ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Los lubi płatać figle. Niekiedy uśmiecha się do tych, którzy najmniej na to zasługują, lub chroni zasługujących na karę, a odwraca się od pokornych i poczciwych.

Ale nie Śmierć, bo Śmierć była sprawiedliwa. Miała pewną rękę. Nie kierowała się kaprysem ani ślepym trafem, lecz starannie przemyślanym planem i głębokim poczuciem słuszności.

Dopełnił się czas. Kolejny winny miał zapłacić, tak jak jego poprzednicy. Za nieukarane zbrodnie. Za grzechy przeciwko słabym. Za lekceważenie sprawiedliwości.

Śmierć oderwała się od ściany restauracji i przeszła przez parking, kierując się ku kwitnącym drzewom owocowym na jego skraju. Tutaj, w cieniu gałęzi, stał samochód mężczyzny.

Zatrzymała się koło wozu i przez chwilę wdychała zapach kwiatów. Rozkoszowała się nim. Rozkoszowała się chwilą. Zwycięstwem dobra nad potęgą zła.

Dopełnił się czas.

Mężczyzna, jak zwykle, zostawił niedomknięte szyby w samochodzie. Niebezpieczny nawyk, kiedy parkuje się w pobliżu kwitnących drzew. Niewybaczalna lekkomyślność, szczególnie wtedy, gdy ktoś jest uczulony na jad pszczół. Gdy jedno ukłucie może zabić, powodując zatrzymanie akcji serca.

Śmierć trzymała w dłoni niewielką papierową torebkę, jedną z tych, w jakie pakuje się pieczywo albo dania na wynos. Z torebki dochodziło gniewnie brzęczenie. Żołnierze Sprawiedliwości gwałtownie domagali się uwolnienia.

– Już niedługo – szepnęła Śmierć.

Otworzyła torbę i rzuciła ją na tylne siedzenie samochodu. Po chwili torba zsunęła się na podłogę i Posłańcy Zagłady wydostali się na wolność.

Загрузка...