ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY

W godzinę po wydaniu rozkazu ekipa techniczna FBI była na miejscu. Na drzewach w pobliżu grobu Joli Andersen zainstalowano trzy kamery wideo, mikrofony i nadajniki. Z punktu dowodzenia, umieszczonego koło opuszczonego magazynu kilka kilometrów dalej, Harrison i Stemmons mogli nie tylko obserwować cmentarz, ale także dysponowali panoramicznym otoczeniem grobu oraz mieli możliwość dokonywania dowolnych zbliżeń. Każda kamera była wyposażona w noktowizor, umożliwiający robienie zdjęć w nocy, a właśnie o tej porze spodziewano się wizyty Enesa na cmentarzu.

Po zainstalowaniu całej aparatury monitorującej pozostawało tylko czekać. Cmentarz obstawiało kilku policjantów po cywilnemu, każdy z niewielkim nadajnikiem radiowym, który zapewniał stały kontakt z punktem dowodzenia.

Cmentarz, położony w historycznej dzielnicy Dilworth, był najstarszy w mieście i otaczały go dość gęsto zamieszkane ulice, co było szczęśliwym zrządzeniem losu, bo mężczyzna na przebieżce, spacerująca para czy parkujący przy krawężniku samochód nie mogły wzbudzać żadnych podejrzeń.

Bobby miał odgrywać cmentarnego stróża drzemiącego w swojej pakamerze, zaś Melanie przypadło uprawianie joggingu na przylegających do cmentarza ulicach. Po dwóch dniach wieczornych biegów, których jedynym efektem był pęcherz na prawej stopie, doszła do wniosku, że Bobby’emu trafiła się lepsza fucha.

Zbliżywszy się do zachodniego wejścia na cmentarz, znacznie zwolniła, udając, że mierzy sobie puls. Miała na sobie szorty, koszulkę bez rękawów i przypasaną w tali torebkę „niezbędniczkę”, gdzie schowała to, co najpotrzebniejsze, czyli blachę, broń i kajdanki.

Ogarnęła wzrokiem cmentarne wejście. Nikogo, tylko jakaś starsza dama z dwoma białymi pudlami. Żadnych samochodów.

– Zachodnie wejście czyste – rzuciła do mikrofonu, zawiedziona, że nic się nie dzieje. A czas płynął nieubłaganie. Ostatnia noc i będą musieli zwinąć kosztowny sprzęt. Connor uważał, że jeśli Enes przyjdzie na grób Joli Andersen, zrobi to teraz, bezpośrednio po ostatniej porażce, albo wcale.

Melanie podzielała jego opinię, ale bała się, że minęło już zbyt wiele czasu i ich łowy nic nie dadzą, bowiem impuls, którym kierował się Enes, pewnie już wygasł.

Nagle usłyszała w maleńkiej słuchawce, którą miała ukrytą w uchu, głos Harrispna:

– Uwaga, wszystkie patrole. Coś chyba mamy. Samotny mężczyzna zbliża się na miejsce. Pozostańcie na swoich pozycjach.

Harrison milczał przez moment, po czym odezwał się znowu:

– Ciemne spodnie, ciemny T-shirt, adidasy, ciemne włosy – przekazywał rysopis. – Uwaga, coś go wystraszyło. Nie podchodzi do grobu. Zatrzymuje się i ogląda przez ramię.

Słyszała podniecenie w jego tonie. Adrenalina zaczęła działać. Ona też ją czuła. Melanie czekała w napięciu na rozwój akcji.

– No, rusz się… – Harrison zachęcał podejrzanego niskim, niemal uwodzicielskim głosem. – Masz ją na wyciągnięcie ręki. Podejdź do niej. Jest twoja. O, tak! Podszedł do grobu. Uwaga, wszyscy! Jeśli to nasz facet, musimy mieć dobre nagranie.

Mijały przerażająco długie sekundy, Melanie pot wystąpił na czoło. Przejechał jakiś samochód i omiótł światłami reflektorów jej sylwetkę, gdzieś wrzasnął kot, trzasnęły jakieś drzwi. W gęstym od wilgoci nocnym powietrzu odgłosy brzmiały nienaturalnie, trochę upiornie. Napięcie rosło. Polowanie na potwora wchodziło w ostateczną fazę.

Nagle Harrison zaklął i Melanie podskoczyła, jakby ją coś ukłuło.

– Parks miał rację. Ten pierdolony skurwysyn klęczy przed nagrobkiem i wali konia… Najazd, chłopcy! O tak, teraz mamy piękne ujęcie. Ławie przysięgłych na pewno się spodoba. Będziesz miał proces, fiucie, jak stąd na Florydę albo jeszcze dalej.

Melanie zacisnęła szczęki, starając się nie myśleć o scenie, która rozgrywała się zaledwie o kilkadziesiąt metrów. Musiała skupić się na swoim zadaniu. Facet, ulżywszy swojej fantazji, może wybrać bramę, przy której stała.

– Wszystkie patrole, uwaga – zabrzmiał w końcu w słuchawce głos Harrisona. – Ruszył się. Idzie do wschodniego wyjścia. Powtarzam, wschodnie wyjście. – Harrison zaczął wydawać szczegółowe polecenia dla kolejnych patroli. Okazało się przy tym, że Bobby był jedynym policjantem w granicach samego cmentarza. – May, gdzie jesteś?

– Przy zachodnim wyjściu.

– Wchodź do akcji. Leć do wschodniego wyjścia. Ubezpieczaj Bobby’ego.

– Przyjęłam.

Zamiast okrążać cmentarz, Melanie dla oszczędzenia czasu ruszyła lekkim biegiem przez teren cmentarny, krzywiąc się z bólu, jaki sprawiał jej uprzykrzony pęcherz na nodze.

– Masz już kontakt wizualny? Bobby? – dopytywał się Harrison.

– Nie. Jestem już przy wschodnim wyjściu. Czysto.

Harrison zaklął.

– Nie podoba mi się to. Dlaczego tak marudzi? Co go zatrzymuje?

Melanie z daleka dostrzegła jakiś ruch. Męska sylwetka. Enes zmienił zamiar. Szedł teraz na północ, skręciła więc, natychmiast pojąwszy, co się dzieje. Po tej stronie nie było wyjścia i Enes zamierzał przedostać się na ulicę przez mur. Jak ścigana zwierzyna, musiał zwietrzyć niebezpieczeństwo.

– Cholera – mruknęła. – Mam kontakt wizualny z podejrzanym – mówiła cicho. – Nie idzie, powtarzam, nie idzie do wschodniego wyjścia. Chyba będzie chciał przeskoczyć przez mur od północy. Przygotujcie tam patrol. Idę za podejrzanym.

Ostatnie słowa poniosły się w nocnym powietrzu. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie, dostrzegł Melanie, po czym rzucił się do biegu. Pomknęła za nim, błyskawicznie wyszarpując broń z niezbędniczki.

– Stać! Policja!

– Biegnę do ciebie, Mel! – zawołał Bobby. – Nie rób żadnych głupstw.

Harrison natychmiast przyłączył się do ostrzeżeń Bobby’ego.

– Nie strzelaj, May. Powtarzam, nie strzelaj, chyba że sam wyjmie broń. Chcę mieć tego drania żywego.

Melanie biegła jak oszalała, a w uszach brzmiały jej przestrogi Harrisona. Zaczynało brakować jej powietrza.

Usiłował wdrapać się na mur, kiedy wreszcie go dopadła. Chwyciła Enesa za pasek od spodni i pociągnęła z całych sił do tyłu, gubiąc przy tym pistolet. Upadli na trawę i wielki mężczyzna przygniótł Mel swoim ciężarem, omal jej nie miażdżąc. Zerwał się w ułamku sekundy i ponownie chciał sforsować mur.

Z oddali słyszała dudnienie stóp Bobby’ego i nawoływania, że już ją dostrzegł. Nie mogła na niego czekać. Ponownie przyskoczyła do Enesa i ściągnęła go na ziemię.

Lecz teraz to Melanie zerwała się pierwsza i zanim oszołomiony mężczyzna zebrał się z trawy, stała już w pozycji do walki. Była podniecona, ale całkowicie kontrolowała siebie. Lata treningów zrobiły swoje.

Mogła mu się wreszcie przyjrzeć. Był tak przystojny, że dech jej zaparło. Przez jedną krótką chwilę myślała, że się pomyliła. Ktoś taki nie może być przecież mordercą. Nie mógł związać, zakneblować i udusić Joli Andersen. A jednak zrobił to. I by zaspokoić swe chore fantazje, gotów był zabijać dalej.

Melanie rozprawiła się z nim dwoma potężnymi wyrzutami nogi. Pierwszy cios trafił go w ramię, a drugi w bok głowy. Kiedy rozciągnął się na ziemi twarzą w dół, skoczyła mu na plecy i wykręciła ręce do tyłu.

I wtedy rozpętało się piekło.

Dobiegł Bobby, z drugiej strony muru dochodziło wycie syren, pisk hamulców, trzaskanie drzwiczek samochodowych, podniesione głosy. Migające koguty rozcinały nocne powietrze czerwonym blaskiem.

Melanie zatrzasnęła kajdanki na nadgarstkach mężczyzny, wyrecytowała mu jego prawa i podniosła się, z niejakim trudem chwytając równowagę.

W głowie jeszcze jej huczało od pierwszego upadku na ziemię, krwawiło kolano, piekł cholerny pęcherz na nodze.

Bobby spojrzał na nią z niesmakiem.

– Dobrze się czujesz, partnerze? – wycedził sarkastycznie.

– Kpisz czy o drogę pytasz? – Uśmiechnęła się szeroko. – Nigdy jeszcze nie czułam się lepiej, Bobby.

Загрузка...