ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Po długich rozmyślaniach Melanie doszła do wniosku, że nie ma innego wyjścia: musi spotkać się z Connorem Parksem. Zdobyła adres w wydziale drogowym i, uzbrojona w zebrane dotąd informacje, wybrała się z wizytą. Miała nadzieję, że Parks jej wysłucha. W najgorszym razie zostawi mu swoją dokumentację, czy będzie tego chciał, czy nie.

Zastała go w domu, a raczej przed domem. Zgięty wpół, majstrował coś pod maską starej corvetty. Czerwony samochód, pokryty białymi łatami szpachlówki, wyglądał tak, jakby Parks wyciągnął go z czyjejś stodoły, gdzie pozostawiony swojemu losowi, przez długie lata nieubłaganie niszczał.

– Cześć, Parks.

– Cześć, Cukiereczku – mruknął, nie wynurzając się spod maski. – Wreszcie zrozumiałaś, że nie możesz żyć beze mnie.

Melanie jakoś nie rozbawiło błyskotliwe spostrzeżenie Parksa.

– W klasycznej interpretacji snów samochód jest symbolem ego. Czyżbyś uważał się za stary wrak, który gwałtownie potrzebuje rehabilitacji?

Parks wystawił rękę spod maski.

– Cukiereczku, nie gderaj, tylko podaj mi klucz nasadowy, dwunastkę, dobrze?

– Chętnie, gdybym wiedziała, co to takiego.

– Taki śmieszny długi przedmiot z małym łebkiem.

– Mówisz o narzędziach w skrzynce, czy o tym, co masz w spodniach?

Omal nie udławił się ze śmiechu, ale w końcu wysunął głowę spod maski.

– Paskudna jędza z ciebie.

– A z ciebie straszny pistolet.

Parks uśmiechnął się. Najwyraźniej wziął słowa Melanie za nie lada komplement.

– Skoro nie przyszłaś tu dla moich wdzięków, sprowadzają cię interesy.

– Potrzebuję twojej pomocy.

– Chodzi o Andersen?

– Nie.

Parks znalazł klucz w skrzynce z narzędziami i ponownie zniknął pod maską.

– Coś się dzieje w jej sprawie?

– Nic. Jedyny świadek, niejaka panna Gayle, nie była pewna, czy rozpoznaje Jenkinsa.

Spod maski doszło pełne irytacji prychnięcie.

– Mój profil na nic się nie przydał?

– Przesłuchiwali dziewczyny z ulicy i niczego się nie dowiedzieli.

– Już to widzę. Zgarnęli je do suki jak bydło, potem świecili w oczy i oczekiwali, że panienki coś powiedzą. Dupki żołędne.

– Mniej więcej. – Melanie przechyliła głowę i przyglądała się z uwagą wypiętej pupie Parksa. Bardzo zgrabny tyłeczek, pomyślała z uznaniem i uśmiechnęła się do siebie.

– Czy mogłabym pogadać z twoją inteligentną gębusią? Oczywiście nie mówię, żeby widok, który mam przed oczami, był szczególnie odstręczający.

Mile połechtany Parks chrząknął.

– Musisz poczekać. W lodówce jest dzbanek z zimną wodą. Nalej sobie.

Zerknęła na niewielki, pomalowany na biało domek z zielonymi okiennicami. Swojski i wygodny, oceniła na pierwszy rzut oka.

– Zaraz wracam – mruknęła, wiedziona bardziej ciekawością niż pragnieniem.

Weszła bocznymi drzwiami do jasnej, skromnie urządzonej kuchni. Znalazłszy dzbanek w lodówce, zdjęła szklankę z suszarki nad zlewem, napełniła ją wodą i rozejrzała się wokół.

Parks mieszkał jak asceta. Żadnych rodzinnych zdjęć na ścianach i półkach, żadnych wazonów z kwiatami, bibelotów, dziecięcych rysunków na drzwiach lodówki.

Melanie zatrzymała się na progu bawialni. Wnętrze było równie sterylne jak kuchnia. Panował tu niemal szpitalny porządek, zakłócany jedynie kilkoma zdjęciami, które stały na skraju ławy, i dużą korkową tablicą, wiszącą na ścianie naprzeciwko kanapy, służącą do przypinania notatek, rachunków i innych ważnych kartek.

Odstawiła wodę i podeszła do tablicy zawieszonej wycinkami z gazet, policyjnymi zdjęciami z miejsc przestępstw i rozmaitymi karteluszkami „dla pamięci”. Zaczęła uważnie oglądać to archiwum, by po chwili stwierdzić ze zdumieniem, że niektóre wycinki i notatki były bardzo stare, bo pochodziły sprzed pięciu lat i więcej.

– Widzę, że nie mogłaś się powstrzymać?

Zakłopotana Melanie gwałtownie się odwróciła. Parks stał w drzwiach i wycierał brudne od smaru ręce w stary ręcznik.

– To miał być test? – Nie otrzymawszy odpowiedzi, odwróciła się ponownie do tablicy. – Czego to wszystko dotyczy?

– Nierozwiązanej sprawy. Takie same tablice wiszą w łazience i sypialni.

– Na każdej inna sprawa?

– Na wszystkich ta sama. – Kiedy posłała Parksowi zdziwione spojrzenie, szybko odwrócił wzrok i dodał: – Podobno przyszłaś po radę?

– Owszem. – Podeszła do niego i podała mu teczkę z dokumentacją. – Podejrzewam, że na terenie hrabstwa Mecklenburg i Charlotte grasuje seryjny morderca. Jego ofiarami są gwałciciele i faceci o zbyt ciężkiej ręce, którzy z takich czy innych powodów uszli przed wymiarem sprawiedliwości.

Connor słuchał Melanie, jednocześnie przeglądając zawartość teczki. Gdy przerwała, ponaglił ją wzrokiem, mówiła więc dalej:

– Po raz pierwszy wpadłam na tę myśl, kiedy przeczytałam w „Observerze” o śmierci Jima McMiliiana. Mniej więcej w tym samym czasie nagle zmarł Thomas Weiss, który skatował swoją dziewczynę. Oba zgony wydały mi się mocno podejrzane, więc nie mogłam tego zignorować i zaczęłam zbierać materiały.

– Właśnie widzę. Czy FBI jest zaangażowane w sprawę?

– Nie. Nikt o niczym nie wie.

Parks podniósł głowę.

– Nikt?

– Tylko ja.

– I dlatego do mnie przyszłaś? Pomyślałaś, że jeśli namówisz sławnego profilera, Connora Parksa, do współpracy, to rozwiążesz swoją zagadkę?

– Na to liczę – powiedziała bez ogródek.

– Jestem na przymusowym urlopie, nie słyszałaś? Nie mogę ci pomóc. – Zamknął teczkę. – Jestem ostatnią osobą, do której powinnaś się zwrócić, May. Przynoszę ludziom nieszczęście.

Melanie, zamiast odebrać teczkę, wsunęła dłonie do kieszeni.

– Nie wierzę. Według mnie jesteś o niebo lepszy niż wszyscy gliniarze w hrabstwie. Jeśli potrafisz powiedzieć, według jakiej metody działa morderca, a przede wszystkim w jaki sposób wybiera ofiary, otrzymam rozwiązanie mojej sprawy.

– Wyobraźnia cię ponosi, Cukiereczku.

– Masz na myśli swoje umiejętności czy moje podejrzenia?

Parks przyjął żart z ponurą miną.

– Zabierz dokumentację. Nie mogę ci pomóc.

– Zatrzymaj ją sobie. To kopie. – Melanie ruszyła w stronę kuchni. – Wiem, że mam rację, i w końcu znajdę kogoś, kto będzie tego samego zdania co ja.

Parks odprowadził ją do drzwi kuchennych.

– Wierz mi, May, na świecie roi się od prawdziwych morderców. Nie trzeba ich szukać. Co rusz potykamy się o zwłoki, które nam zostawiają w prezencie.

– Nie ten, bo jest wyjątkowo przebiegły. Sprytniejszy niż inni i nieludzko wprost cierpliwy. Wydaje mu się, że wypełnia boskie nakazy.

Загрузка...