ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI

W sobotni poranek Melanie została obudzona przez Caseya, który z gromkim krzykiem wskoczył na jej łóżko.

– Mamusiu, czas wstawać!

Melanie jęknęła i odwróciła się na plecy, zrzucając przy tym syna z siebie.

– Pooglądaj kreskówki – wymamrotała i przykryła głowę poduszką. Tej nocy ledwie zmrużyła oczy, miała za sobą dwie noce spędzone na cmentarzu, dręczył ją niepokój o Ashley, cierpiała z powodu kłótni z Mią. – Obudź mnie później.

W odpowiedzi Casey odtańczył na łóżku dziki taniec wojenny.

– Do zoo! – wrzeszczał. – Do zoo!

Melanie rzuciła poduszkę na ziemię i spróbowała usiąść w pościeli, co nie było zadaniem łatwym, zważywszy, że po łóżku skakał dziki człowieczek.

– Mieszkam w zoo – poskarżyła się z uśmiechem. – Roznosi cię energia, tak? Nie możesz się już doczekać?

Musiała przyznać, że teraz, gdy już się rozbudziła, z radością wyglądała najbliższych godzin. Connor obiecał zabrać ich dzisiaj do zoo. Casey co prawda spotykał się już wcześniej z Connorem, ale miała być to pierwsza specjalnie zaplanowana wyprawa całej trójki.

Melanie uśmiechnęła się i wyciągnęła ramiona do synka.

– Chodź tu, uściskaj mnie i pocałuj na dzień dobry.

Ledwie spełnił prośbę matki, błyskawicznie zeskoczył z łóżka i wypadł z pokoju, ale po chwili znów był z powrotem.

– Pospiesz się, mamo. On tu zaraz będzie.

Dwie godziny później, wykąpani, uczesani i pachnący, z koszem piknikowym wypełnionym różnymi wiktuałami, powitali Connora w drzwiach frontowych.

– Gotowi?

– Pewnie! – Casey przeskakiwał w podnieceniu z nogi na nogę. – Idziemy, mamusiu.

Melanie wybuchnęła śmiechem.

– Poczekaj, jeszcze kosz z jedzeniem.

– Ja się tym zajmę – powiedział Connor. – A ty, brzdącu, możesz już wskakiwać do samochodu. Na tylnym siedzeniu czeka niespodzianka.

Caseyowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.

– Niespodzianka?

– Czapeczka ze znakiem FBI. – Wzruszył ramionami. – Wydawał się zainteresowany, kiedy zacząłem mu opowiadać o biurze.

– Zainteresowany? On zupełnie oszalał. Czterolatek, który już bawi się w policjantów i złodziei. A właśnie, znasz nowe informacje o naszym podejrzanym?

– Nic jeszcze do mnie nie dotarło. A ty co wiesz?

– Twój profil okazał się dokładny co do joty. To lekarz rezydent Queen’s Gity Medical Center, czasowo zawieszony. Mieszkał z matką, od której dotąd nie potrafił się uwolnić. Klasyczna relacja miłość-nienawiść. Ma trzyletnie, doskonale utrzymane bmw i żyje znacznie ponad stan…

– Chodźcie już! – zawołał do granic możliwości zniecierpliwiony Casey.

Kiedy, litując się nad małym, ruszyli do samochodu, Connor zerknął spod oka na Melanie.

– Dobrze się czujesz?

– Jasne. Dlaczego pytasz?

– Wyglądasz tak, jakbyś nie spała przynajmniej dwie noce.

Melanie otworzyła usta i już chciała opowiedzieć o Ashley, o Mii, o swoich kłopotach i podejrzeniach, gdy uświadomiła sobie, że nie mogłaby wybrać gorszego momentu na zwierzenia.

– Ciągle jeszcze nie doszłam do siebie po wyczynach na cmentarzu – mruknęła.

Connor zatrzymał się, a Melanie poczuła, że oblewa ją fala gorąca. Przed tym człowiekiem nic nie dało się ukryć. Jak on tego dokonał? Jak zdołał w tak krótkim czasie poznać ją tak dobrze, by dokładnie wiedzieć, co ona w danej chwili czuje?

– Jeśli chcesz o tym porozmawiać, wiesz doskonale, że cię wysłucham.

– Dziękuję.

Connor schował kosz do bagażnika, po czym wsiedli do samochodu. Gasey zdążył w tym czasie zdjąć czapeczkę klubu Panthers i nałożyć tę ze znakiem FBI, co, jak zauważyła Melanie, sprawiło prawdziwą przyjemność Connorowi.

Agent zapiął pas, zapalił silnik i odwrócił się do małego.

– No co, brzdącu, gotów na wielki dzień pełen wielkich przygód?

Dzień był rzeczywiście wspaniały. Cudowny. Magiczny. Casey oszalał na punkcie Connora i była to, zdaje się, wzajemna coup de foudre* [Coup de foudre (franc.) – miłość od pierwszego wejrzenia (przyp. red.)]. Świetnie się dogadywali. Melanie nigdy nie uwierzyłaby, że najlepszy profiler FBI potrafi zachowywać się jak kompletny wariat, udając słonia i pozwalając ujeżdżać się Caseyowi.

Godziny uciekały w zawrotnym tempie, więc żeby przedłużyć wspólny czas, poszli jeszcze na koniec do „Crazy Bill’s Play Place”, gdzie zafundowali sobie rundę gier na maszynach i kolację złożoną z hot dogów, frytek i mlecznych koktajli.

Po przyjeździe do domu Casey siłą wyciągnął Connora z samochodu, przekonując Melanie, że koniecznie musi mu pokazać swój pokój i zgromadzone tam skarby.

Rozbawiona Melanie skapitulowała.

– Ale ostrzegam cię, młodzieńcze, potem marsz do łóżka – oznajmiła stanowczym głosem, otwierając drzwi frontowe.

Kiedy Casey zabawiał Connora, zajęła się sprawdzaniem poczty i sekretarki automatycznej. Mel nacisnęła „play”, po czym zaczęła kartkować nowe katalogi, gdy usłyszała zapłakany i zdesperowany głos Ashley. Wrażenie było tak przejmujące, że poczuła gęsią skórkę na skórze.

– Mel… Mellie, to ja. Musisz… musisz… Tak mi przykro, tak strasznie przykro. – Ashley wzięła głęboki oddech. – Nie wyobrażasz sobie, co ja zrobiłam dla… Nigdy mnie nie rozumiałaś… nie byłaś ze mną. A ja i tak zawsze cię kochałam, Mel. Ja zawsze…

Minutowe nagranie skończyło się raptownie.

Wpatrzona w milczącą sekretarkę, Melanie czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Z informacji zapisanych na cyfrowym wyświetlaczu wynikało, że Ashley nagrała się poprzedniego wieczoru. Casey był u ojca, który ze względu na jakąś konferencję musiał przesunąć weekendowe spotkanie, a Melanie poszła na taekwondo. Przybita i zmęczona, zapomniała odsłuchać wiadomości.

Zdjęta przerażeniem, ponownie puściła nagranie, usiłując zrozumieć coś z niezbornych słów siostry.

Za co Ashley przeprasza? Co takiego zrobiła? – zastanawiała się, rozcierając lodowato zimne dłonie i zesztywniałe ramiona.

Podniosła słuchawkę i wystukała numer telefonu stacjonarnego Ash. Kiedy odezwała się sekretarka, nagrała wiadomość, błagając o szybki kontakt, po czym spróbowała dodzwonić się na komórkę siostry, gdzie też zostawiła wiadomość w poczcie głosowej. Mogła już tylko liczyć na biper.

– Co się dzieje?

Melanie odwróciła się gwałtownie.

– Connor! Nie słyszałam cię.

– Coś się stało?

– Nie. – Odłożyła słuchawkę. Powie mu o wszystkim, ale nie w tej chwili. – Dzwoniła Ashley, to wszystko. Ma jakieś osobiste kłopoty. – Spróbowała bez szczególnego powodzenia przywołać na twarz nonszalancki uśmiech. – Gdzie Casey?

– Organizuje superkomando uderzeniowe. Przysłał mnie po ciebie.

Zaśmiała się, ale nawet w jej własnych uszach zabrzmiało to fałszywie.

– Nie mogłabym przepuścić wielkiej bitwy.

– W żadnym wypadku. – Connor przyglądał się Mel pytająco. – Chodźmy.

Rozegrali w trójkę krwawą bitwę pełną specjalnych efektów dźwiękowych, w których Casey był mistrzem.

Po dwóch wojnach światowych Melanie, w trosce o dobrze zasłużony spoczynek generała, zarządziła przerwanie ognia. Generał protestował, jednak ziewał już szeroko i w końcu bez specjalnego marudzenia pozwolił się spacyfikować pod warunkiem, że Connor przeczyta mu bajkę na dobranoc. Melanie chciała wybawić przyjaciela od obowiązku, ale ten szybko się zgodził, zanim zdążyła powiedzieć słowo.

Jedna bajka zamieniła się w trzy. Melanie słuchała i patrzyła, ale myślami była gdzie indziej. Było oczywiste, że Connor bawi się świetnie, a Casey znalazł nowego przyjaciela.

Jednak dla niej stało się to zbyt szybko i napełniało dziwnym, dławiącym uczuciem przesytu czy nadmiaru.

Zakochała się Connorze.

On zakochał się w jej synu.

Odwróciła wzrok.

Przypomniała sobie, co Connor mówił o swoim małżeństwie, o powodach, dla których się rozpadło, o swojej miłości do pasierba i tęsknocie za nim.

Myślała o dzisiejszym dniu, o tym, jak Connor wszedł w życie Caseya, jak rozpromieniały się jego oczy przy chłopcu, czyniąc go znowu młodym i beztroskim człowiekiem.

Miała wrażenie, że za chwilę pęknie jej serce.

– Przeczytaj coś jeszcze, proszę.

– Wykluczone – oznajmiła stanowczo i podeszła do łóżeczka.

Po obowiązkowej minucie nalegań Casey wreszcie się poddał. Jeszcze pacierz, całusy, owijanie kocykiem i Connor oraz Melanie mogli wyjść na palcach z pokoju chłopca.

– Napijesz się? – zapytała, gdy przeszli do bawialni. – Masz ochotę na kieliszek wina? Może piwo?

– Dzięki, ale muszę jakoś dojechać do domu.

– Wziął Melanie w ramiona i przygarnął do siebie. – Miałem naprawdę dobry dzień.

– Ja też.

– Wspaniały jest ten twój brzdąc.

– Dzięki. Myślę podobnie.

– I bystry. – Connor z podziwem pokręcił głową. – Musiałem się naprawdę dobrze nagimnastykować, żeby nie wyjść na głupka.

Melanie wysunęła się z objęć Connora, a uśmiech znikł z jej twarzy.

– Jeśli nie chcesz wina ani piwa, to może w takim razie napijesz się kawy?

– Jasne. Pomóc ci?

– Po prostu poczekaj.

Przeszli do kuchni. Oparty o blat śniadaniowy Connor obserwował, jak Melanie napełnia dzbanek wodą i miele ziarna.

– Kiedy człowiek nie widuje dzieci, szybko zapomina, jak potrafią rozświetlić świat, zamieniając noc w dzień – odezwał się po chwili w zamyśleniu.

Melanie mruknęła coś niezrozumiałego w odpowiedzi. Zaczynała boleć ją głowa. Mów o nas, błagała w duchu. Mów o dochodzeniu, o Biurze, o pogodzie. Na litość boską, mów o czymkolwiek, tylko nie o tym, jak dobrze się czujesz z moim synem.

– Jamey był taki sam – ciągnął Connor z pełnym zachwytu uporem. – Przychodziłem do domu nieprzytomny po całym dniu pracy i po piętnastu minutach zapominałem o wszystkich problemach. Bardzo mi tego brakowało. Nigdy bym nie przypuszczał, że…

– Przestań, dobrze?

Connor zachmurzył się.

– Powiedziałem coś złego?

Miała ochotę wykrzyczeć: „Tak! Zakochałeś się w moim synu, ale nie we mnie”, zmilczała jednak i odpowiedziała spokojnie:

– Musimy porozmawiać o tym, co dzieje się między nami.

Connor czekał w milczeniu, Melanie tymczasem szukała w sobie odwagi. Musi to zrobić. Musi. Chociaż prawda była taka, że przyjęłaby wszystko, cokolwiek Connor mógłby, potrafił i chciał zaoferować, choćby miało to być tylko przelotne i źle ulokowane uczucie.

– Casey nie jest pasierbem, którego straciłeś, a ja nie jestem twoją byłą żoną. Nie jesteśmy lekiem czy też metodą, za pomocą której wrócisz do życia.

Zamilkła. Myślała, że zacznie gwałtownie zaprzeczać, że będzie zapewniał o swoich niewinnych intencjach, ale tylko wpatrywał się w nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

Jakoś przełknęła to rozczarowanie, tak gorzkie, że zdawało się palić w gardle.

– Nie pozwolę, żebyś nas wykorzystywał, żebyś wykorzystał Caseya po to, by znów poczuć się lepiej, by się odrodzić. To się nie może udać, wiesz o tym równie dobrze jak ja. I wiemy też, jak wielką krzywdę w ostatecznym rozrachunku wyrządzisz Caseyowi.

– Rozumiem. – Connor wyprostował się. – Dajesz mi odprawę.

– Nie chcę tego. Chcę, żebyś został. Chcę się z tobą kochać. Ale to, czego ja chcę, nie ma znaczenia. Liczy się Casey.

– Oczekujesz, żebym się poważnie zaangażował? Składał deklaracje?

– Nie, nie o to chodzi. Spójrz mi w oczy. Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie powtarzasz scenariusza ze swojego małżeństwa. Powiedz, że to ja cię interesuję, a nie dobrodziejstwo inwentarza. Tego chcę.

Milczał przez moment, w końcu pokręcił przecząco głową.

– Nie mogę tego powiedzieć. Przykro mi.

Melanie podeszła do drzwi kuchennych i otworzyła je szeroko.

– Powinieneś już chyba pójść.

Connor podszedł do drzwi, ale zatrzymał się jeszcze i położył dłoń na policzku Melanie. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że ma oczy pełne łez i że jedna właśnie zaczęła spływać po jej twarzy.

– Nie mogę tego powiedzieć – podjął Connor cicho – bo nie wiem. Dzisiaj było dobrze. Naprawdę dobrze. Dzięki tobie wróciły do mnie różne dobre wspomnienia. W ostatnich latach nie miałem wielu takich dni, a jeszcze mniej podobnych wspomnień. – Przesunął kciukiem po policzku Melanie, ocierając łzę. – Nie mogę powiedzieć, Melanie, bo nie chcę popełnić błędu. Bo nie chcę skrzywdzić ani ciebie, ani Caseya.

Zadzwonił telefon. Connor opuścił dłoń i wyszedł z domu. Chciała go zatrzymać, zawołać, by wrócił, ale nie była w stanie dobyć głosu. Odszedł.

Telefon odezwał się ponownie i Melanie chwyciła słuchawkę, pewna, że dzwoni siostra.

– Ashley?

– Nie. Stan.

– Stan?

Zdezorientowana spojrzała na zegar wiszący na ścianie kuchni.

– Byłam pewna, że wyjechałeś, mówiłeś przecież wczoraj…

Nie dał jej dokończyć.

– Mam już dość twojej kampanii terroru. Skończ z tym wreszcie.

Zamrugała, nic nie rozumiejąc.

– Z czym mam skończyć, na litość boską? O czym ty mówisz?

– Przestań świnić, Melanie. Wiem, co chcesz zrobić, i oświadczam, że nic z tego nie będzie. Myślisz, że uda ci się zastraszyć mnie i wymóc rezygnację z prawa do opieki? Uważasz, że na tyle możesz wystraszyć Shelley, by próbowała mi wyperswadować walkę o Caseya?

– Wystraszyć Shelley? – Teraz to Melanie była śmiertelnie wystraszona. – Klnę się na wszystko, że nie wiem, o czym mówisz. Ja nigdy…

– Nie chciałem wierzyć Shelley, dopóki nie zobaczyłem cię na własne oczy. Jeśli znowu tu się pojawisz, jeśli będziesz nas nachodziła, wezwę policję. Czy jasno się wyrażam?

– Stan, daj spokój. Przecież zawarliśmy porozumienie, mówiliśmy o ugodzie, dlaczego miałabym szkodzić sama sobie…

– Owszem, zawarliśmy porozumienie, które jednak od dzisiaj możesz uznać za nieważne. Koniec. Spieprzyłaś sprawę, Melanie. Na własne życzenie.

Загрузка...