Boyd czuł, jak krew pulsuje mu w skroniach. Pierwotny, upajający rytm mieszał się z dźwiękami buchającej z głośników muzyki, dając połączenie, które przyprawiało o zawrót głowy, niczym jakiś tajemniczy, magiczny wywar.
Przeciskał się przez tłum bywalców i omiatał wzrokiem twarze. Szukał, dokonywał selekcji. Nie obawiał się, że ktoś go rozpozna. Tu nie mógł pojawić się ani żaden kolega lekarz, ani nikt ze znajomych. Klub przyciągał odmieńców z seksualnego marginesu, polujących na niezwykłą przygodę.
Takich jak on sam.
Coraz bardziej podniecony, wręcz nękany pożądaniem, przesuwał się powoli, chwytając od czasu do czasu w nozdrza zapachy tanich perfum.
Wziął głęboki oddech. Musi się uspokoić i opanować ogarniające go pragnienie rozładowania. Musi być ostrożny. Nie dać się ponieść dręczącej potrzebie zaspokojenia. Nie wolno mu uczynić jednego fałszywego kroku. Każda kobieta stanowiła ryzyko. Powinien być przebiegły, sprytny jak lis. Musi bardzo uważać, bo on, doktor Boyd Donaldson, miał zbyt wiele do stracenia.
Jego spojrzenie spoczęło na blondynce, starszej niż dziewczyny, które zwykle wybierał, ale intrygującej. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, wreszcie na ustach kobiety pojawił się porozumiewawczy uśmiech.
Odpowiedział uśmiechem i ruszył w jej stronę.