ROZDZIAŁ DWUNASTY

Melanie została u Mii do świtu. Posprzątały, po czym położyły się w wielkim łożu, popijając kawę po irlandzku i wspominając dobre chwile z dzieciństwa. Rozmawiały o dawnych przyjaciółkach, o miejscach, w których mieszkały. Trwało to jednak krótko, bo Mia szybko usnęła.

Mimo że siostra smacznie spała, Melanie bała się zostawić ją samą. Wszystko jednak wskazywało na to, że Boyd szybko nie wróci, a ona powinna przespać się przynajmniej godzinę przed pójściem do pracy. Tymczasem nie zmrużyła oka nawet na minutę. Wpatrywała się w sufit i zamartwiała o siostrę.

Mia co prawda obiecała, że odejdzie od męża, ale Melanie bardzo wątpiła, czy dotrzyma słowa. Często się zdarza, że kobieta w momencie kryzysu małżeńskiego mobilizuje wszystkie swoje siły, kiedy zaś kryzys mija, odwaga gdzieś się ulatnia, albo mąż przeprasza i obiecuje, że „to się więcej nie powtórzy”.

Boyd musi się dowiedzieć, że jest obserwowany, rozmyślała Melanie, stojąc pod prysznicem. Powinien zdawać sobie sprawę, że jego dzikie wybuchy nie będą dłużej tolerowane. Miała gotowy plan.


– Cześć, Bobby! – zawołała do swojego partnera, wchodząc do biura.

– Cześć, Mel. – Bobby podniósł wzrok znad gazety i zmarszczył brwi. – Pięknie dzisiaj wyglądasz. Casey zachorował i musiałaś czuwać przy nim całą noc?

– W pewnym sensie. – Rzuciła torebkę na biurko i podeszła do dzbanka z kawą.

Bobby sięgnął po swój kubek i zrobił to samo. Nagle coś sobie przypomniał.

– Ejże, przecież mówiłaś, że Stan zabrał Caseya do Orlando.

– Owszem. Musiałam zaopiekować się innym dzieckiem. – Bez wdawania się w szczegóły zrelacjonowała wydarzenia minionej nocy. – Pomyślałam, że nieoficjalnie moglibyśmy odbyć z panem doktorem oficjalną rozmowę.

Bobby uśmiechnął się szeroko.

– I trochę go postraszyć.

– Właśnie.

– Wchodzę w to.

Melanie dosypała do swojej kawy śmietanki i upiła łyk.

– Wydarzyło się coś niezwykłego od wczoraj?

– Nic. A prawda, dzwoniła nasza dobra znajoma, pani Grady. Znowu widziała kręcącego się koło śmietnika zamaskowanego bandytę.

Melanie podniosła oczy do nieba. Teraz, kiedy jej nadzieje na prawdziwą śledczą robotę zostały przekreślone, to, czym zajmowała się w policji miejskiej, wydawało się jeszcze bardziej beznadziejne niż dotychczas.

– Szop?

– Upierdliwe zwierzątka, prawda? Domagała się natychmiastowej interwencji.

– Biedny Will. – Melanie wyobraziła sobie, jak pulchny Will Pepperman o twarzy niemowlaka, który miał nocny dyżur, wysyła patrol na miejsce przestępstwa. Musiał usłyszeć niezłą wiązankę od chłopców z wozu, kiedy odebrali wezwanie. Ale lepsze to niż awantury ze strony jazgotliwej, najłagodniej mówiąc, pani Grady.

Podeszli do biurka Bobby’ego. Melanie przysiadła na skraju blatu.

– A jak nasza telefoniczna baza danych? Dzwonił ktoś? Masz coś godnego uwagi?

– Owszem, były telefony. Czy godne uwagi? Nie. – Bobby podał partnerce wydruk. Prześlizgnęła się po nim wzrokiem, coraz bardziej zniechęcona i rozczarowana. – Przynajmniej sto rozmów – westchnęła.

– Dokładnie sto dwanaście. Jakie ma to zresztą znaczenie?

– Chcesz górną czy dolną połowę? – zapytała z rezygnacją, mając na myśli listę.

– Przepraszam, że popsuję ci humor, ale to, co trzymasz w ręku, to właśnie połowa.

Melanie jęknęła.

– Żałosna robota, co? – W głosie Bobby’ego zabrzmiała nuta współczucia.

– Szkoda słów. – Spojrzała Bobby’emu w oczy, zastanawiając się, jakim cudem zachował tyle optymizmu. Postanowiła go zapytać, skąd czerpie pogodę ducha. – Pracujesz w policji miejskiej od dziesięciu lat. Nie czujesz się już zmęczony? Przecież cały czas zajmujemy się jakimiś bzdurami.

Milczał przez chwilę, w końcu odpowiedział poważnym, wyważonym tonem:

– Mam trzydzieści osiem lat, Melanie, oraz czwórkę dzieci i żonę, a przy tym ukończone zaledwie dwa lata akademii. W miejskiej policji robię dokładnie to samo, co robiłbym, przy swoim wykształceniu, w FBI. Noszę broń, moje dzieciaki patrzą na mnie jak na bohatera, a ja przynajmniej wiem, że wieczorem bezpiecznie wrócę do domu, bo zamaskowany bandyta pani Grady raczej mnie nie zastrzeli. I to się liczy.

Melanie spojrzała na swojego partnera z szacunkiem. Powinna czuć podobnie, pomyślała ze skruchą. Ze względu na Caseya. Tymczasem ambicje i tęsknoty okazywały się silniejsze.

Uśmiechnęła się z przymusem i uniosła swoją połowę listy.

– Dobrze, mój panie Słoneczko. Pociesz mnie, dopóki jeszcze pamiętam, co to uśmiech.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Jedną trzecią z tej listy możesz od razu wykreślić. Czyste konfabulacje, w których nie ma krzty prawdy.

Melanie uniosła brwi.

– I to ma mnie pocieszyć?

– Poczekaj chwilę. Następne trzydzieści procent możesz odrzucić, porównując informacje telefoniczne z danymi w komputerze.

– Natomiast resztę natomiast będę musiała dokładnie sprawdzić, tak? – Ukryła twarz w dłoniach. – Przecież to beznadziejne! Ślęczenie na cały dzień.

– Może nie cały. – Bobby uśmiechnął się szeroko, nachylił się ku Melanie i zniżył głos. – Jak już uporasz się z listą, złożymy wizytę twojemu szwagrowi bokserowi i odbędziemy z nim sympatyczną, niezobowiązującą rozmowę.

Melanie uniosła głowę.

– Wreszcie jakiś jasny punkt.

W oczach Bobby’ego zabłysły diabelskie iskierki.

– Żyję po to, by sprawiać przyjemność innym, moja droga.


W kilka godzin później Melanie i Bobby weszli do holu Queen’s City Medical Center. Zostawili sobie tę wizytę na sam koniec dnia, jako nagrodę za czas zmarnotrawiony na sprawdzaniu zgłoszeń telefonicznych.

Podeszli do informacji.

– Dzień dobry – zaczęła Melanie, zwracając się do siedzącej za kontuarem dziewczyny. – Porucznik May i porucznik Taggerty z policji miejskiej. – Pokazała swoją blachę. – Chcieliśmy rozmawiać z doktorem Donaldsonem. Jest w pracy?

Na twarzy dziewczyny odmalowało się zdumienie.

– Nie ma pani chyba na myśli doktora Boyda Donaldsona?

Tego wspaniałego, pełnego uroku, zachwycającego Donaldsona?

Melanie uśmiechnęła się słodko.

– Ależ tak. Jego właśnie mam na myśli. Zastaliśmy go?

Dziewczyna z wahaniem skinęła głową.

– Zadzwonię do niego. – Wystukała numer, chwilę czekała, wreszcie odłożyła słuchawkę. – Nie odpowiada. – Chce pani, żebym posłała mu wiadomość na pager?

Melanie powiedziała, że, owszem, chce i moment później Boyd oddzwonił do informacji. Dziewczyna odwróciła się plecami do intruzów i zaczęła coś cicho szeptać do słuchawki. Bez wątpienia informowała wielkiego doktora Donaldsona, z należnym ma się rozumieć szacunkiem, że chce się z nim widzieć dwoje policjantów.

– Doktor Donaldson zaraz zejdzie – oznajmiła, skończywszy rozmowę.

– Dziękuję. – Melanie odwróciła się plecami do wind, udając, że z wielkim zainteresowaniem obserwuje osoby przemieszczające się po holu. Nie chciała, żeby Boyd od razu ją rozpoznał. Postanowiła go zaskoczyć, nie dać mu nawet kilku sekund na przygotowanie się do konfrontacji.

Nie musieli czekać długo. Boyd podszedł i zwrócił się Bobby’ego.

– Dzień dobry. Donaldson. W czym mogę pomóc?

Melanie odwróciła się z rozkosznym uśmiechem na ustach.

– Z miejsca potrafisz nawiązać kontakt z policją. Skąd to doświadczenie?

Boyd stropił się na moment i poczerwieniał jak piwonia.

– To jakiś żart?

– Żart? Nie wiem, co masz na myśli.

– Powiedziałaś Nancy, że jesteś tu służbowo.

– Skądże. – Melanie z udawaną skruchą spojrzała na recepcjonistkę. – Przepraszam, jeśli odniosła pani takie wrażenie.

Widząc niepewną minę dziewczyny, Boyd uśmiechnął się do niej, jakby chciał powiedzieć, że nie jest niczemu winna.

– Nancy, to moja szwagierka. Lubi płatać ludziom figle. – Tu zwrócił się do Melanie. – Nie mam czasu na rodzinne wizyty. Zadzwoń do mojej sekretarki i umów z nią termin spotkania.

Melanie ani trochę nie zaskoczyło zachowanie Boyda. Nigdy za sobą nie przepadali. Od samego początku była przeciwna małżeństwu siostry i wprost błagała ją, żeby zerwała z narzeczonym. Boyd rewanżował się jej, utrudniając po ślubie kontakty z Mią. Wyraźnie powiedział, że nie chce widzieć Melanie w swoim domu.

Już zamierzał odejść, ale zatrzymała go, kładąc mu dłoń na ramieniu.

– Znajdź chwilę czasu. Teraz.

Spojrzał wymownie na rękę szwagierki.

– Przepraszam?

– Chodzi o Mię.

Zawahał się i zerknął na zegarek.

– Dobrze – powiedział zniecierpliwionym tonem, po czym wskazał cichy kąt w holu. – Pospiesz sie, z łaski swojej. Za czterdzieści minut mam operację. Muszę się przygotować.

Ledwie usiedli, Melanie dała upust powściąganej dotąd złości.

– Twoja troska o zdrowie mojej siostry jest doprawdy wzruszająca, Boyd. Wprost nie mogę się nadziwić, jak dbasz o Mię.

– Nie wiem, co cię tak dziwi. Widziałem ją dzisiaj rano. Czuła się zupełnie dobrze. Chyba nie miała wypadku ani nagle się nie rozchorowała, bo już byś mi o tym powiedziała, prawda?

W Melanie krew zawrzała na tę arogancję.

– Ty sukinsynu. – Nachyliła się ku Boydowi i wpiła w niego wściekłe spojrzenie. – Wiem o wszystkim, doktorze Donaldson, i radzę ci, wyhamuj.

Miała wrażenie, że chociaż wyraz twarzy Boyda nie zmienił się ani na jotę, w jego oczach dostrzegła panikę.

Nachyliła się bardziej.

– Jeszcze raz uderzysz moją siostrę, a będziesz miał ze mną do czynienia – oznajmiła głośno.

Gdy kilka osób spojrzało w ich stronę, Boyd poczerwieniał.

– Jeśli mówisz o podbitym oku, to Mia była sama sobie winna. Ta kobieta ma dwie lewe nogi. Przez to, że jest takim niezgrabiaszem, musiałem sam iść na doroczne przyjęcie lekarzy. Nic przyjemnego.

Czując, że Melanie za chwilę gotowa eksplodować, Bobby ostrzegawczym gestem położył jej dłoń na ramieniu. Zdołała się opanować i mówiła dalej:

– Takie historyjki możesz wciskać swoim partnerom od golfa i kumplom ze szpitala, ale nie mnie. Doskonale wiem, co się dzieje u was w domu, i obiecuję ci: jeszcze raz dotkniesz Mii…

Zbliżył się strażnik.

– Wszystko w porządku, doktorze Donaldson?

– Tak. – Boyd uśmiechnął się beztrosko. – Moja szwagierka ma problemy, ale właśnie wychodzi. Prawda, Melanie?

Zignorowała słowa Boyda.

– Spróbuj jeszcze raz zrobić krzywdę Mii, a nie ręczę za siebie – oznajmiła, zniżając głos. – Zrozumiałeś?

W kącikach ust Boyda pojawił się ironiczny uśmieszek.

– To brzmi jak groźba. – Zerknął na strażnika, a potem na Bobby’ego. – Obydwaj słyszeliście, co powiedziała. Jesteście świadkami. – Zwrócił się na powrót do Melanie. – Radzę ci, naucz się panować nad sobą, droga siostrzyczko, bo kiedyś możesz napytać sobie biedy.

Загрузка...