ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Connor podjechał pod dom Melanie, ale jeszcze przez chwilę siedział w samochodzie, nie wyłączając silnika. Bębnił palcami w kierownicę, niepewny, czy powinien wysiąść, czy też odjechać.

Na tylnym siedzeniu leżała duża szara koperta, czyli powód wizyty.

Skrzywił się. Prawdę powiedziawszy, wcale nie musiał tu przyjeżdżać, bo to, co miał do załatwienia, mógł omówić równie dobrze przez telefon. A jednak z samego rana pojechał do policji miejskiej, by zobaczyć się z Melanie. Kiedy usłyszał, że nie przyszła do pracy, bo jej synek zachorował, zdecydował się odwiedzić ją w domu. I nie kierowały nim wcale pobudki zawodowe.

Pracowali razem od ponad miesiąca. Przez ten czas zdążył przekonać się, że Melanie jest świetnym policjantem. Była kompetentna i metodyczna, a przy tym obdarzona rzadką intuicją, no i aż do przesady uczciwa. Ponadto w gorącej wodzie kąpana i naprawdę zabawna, gdy miała na to ochotę.

A przy tym bardzo atrakcyjna.

Connor uśmiechnął się melancholijnie. Melanie May ciągle pozostawała dla niego tajemnicą. Wiedział, że jest rozwiedziona, że ślepo kocha swojego synka i że jej ambicje sięgają dużo dalej niż policja miejska.

Te suche informacje mu nie wystarczały.

Dawno nikt nie budził w nim podobnych uczuć.

Wystarczający powód, żeby odjechać.

Jednak zamiast wrzucić bieg, Connor wyłączył silnik, chwycił kopertę i wyskoczył z samochodu, zanim miał czas zmienić zdanie.

Nie zdążył jeszcze nacisnąć dzwonka, gdy w drzwiach pojawiła się Melanie. W wypłowiałych dżinsach, białym T-shircie, bosa, z mokrymi włosami prosto spod prysznica, wyglądała bardziej na uczennicę niż na oficera policji i matkę czterolatka.

– Connor? Co cię sprowadza? – Była wyraźnie zaskoczona.

– Cześć – bąknął niepewnie, przestępując z nogi na nogę. – Bobby powiedział, że jesteś w domu. Nie przeszkadzam?

– Skądże. Casey właśnie usnął. – Uśmiechnęła się. – Co nowego?

Odchrząknął. Każdemu mógłby łgać prosto w oczy, ale nie Melanie.

– Dzisiaj rano przyszły dwa faksy, z policji w Asheville i z Columbii. Mamy prawdopodobnie dwie kolejne ofiary Mrocznego Anioła. Pomyślałem, że chciałabyś je zobaczyć.

Melanie cofnęła się, robiąc Connorowi przejście, po czym poprowadziła go do kuchni.

– Siadaj, zaraz zrobię kawę. Miałam ciężką noc i sama chętnie się napiję.

Connor usadowił się na wysokim stołku przy blacie śniadaniowym, położył kopertę przed sobą i oparł brodę na dłoni.

– Jak się czuje Casey? Bobby mówił, że jest chory.

– Ma zapalenie ucha. – Melanie włączyła ekspres. – Infekcje ciągle się powtarzają Myślałam, że z tego wyrośnie, ale… – Nie dokończyła zdania. – Co masz?

Connor zamrugał gwałtownie.

– Słucham?

– Pytam o te ewentualne ofiary.

– A… prawda. – Otworzył kopertę i wyjął faksy. – Już mówiłem, dostaliśmy je z Asheville i Columbii. Dotyczą dwóch zgonów. Wzbudziły podejrzenia, ale policja nie znalazła nic konkretnego. Nie wszczęto nawet dochodzenia. Co prawda nasz Anioł ma inny modus operandi* [Modus operandi (łae.) – sposób działania (przyp. red.)] ale skądinąd wiadomo, że obaj zmarli znęcali się nad żonami. Chciałbym usłyszeć twoją opinię.

Ekspres prychnął po raz ostatni i Melanie rozlała kawę do kubków.

– Opowiedz mi o tych facetach – poprosiła, siadając i podsuwając kubek Connorowi.

– Pierwszy był miłośnikiem motocykli. Zginął na górskiej drodze, bo ktoś go zepchnął. Żadnych świadków.

– Skąd wiesz, że zepchnął?

– Ślady opon, charakterystyczne uszkodzenia maszyny.

– Ryzykowna sprawa. Na publicznej drodze, w biały dzień…

– Równie dobrze mógł być to wypadek. Droga wąska, tego dnia padało, było ślisko. Ktoś chciał go wyprzedzić, no i stuknął.

Melanie stanęła teraz koło Connora i zerkała mu przez ramię na faks. Zapach jej włosów, lekkie muśnięcie na policzku… nie mógł się skoncentrować na tym, co mówi.

– A drugi?

Connor musiał użyć całej siły woli, by wrócić do sprawy.

– Myśliwy. W czasie sezonu łowieckiego każdy weekend spędzał w lesie pod namiotem. Czasami sam, czasami z kumplami. Zginął, trafiony kulą prosto w pierś, z małej odległości. Jacyś obcy myśliwi znaleźli trupa.

– Żadnych świadków?

– Nie, bo akurat w ten weekend wybrał się do lasu sam.

– Samotny, nic niepodejrzewający facet. Anioł lubi takie sytuacje.

– Owszem, ale z drugiej strony oba morderstwa wymagały brutalniejszych i bardziej ryzykownych metod niż stosowane przez Anioła. Poza tym obaj delikwenci zginęli przez swoje hobby, a nie przez słabości, jak to się dzieje w przypadku ofiar Anioła. Ale obydwaj znęcali się nad żonami i obaj zeszli z tego świata na skutek niewyjaśnionych wypadków.

Melanie przez chwilę milczała, zastanawiając się nad tym, co usłyszała.

– Nie zdziwiłabym się, gdyby to była robota Anioła – mruknęła w końcu.

– Dlaczego tak myślisz? – Connor podniósł gwałtownie głowę i natychmiast zrozumiał swój błąd, bo jego usta znalazły się o kilka centymetrów od ust Melanie. Pełnych, kuszących i nęcących. Z trudem się opanował.

– Pomyśl, Connor. Ona też czasami musi ryzykować. – Melanie przysunęła stołek bliżej i usiadła. – Najpierw wybiera ofiarę, potem skrupulatnie gromadzi informacje na jej temat Dowiaduje się, co facet lubi, czego nie lubi, w ogóle jakie ma obyczaje. No i stara się wykryć jego słabości. A jeśli gość ich nie ma?

– Szuka innej ofiary albo mimo wszystko próbuje – powiedział Connor.

– A wtedy musi znaleźć sposób, czyli czuły punkt. Każdy człowiek ma taki czuły punkt. Mroczny Anioł nie rezygnuje, zbyt wiele bowiem zainwestował już w swoją ofiarę, żeby odpuścić. Nie potrafi się wycofać.

– Seryjni odpuszczają. – Connor przyjął na siebie rolę adwokata diabła. – Kiedy czują, że ryzyko jest zbyt duże, szukają innej ofiary.

– Ona jest inna – upierała się Melanie. – Jeśli mamy rację, Anioł angażuje się emocjonalnie w każde morderstwo. Ona…

– Nie w morderstwo – sprostował Connor. – W krzywdę kobiety.

Obydwoje zamilkli, porażeni tymi słowami. To było to. Kobiety stanowiły łącznik między kolejnymi zbrodniami.

Mroczny Anioł nie mordował, by naprawić całe zło świata, nie zabijał też dla osobistej zemsty. Nie, Anioł pomagał nieszczęśliwym kobietom. Bardzo konkretnym, zapewne znanym mu z imienia i nazwiska. Za każdym razem była to indywidualna, jednostkowa sprawa, a nie kolejna z serii, co najwyżej dająca się ponumerować.

– Cholera. – Connor podniósł się ze stołka. Teraz wszystko było jasne. – Szukaliśmy związków między facetami, gdy ona dociera do swoich ofiar przez kobiety. Kiedy dowiaduje się o ich kłopotach, zaprzyjaźnia się z nimi.

– Jak? – W głosie Melanie dało się słyszeć podniecenie. – Gdzie je poznaje?

– W miejscach, w których spotykają się kobiety. U fryzjera. W sklepie.

– Poczekaj! – Melanie wyjęła z teczki czystą kartkę i zaczęła notować. – Koła kobiet, Stowarzyszenie Rodziców i Nauczycieli.

W sumie wytypowali około dwudziestu różnych miejsc, od pralni samoobsługowych po ogródki jordanowskie.

– Musimy jeszcze raz przesłuchać żony i przyjaciółki ofiar, i dowiedzieć się, gdzie bywają oraz z kim się przyjaźnią. Być może jakieś miejsca będą się powtarzać, kilka razy pojawi się nazwisko tej samej kobiety…

– To jest nasz trop. – Melanie podniosła ręce i zaczęła się śmiać, uszczęśliwiona, że dochodzenie nabierze wreszcie tempa.

Connor już miał jej powiedzieć, że pięknie się śmieje, już kusiło go, żeby wziąć Melanie w ramiona, gdy zadzwonił telefon, ratując go przed popełnieniem poważnego błędu.

Całe szczęście, bo przecież pracował z Melanie. Nie powinien komplikować sobie jeszcze bardziej i tak wystarczająco skomplikowanego życia. Niech wszystko zostanie tak, jak jest.

Dlaczego zatem miał ochotę zamordować intruza, który śmiał dzwonić do Melanie?

– Infekcja ucha.

Słysząc ostry ton Melanie, Connor odwrócił się. Stała plecami do niego, sztywno wyprostowana. Najwyraźniej również chciała pozbyć się rozmówcy.

– Nie, nie zachorował dlatego, że chodzi do przedszkola. Zapalenie ucha nie jest zaraźliwe. – Westchnęła. – Obydwoje liczyliśmy, że z wiekiem mu to minie. Zapomniałeś?

Były mąż, bez trudu odgadł Connor, udając, że zainteresowała go stojąca przed nim kawa.

– Nie mam w tej chwili czasu, Stan. – Słuchała przez chwilę, po czym powiedziała: – To twoje zdanie. Jeśli chcesz, zadzwoń do lekarki Caseya i przedyskutuj z nią tę sprawę. Muszę kończyć.

Odwiesiła słuchawkę i wróciła do blatu śniadaniowego.

– Przepraszam cię.

– W porządku. – Connor zerknął na Melanie i szybko odwrócił wzrok. – Problemy z byłym?

– Jak zawsze. – Próbowała się zaśmiać, ale z gardła dobył się jakiś dziwny, zdławiony dźwięk. – Jeszcze raz przepraszam. Tak właśnie reaguję na Stana. Ma wyjątkowy dar wyprowadzania mnie z równowagi.

– Mogę ci w czymś pomóc?

– Niestety. – Wciągnęła głęboko powietrze. – Kłopot w tym, że mój były uważa się za Pana Nieomylnego. Ostatnio wbił sobie do głowy, że nie potrafię zająć się naszym synem i chce mi odebrać prawo do opieki. Ja mogłabym widywać się z synkiem tylko w weekendy, natomiast, do cholery, matką Caseya stałaby się druga żona Stana, osoba zupełnie obca. Rozumiesz całe to draństwo?! Wkrótce będzie sprawa.

– Przykro mi.

– Mnie też. – Melanie spojrzała na swoje dłonie. – Nie, gorzej. Nie jest mi przykro. Mam tego serdecznie dość. Jestem wściekła. Stan zrobi krzywdę przede wszystkim Caseyowi, a wszystko dlatego, żeby mnie ukarać.

– Za to, że się z nim rozwiodłaś?

– Za to, a także za to, że miałam dość siły, by decydować o własnym życiu.

– Nie chciał, żebyś była gliną?

– Czy nie chciał? Delikatnie powiedziane. Stawał na głowie, żebym nie dostała się do akademii. Czasami, kiedy o tym myślę, mogłabym… – Nagle zdała sobie sprawę, co chciała powiedzieć, i ugryzła się w język. Nie wiem, co zrobię, jeśli zabierze mi Caseya. Po prostu nie wyobrażam sobie życia bez niego.

– Co mówi twój adwokat?

– Że według wszelkich danych zachowam prawo do opieki, bo Stan nie ma żadnych podstaw, by odebrać mi Caseya. Ale ja ciągle myślę o najgorszym i drżę ze strachu. – Melanie podeszła do ekspresu. – Jeszcze kawy?

Connor spojrzał na zegarek. Powinien już iść. Cóż z tego, skoro nie miał na to najmniejszej ochoty?

– Chętnie – powiedział, podając Mel swój prawie pełny kubek. – Skoro to taki typek, dlaczego za niego wyszłaś?

Melanie wylała zimną kawę i napełniła ponownie naczynie.

– Chyba z głupoty. Był zabójczo przystojny, emanowała z niego jakaś siła, czułam się przy nim bezpieczna. Szybko zrozumiałam, że cała ta siła to nic innego jak zadufanie i potrzeba dominacji. Usiłował zupełnie mną zawładnąć.

Connor nie mógł uwierzyć, że ta niezależna i pewna siebie kobieta mogła szukać bezpieczeństwa w ramionach mężczyzny. Powiedział jej to.

– Wiem. – Melanie ściągnęła brwi, jakby usiłowała przypomnieć sobie dawne czasy. – Jednak wtedy byłam zupełnie inna. Miałam trudne dzieciństwo. Matka umarła, kiedy miałam jedenaście lat, a ojciec… powiedzmy, że nie nadawał się na ojca. Poza tym ciągle się przeprowadzaliśmy. Nowe szkoły, nowe przyjaciółki, z którymi po roku trzeba było się żegnać… To logiczne, że szukałam bezpieczeństwa. – Uśmiechnęła się z zażenowaniem. – Plotę pseudopsychologiczne bzdury.

– Nie. Ludzie wchodzą w związki z najrozmaitszych powodów.

Melanie uniosła kubek do ust, ale nie upiła z niego ani łyka.

– Dość o mnie. Opowiedz coś o sobie. Dlaczego się ożeniłeś?

Connor skrzywił się. No cóż, miał za swoje wścibstwo, bo oto teraz Melanie przyparła go do muru, a w tej sytuacji nie wypadało mu robić żadnych uników.

– Ożeniłem się z Trish, bo myślałem, że dzięki niej i jej synowi znowu zacznę normalnie funkcjonować. Wydawało mi się, że wystarczy jej miłości za nas dwoje.

– Uff.

– Owszem, uff. Rozumowałem jak głupiec. Egoistyczny dureń. Byłem nie w porządku i wobec Trish, i wobec jej syna.

– Jamey. Opowiadałeś mi o nim. Lubiłeś go bardzo, prawda?

– Może nawet za bardzo, biorąc pod uwagę sytuację.

– Tak to jest z dziećmi, że potrafią nas zupełnie zawojować. – Melanie zaczęła zbierać papiery ze stołu. – Kiedy zaczniemy przesłuchiwać żony i przyjaciółki ofiar?

Connor nie odpowiedział, tylko podszedł do Melanie i ujął jej twarz w dłonie.

– Connor, ja… Nie powinieneś. Jesteśmy…

– Kolegami – mruknął. – Wiem. Powtarzałem to sobie setki razy. Wspólnie prowadzimy poważne dochodzenie i nie wolno nam angażować się w związek.

– Ale?

– Ale chcę cię pocałować.

Ledwie nachylił się do Melanie, drzwi się otworzyły i w progu stanął zaspany Casey.

– Mamo?

Odskoczyli gwałtownie od siebie.

– Ucho mnie boli.

Melanie szybko podeszła do synka i wzięła go na ręce.

Drugie ostrzeżenie, pomyślał Connor, sięgając po kopertę. Los rzadko udziela dwóch ostrzeżeń, a już nigdy trzech. Powinien potraktować je poważnie.

– Przepraszam – powiedział. – Nie powinienem był…

– Nie przepraszaj. Jestem tak samo winna jak ty.

To, że przyjmowała część winy na siebie, oznaczało, że i on nie jest jej obojętny.

Teraz jednak nie miało to już żadnego znaczenia, bo od tej chwili miały ich łączyć wyłącznie zawodowe stosunki.

Melanie odchrząknęła.

– Może lepiej, że Casey… Sprawy niepotrzebnie by się skomplikowały.

– Tak. – Connor ruszył do drzwi. – Nie odprowadzaj mnie, tylko zajmij się synkiem.

– Dzięki.

– Zacznę dzwonić do żon i przyjaciółek ofiar. Spróbuję umówić nas na rozmowy z nimi.

– Natychmiast mnie zawiadom, jak już będziesz coś wiedział.

– Oczywiście.

Connor wreszcie wyszedł, zastanawiając się, jak u diabła będzie w stanie dotrzymać umowy, którą właśnie zawarli.

Загрузка...