caseyem, który popisywał się skokami w salce pełnej piłeczek. Wyraziła swój zachwyt dokonaniami syna, po czym wróciła do stolika.

– Przepraszam.

– To ja powinienem przeprosić, że nachodzę cię i zabieram czas przeznaczony dla małego. Wracając do sprawy: wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia nie z facetem, ale z kobietą.

– Z kobietą? – Melanie ściągnęła brwi. – To brzmi sensownie, ale wśród seryjnych morderców prawie nie ma kobiet.

– Owszem, lecz „prawie” nie znaczy jednak „nigdy”. Kiedy kobieta zabija, unika rozlewu krwi. Wybiera truciznę, uduszenie i tym podobne metody. Kobiety z definicji wszak są łagodniejsze od nas. – Melanie skrzywiła się na ten płaski dowcip, Connor zaś mówił dalej: – Nasza Enes ma od trzydziestu dwóch do czterdziestu pięciu lat. Biała, wykształcona, w miarę zamożna. Świetnie zorganizowana, inteligentna, planuje swoje zbrodnie nadzwyczaj precyzyjnie.

– Dlatego dotąd nikt nie wpadł na jej trop.

– Poza tobą – skorygował Connor. – Zna swoje ofiary i za każdym razem inteligentnie i precyzyjnie wybiera sposób śmierci. Prawie na pewno sama doświadczyła przemocy w domu i teraz karze kolejnych mężczyzn za własne cierpienia. Musi mordować od jakiegoś czasu, ale nie wykluczam, że jest już u kresu wytrzymałości, wręcz bliska załamania. Na pewno uważnie śledzi wzmianki w prasie, obserwuje rodziny tych, których wysłała na tamten świat, i chodzi na groby zamordowanych. No i czeka, kiedy wreszcie media zaczną o niej mówić. W końcu co to za przyjemność odgrywać samego Boga, skoro nikt tego nie zauważa?

Connor zamilkł:

– Mama! – zawołał Casey, chcąc się pochwalić jakimś nowym wyczynem.

Dopiero teraz Melanie zdała sobie sprawę, że zrobiło się późno. Większość rodziców już wyszła i restauracja opustoszała.

– Muszę wracać do domu – zaczęła się usprawiedliwiać. – Casey jutro wcześnie wstaje.

– Powiedziałem ci już wszystko. – Connor wstał. – Umówiłem nas jutro na dziesiątą rano z moim szefem, Steve’em Rice’em. Załatw sobie kilka godzin wolnego w pracy.

Melanie skinęła głową i zajęła się Caseyem.

Connor mógł już się pożegnać i pójść sobie, coś go jednak zatrzymywało. Może tęsknota za codziennymi, drobnymi rytuałami rodzinnymi, jakich był właśnie świadkiem?

– Dlaczego mnie nie spławiłeś? – zapytała Melanie, kiedy odprowadził ją i Caseya do jeepa.

– Z dwóch powodów. Powiedziałaś, że w końcu znajdziesz kogoś, kto ci uwierzy, więc pomyślałem, dlaczego nie ja? Nic nie tracę, zadając się z jakąś pomyloną policjantką. Albo masz rację i jesteś bystrzejsza od całej reszty, albo wyjdziesz na kompletnego świra. Tak czy inaczej będzie dobra zabawa.

– Dzięki za zaufanie.

Connor przechylił głowę.

– Bardzo proszę.

– A drugi powód?

– Zapamiętałem sobie twoje słowa, że morderca bawi się w Boga. Miałem już z podobnymi do czynienia i wiem, że taki nie przestanie, dopóki ktoś go nie powstrzyma.

Загрузка...