ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY

Connor patrzył na szczątki siostry. Odkryli je chłopcy z kursu dla płetwonurków.

Ich szczątki. Ten, kto zabił Suzi, zamordował także mężczyznę. Zawinął ciała w worek na odpadki, obciążył kamieniami i wrzucił do Lake Alexander, tam, gdzie jezioro jest najgłębsze. W worku był również pogrzebacz zabrany z domu Suzi. – Prawdopodobnie nie zidentyfikowalibyśmy jej, gdyby nie ten pogrzebacz – mówił młody agent, stojący obok Connora. – Ben Miller pamiętał sprawę pańskiej siostry i skojarzył jedno z drugim. Connor nie mógł dobyć głosu z krtani. Tyle lat poszukiwań, błądzenia, zastanawiania się. Teraz wreszcie poznał prawdę. – Chyba nawet nie wiedziała, czym została uderzona – powiedział żółtodziób.

To samo stwierdził patolog. Z oględzin czaszki wynikało, że Suzi została zabita jednym silnym ciosem w tył głowy. Nie żyła już, gdy szła pod wodę.

Dzięki ci, Boże, bodaj za to, pomyślał Connor, przenosząc wzrok ze szczątków siostry na szczątki jej partnera.

Od początku męczyło go poczucie, że w swoim dochodzeniu pomija coś ważnego. Jakiś istotny i oczywisty element. Teraz rozumiał, że zaślepiały go emocje. Zaślepiało uprzedzenie wobec kochanka Suzi, wreszcie zaślepiała go pewność, że domyślił się, co się stało.

To sprawiło, że nie wziął pod uwagę starego jak świat scenariusza.

Zdradzona żona zabija niewiernego męża i jego kochankę. Teraz fragmenty łamigłówki wreszcie układały się w spójny obraz, całość nabierała sensu. Szuflada z bielizną, praktyczne rzeczy, które zostały zapakowane jakoby na wyjazd, wysprzątane miejsce zbrodni.

Ogarnęła go fala żalu i smutku. Że nie mógł pomóc Suzi, że nie był w stanie odmienić przeszłości. Że zgasło na zawsze światło, którym promieniała jego siostra. Była zbyt dobrym człowiekiem, nosiła w sobie zbyt wiele obietnic, by skończyć w ten sposób.

Obudził się z zamyślenia i zapytał młodego agenta:

– Wiecie już, kim był ten mężczyzna?

– Tak, zidentyfikowaliśmy go na podstawie danych z kartotek dentystycznych. Godzinę temu dostaliśmy wyniki. Niejaki Daniel Ford. Wzięty adwokat. Najdziwniejsze w tym wszystkim, że miał jakoby zginąć w katastrofie samolotu lecącego do Chicago.

– Pamiętam ten wypadek. – Connor zmrużył oczy. Czuł pulsowanie adrenaliny. Znajome podniecenie. Wreszcie, po tylu latach, upomni się o sprawiedliwość dla swojej siostry. – Firma ubezpieczeniowa naturalnie wypłaciła polisę?

– Aha. Skasowała ją pogrążona w żałobie wdowa. Weronika Ford.

Dreszcz przeszedł mu po plecach.

– Weronika Ford – powtórzył. Przyjaciółka Melanie. Zastępca prokuratora okręgowego.

– Na razie niewiele o niej wiemy. Panieńskie nazwisko Markharn. Jej stary był przemysłowcem i łożył grubą kasę na różne cele społeczne. Nie było chyba żadnej poważniejszej inicjatywy w Charlestonie, której nie wsparłby swoimi pieniędzmi.

– Był? – zapytał Connor, chociaż znał odpowiedź, zanim padła z ust nieopierzonego agenta. – To znaczy, że nie żyje?

– Zgadza się. Umarł kilka lat temu. Wszystkie gazety się o tym rozpisywały. Zmarł w dość dziwnych…

– Okolicznościach – dokończył Connor. – Niech to jasna cholera! – Wyszarpnął z kieszeni telefon komórkowy i wystukał numer filii Biura w Charlotte, równocześnie rzucając polecenia swojemu młodemu koledze: – Potrzebny mi raport koronera, dotyczący zgonu Markhama, i helikopter. Tak szybko, jak to możliwe.

W aparacie odezwał się głos Rice’a.

– Steve, mówi Connor. Jestem w Charlestonie. Załatw mi nakaz aresztowania zastępcy prokuratora okręgowego Weroniki Ford. Podejrzana o zamordowanie Daniela Forda, Suzi Parks i kilku innych osób. To nasz Mroczny Anioł. Wreszcie ją dostaliśmy, ja ją dostałem.

Загрузка...