ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

– Spóźniłeś się – stwierdził Rice.

Connor spojrzał na zegarek.

– Biorąc pod uwagę, że zadzwoniłeś do mnie zaledwie dwadzieścia pięć minut temu, spodziewałem się innego powitania. Na przykład: „Dzięki, że pojawiłeś się tak szybko, Con”.

– Piłeś?

– Odpierdol się.

Rice zmrużył oczy.

– Piłeś?

– Nie, do cholery jasnej. Nie piłem. Od dwudziestu dwóch dni nie miałem kropli alkoholu w dziobie.

– I bardzo dobrze. Biorę udział w przesłuchaniu dla podniesienia temperatury, a ty jesteś tu w roli obserwatora. Chcę, żebyś zwracał uwagę na każdy gest, każde zająknięcie tego faceta. Notuj wszystko w pamięci. W notesie. Rób, co chcesz, ale nie spuszczaj z niego oka. Oni myślą, że złapali ptaszka.

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Nie boisz się, że znowu zrobię skandal?

– Chcesz być przy przesłuchaniu czy nie?

– Cholera, pewnie, że chcę. – Connor podał Rice’owi butelkę. Jak zauważyła Melanie, była identyczna ze znalezioną w pokoju „Sweet Dreams Motel”.

– Masz resztę rekwizytów?

– Tak.

Jak na zawołanie podeszli Pete Harrison i Roger Stemmons.

– Cześć, chłopaki – przywitał ich Rice. – Zaczynajmy. Pora się dowiedzieć, czy zdołamy zapuszkować pana Jenkinsa.

W chwilę później Connor wszedł do niewielkiej salki, w której stał monitor połączony z kamerą umieszczoną w pokoju przesłuchań. Przy stole siedzieli już May i Taggerty, przedstawicielka prokuratora okręgowego i kilku policjantów z FBI.

Connor usadowił się koło Melanie, po czym spojrzał na ekran i na nieruchomą twarz podejrzanego. Jeden rzut oka upewnił go we wcześniejszym przekonaniu. Ted Jenkins nie był tym, kogo szukali. Nie pasował do profilu. Zmierzwione, ciemne, dawno niestrzyżone włosy, bawełniana koszulka z krótkimi rękawami, papieros za uchem – wszystko to zdawało się na kilometr krzyczeć o życiowej przegranej. Chłopak wyglądał na robotnika albo na lumpa i w niczym nie przypominał zamożnego japiszona, który mógłby zainteresować Joli.

Naprzeciwko podejrzanego zasiadł Rice i dwóch dochodzeniowców. Pete Harrison postawił na stole butelkę szampana, obok położył kilka teczek. Jenkins sprawiał wrażenie nieprzytomnego ze zdenerwowania, chociaż nie padło jeszcze żadne pytanie.

Connor nachylił się do Melanie.

– Zwróć uwagę, gdzie Harrison postawił butelkę. Z boku, tak że Jenkins widzi ją kątem oka. Jeśli jest winny, nie wytrzyma i będzie co chwilę na nią spoglądał.

– A te teczki?

– Atrapy. Opatrzone nazwiskiem Jenkinsa, ale wypełnione czystymi kartkami papieru. Mają wywołać wrażenie, że zebraliśmy ogromny materiał na jego temat.

Melanie to zaimponowało.

– Tak pracują duzi chłopcy z FBI?

– Zgadłaś. Metody opracowane przez agenta specjalnego Johna Douglasa z Zespołu Prowadzenia Dochodzeń w Quantico.

Słyszała oczywiście o Douglasie. Przez wielu uważany był za najlepszego w kraju specjalistę od profilingu i analizy sceny zbrodni.

– Może jednak czegoś się nauczę – powiedziała innym już tonem.

Po wstępnych formalnościach zaczęło się przesłuchanie. Connor zamilkł i utkwił nieruchome spojrzenie w ekranie monitora.

– Co jest grane z tymi bąbelkami? – Jenkins wskazał głową butelkę szampana.

– Pozwolisz, że ja będę zadawał pytania, Ted – osadził go z miejsca Harrison. – Gdzie byłeś przez ostatnie cztery tygodnie?

– Nigdzie. – Chłopak wytarł dłonie o spodnie. – Tak się tylko obijałem.

– Nigdzie? Tak się tylko obijałeś? – powtórzył Harrison.

– Aha. – Jenkins spojrzał niespokojnie na Stemmonsa, a potem na Rice’a. – Coś nie pasuje?

– Chcesz nam przez to powiedzieć, że się ukrywałeś, tak?

– Nie. – Podejrzany ponownie przeniósł wzrok na Harrisona.

– Dlaczego się do nas nie zgłosiłeś? – zapytał Stemmons.

– A niby dla… dlaczego miałem się zgłaszać?

Policjanci wymienili spojrzenia.

– Och, nie wiem. Może dlatego, że dziewczyna, do której uderzałeś i która cię spławiła…

– … dość ostro…

… została zabita. Tej samej nocy.

– Nie mam z tym nic wspólnego.

– Ale groziłeś jej, prawda, Ted?

– N… nie.

– Mamy świadków. Powiedziałeś jej, że pożałuje. Zgadza się?

– Powiedziałem… Tak tylko gadałem, byle gadać. – Jenkins sprawiał wrażenie królika, na którego rzuciły się wilki.

Connor zmarszczył czoło. Chłopak w pierwszej chwili zainteresował się butelką, po czym przestał zwracać na nią uwagę.

– Może powinienem zażądać adwokata.

– Masz do tego prawo – przytaknął Harrison. – Jeśli uważasz, że jest ci potrzebny.

Jenkins wahał się przez moment, wreszcie pokręcił głową.

– Nie mam nic do ukrycia.

– Miło mi to słyszeć, Ted. – Harrison uśmiechnął się zachęcająco. – Wróćmy do tamtej nocy, podczas której zginęła Joli Andersen, i do waszej sprzeczki. Powiedziałeś, że Joli Andersen pożałuje. Jeśli nie chciałeś zrobić jej nic złego, dlaczego rzucałeś groźby, Ted?

– Byłem na nią zły.

– Zły? Świadkowie twierdzą, że wpadłeś w furię. Zrobiłeś się czerwony na twarzy i zacząłeś się jąkać.

– W porządku… Dopiekła mi… Wyśmiewała się ze mnie. Przy wszystkich. Ale ja nie… ja nigdy… nie zrobiłbym jej nic złego.

Przesłuchujący ponownie wymienili znaczące spojrzenia. Stemmons nachylił się ku Jenkinsowi.

– Rozumiem – powiedział łagodnie, jakby przemawiał do dziecka. – Ładna dziewczyna… Chciałeś ją poznać. Nie miała prawa wyzywać cię od frajerów. – Tu jeszcze bardziej zniżył głos. – Mnie też by poniosło. Próbowałbym zamknąć jej tę niewyparzoną buzię. Żeby wreszcie przestała gadać. To właśnie czułeś, Ted? Tak się wściekłeś, że przydusiłeś ją poduszką?

– Nie! Wnerwiła mnie, to powiedziałem, co powiedziałem. Takie gadanie. Żeby sobie nie myślała, bo mam swój honor. – Jenkins zwilżył usta końcem języka. – Prawda, chciałem, żeby się przymknęła. Powiedziałem, że… no, że pożałuje, no i sobie poszedłem.

– Ale później wróciłeś?

– Nie.

– Czekałeś na nią na parkingu.

– Nie. Więcej jej nie widziałem. Jak Boga kocham.

– Mamy zeznania świadka, który twierdzi coś przeciwnego. Podobno zaczepiłeś ją, kiedy szła do samochodu.

– Nieprawda!

– Mamy zeznania – powtórzył Stemmons.

Jenkins był bliski łez.

– Nie widziałem jej więcej.

– Byłeś ostatnią osobą, która widziała ją żywą.

– Nie! – Jenkins zerwał się z krzesła, drżąc na całym ciele. Był przerażony. – Chce adwokata. Po wyjściu z baru już jej nie widziałem. Nic więcej nie powiem, dopóki nie dostanę adwokata!

Po kilku minutach w salce, w której stał monitor, pojawili się Harrison, Stemmons i Rice.

– I jak?

Connor oderwał wzrok od ekranu. – To nie on.

– Skąd może pan to wiedzieć? – zapytała przedstawicielka prokuratora okręgowego.

– Bo to frajer. Dokładnie tak, jak nazwała go Joli. Lump. Popatrzcie na jego ubranie, na włosy. Jakim samochodem może jeździć? Rozklekotaną furgonetką? Chyba nie wierzy pan, że Joli Andersen pojechałaby z kimś takim do motelu?

Pani prokurator zesztywniała.

– Podobnie jak nie wierzę, że ofiara wybiera sobie mordercę.

– Zdziwiłaby się pani, jak częste są takie przypadki, ale ja mówię o czymś innym. Joli Andersen pojechała z mordercą z własnej nieprzymuszonej woli, to już ustaliliśmy. Chciała spędzić noc z tym człowiekiem, ale z całą pewnością nie był to Ted Jenkins.

– Mogli zainscenizować scenę w barze na użytek znajomych Joli, a potem spotkali się na parkingu – wtrącił Bobby Taggerty.

– Po co mieliby to robić? – zapytał Steve Rice. – Byli wolni i nie pracowali razem. Z tego co wiemy, nie znali się wcześniej. Nie mieli żadnych powodów, by urządzać maskaradę.

– To nie on – powtórzył Connor. – Na samym początku zapytał o butelkę szampana, ale potem zupełnie o niej zapomniał. Gdyby używał tej butelki, tak jak użył jej morderca, znęcając się nad Andersen, jej widok nie dawałby mu spokoju. Stanąłby mu na samo wspomnienie tamtej nocy.

Pani prokurator wydęła usta.

– Obrzydliwe.

– Owszem, obrzydliwe. Mówimy o człowieku, który brutalnie zamordował, a potem zgwałcił inną ludzką istotę i nadal chodzi bezkarnie po tym świecie. Czego się pani spodziewa? Sonetów Petrarki?

– Muszę zgodzić się z Parksem – poparł przyjaciela Rice. – Jenkins jest praworęczny. Jeśli praworęczny podejrzany odpowiadając na pytania patrzy w lewo, zazwyczaj mówi prawdę. Kiedy ucieka wzrokiem w prawo, kłamie. To empirycznie stwierdzona prawidłowość.

– Ted Jenkins nie zabił Joli Andersen – upierał się Connor.

– Szkoda, bo już zaczynałem się przyzwyczajać do tej myśli – westchnął markotnie Harrison.

– Chłopak miał motyw, jest notowany i robi wrażenie winnego.

– No to bawcie się dalej – sarknął Connor.

– W końcu nic nie macie do stracenia, poza pieniędzmi podatników i życiem tego patałacha.

– Parks. – W głosie Rice’a zabrzmiał ostrzegawczy ton.

Connor puścił upomnienia mimo uszu.

– Do roboty, chłopcy. Wmawiajcie sobie, że trafiliście na trop. Trzymajcie głowy niżej dupy, to wam oczy gównem zajdą.

– Możesz się mylić – zauważyła Melanie cicho. – Twój profil nie musi być prawdziwy.

– Nie mógłbym pomylić się aż tak, May. Nigdy.

Wyszedł z sali, wiedząc, że Steve wyjdzie zaraz za nim. I rzeczywiście.

– Nie mogłeś przynajmniej raz oszczędzić sobie popisów?

Connor wzruszył ramionami.

– Co mam powiedzieć? Jestem człowiekiem ułomnym, jak my wszyscy.

– Jesteś chamem – warknął Rice, kręcąc głową. – Utalentowanym chamem. Za dobrym na to, żeby siedzieć cały dzień w domu i gapić się w telewizor.

– To bardziej inspirujące zajęcie, niż ci się wydaje.

– Jak się czujesz? – zapytał agent specjalny Rice, zniżając głos.

– Dobrze. – Connor odwrócił wzrok. Raptem poczuł, że nie jest w stanie spojrzeć szefowi w oczy. Kłamał. Ostatni miesiąc był jednym niekończącym się koszmarem. Skazany na samotność, żył wyłącznie własnymi myślami, a nie mógł się nawet napić, by zapomnieć.

– Chcę, żebyś do nas wrócił. Jesteś potrzebny w Biurze.

– Ale?

– Ale odstawienie butelki nie wystarczy. Musisz dać z siebie wszystko, czyli ruszyć pełną parą.

– Nie masz wygórowanych wymagań. Steve uśmiechnął się kwaśno.

– Taki już ze mnie pazerny drań. Zadzwoń, to pogadamy.

Kiedy Rice wrócił do sali, Connor ruszył w stronę wind. Nie miał zamiaru dzwonić do Rice’a. Nie mógł przyjąć jego warunków. Wiedział doskonale, że dopóki nie rozwikła zagadki śmierci Suzi, nie będzie w stanie pracować, jak to Rice określił, „pełną parą”.

Загрузка...