ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY

W drodze powrotnej do domu Melanie nie zastanawiała się, jak jedzie. Jeep zdawał się sam znajdować drogę, a ona myślała o wydarzeniach mijającego dnia i pożegnalnych słowach Connora.

Dlaczego nigdy nie brała pod uwagę, że ojciec mógł być ofiarą Mrocznego Anioła? Bo przecież mógł. Był okrutnikiem, który nigdy nie zapłacił za swoje grzechy, i zmarł w taki sam sposób, jak Jim McMillian.

Powinna była dostrzec podobieństwa, ale ich nie wypatrzyła. Dlaczego?

Tego, że w jednej rodzinie były dwie ofiary, nie można było uznać za zwykły zbieg okoliczności. Morderczyni nie mogła wybrać ich przypadkowo, w dodatku w tak dużym odstępie czasu.

Co to oznaczało?

Że zabójczynią jest osoba bliska, która znała wszystkie rodzinne sekrety.

Dobry Boże. Ashley!

Melanie na moment zaparło dech ze zgrozy.

Wszystko pasowało do profilu skonstruowanego przez Connora: wiek, trudne dzieciństwo, niepełna rodzina, nieudane związki z mężczyznami, kontakty w organach ścigania. A do tego zdecydowane przekonanie, że ofiary zasłużyły na swój los.

Teraz sobie uświadomiła, że kiedy pierwszy raz wspomniała Ash o Mrocznym Aniele, siostra zaczęła się dziwnie zachowywać. Czyniła przy tym dziwne aluzje do „rzeczy”, które zrobiła dla sióstr, a których one nie są nawet w stanie sobie wyobrazić.

Czy miała na myśli swoje rodzone siostry, czy też używała tego określenia w metaforycznym, szerszym znaczeniu? Chodziło o jakieś pobratymstwo kobiet?

Melanie zacisnęła usta. Własne myśli przerażały ją, ale nie potrafiła ich uciszyć. Ashley jako przedstawicielka firmy farmaceutycznej znała się na lekach, truciznach, alergiach i alergenach, miała codzienny kontakt z lekarzami, ułatwiony dostęp do różnych informacji bez wzbudzania niczyich podejrzeń. Wystarczyło, że tu czy tam rzuciła w rozmowie pozornie niewinne pytanie.

Podróżowała po obydwu Karolinach, po kilka dni z rzędu przebywała poza domem, czasem nawet wyjeżdżała na cały tydzień. Bez trudu mogła wybrać sobie ofiarę w Charlestonie, Myrtle Beach czy Columbii.

Dobry Boże, czy to możliwe, żeby Ashley była Mrocznym Aniołem?

Nie. Melanie kurczowo zacisnęła palce na kierownicy.

Nie. Ashley jest w złym stanie psychicznym, ale nie może być morderczynią.

Jak tego dowieść? Tylko znajdując prawdziwego Mrocznego Anioła.

Odezwał się biper i Melanie nerwowo podskoczyła, prawie pewna, że to pani Saunders jej szuka. Ale nie, na ekraniku pojawił się numer policji miejskiej. Zadzwoniła na posterunek z komórki i w aparacie usłyszała głos nocnej dyspozytorki.

– Cześć, Loretta, mówi Melanie May. Co się dzieje?

– Przepraszam, Mel, że ci przeszkadzam, ale uznałam, że powinnam cię zawiadomić.

Właśnie zmieniły się światła i Melanie zatrzymała samochód.

– Strzelaj.

– Przed chwilą odebrałam telefon od jakiejś kobiety. Dzwoniła do ciebie. Była śmiertelnie wystraszona. Powiedziała, że chce rozmawiać wyłącznie z tobą. I że on się z nią skontaktował.

– Kobieta? – powtórzyła Melanie. – jaka kobieta?

– Nie podała nazwiska. Powiedziała, że będziesz wiedziała, o kogo chodzi.

– Że będę wiedziała, o kogo chodzi? – zasępiła się Melanie. – Zostawiła numer?

– Nie. Odłożyła słuchawkę, kiedy chciałam się dowiedzieć czegoś więcej.

Melanie szukała w myślach, kim mogła być ta kobieta. Mówiła, że się z nią skontaktował i że Melanie będzie wiedziała, o kogo chodzi.

O mordercę Joli Andersen. A dzwoniła Sugar.


Dziesięć minut później Melanie była już w zachodniej części miasta, na rogu, na którym pracowała Sugar. West Side uchodziła za najbardziej zakazaną dzielnicę Charlotte. Tu najłatwiej można było kupić narkotyki i usługi ulicznych dziwek, a także zostać zgwałconym, napadniętym lub skończyć z kulką w głowie.

Melanie obserwowała ulicę, pewna, że Sugar nie pojechała do domu. Nie zaprowadziłaby mordercy do swojego dziecka. Nie mogła też szlifować bruku, bo wtedy naraziłaby się sama.

W tylnym lusterku ujrzała wyjeżdżającego zza zakrętu białego explorera Connora. Najpierw zadzwoniła do pani Saunders, a potem do niego, choć zgodnie z obowiązującą procedurą powinna była zawiadomić Harrisona i Stemmonsa, bo przecież to oni prowadzili dochodzenie w sprawie śmierci Joli Andersen.

Ale Sugar była jej świadkiem i Melanie uznała, że w nosie ma procedurę.

Connor zaparkował tuż za nią i podszedł do okienka kierowcy.

– Masz jakiś pomysł?

– Na pewno ukryła się tam, gdzie jest dużo ludzi i gdzie będzie się czuła bezpieczna. – Melanie przesunęła się na fotel pasażera. – Ty prowadź, a ja będę szukała Sugar.

Jeździli w dużym kwartale ulic, sprawdzając miejsca publiczne w promieniu dziesięciu przecznic od rogu Sugar: kluby, restauracje, nocne sklepy. Melanie wysiadała, a Connor czekał za kierownicą.

Znalazła Sugar w ósmym z kolei barze.

– Cześć, Sugar – powiedziała, stając nad stolikiem. – Podobno mnie szukałaś.

Sugar skinęła głową.

– Znalazł cię dzisiaj, tak? Ten facet, o którego cię pytałam?

Sugar ponownie skinęła głową. Drżała na całym ciele.

– Na ulicy… Wymknęłam mu się.

– Jak?

– Powiedziałam, że muszę się wysikać, i uciekłam przez okienko w kiblu… Przecięłam sobie rękę. – Na wewnętrznej stronie dłoni widniała duża, obrzydliwa rana.

– Chodź, wynosimy się stąd – ponagliła Melanie swoją podopieczną.

Po wyjściu z taniej knajpy podeszły do jeepa i tu Sugar wryło w chodnik.

– Co to za jeden?

– Przyjaciel. Jest w porządku, nie masz się czego bać.

– Może to nie był dobry…

– To on przygotował profil faceta, który zamordował Joli Andersen, i najlepiej będzie wiedział, czy to ten sam typek, który zaczepił cię dzisiaj.

Sugar cofnęła się.

– Nie wiem. Teraz myślę, że chyba się pomyliłam… Może…

– Sugar, zadzwoniłaś do mnie, bo byłaś przerażona, i słusznie. Rozpoznałaś fiuta, którego ci opisałam i z którym się zadawałaś, a teraz on cię znalazł. – Sugar zbladła, a Melanie ciągnęła dalej:

– Tym razem cię zabije, bo jesteś jedynym świadkiem, który potrafi go rozpoznać. Za nic nie daruje ci życia. Chcesz, żebym ci pomogła, czy wolisz czekać, aż ten człowiek cię dopadnie?

Sugar jeszcze chwilę się wahała, ale ostatecznie wsiadła do samochodu.

– Jak twój synek? – zapytała Melanie, kiedy już siedziały w jeepie. – Ktoś się nim zajął?

– Sąsiadka. Zwykle się nim zajmuje.

– Opowiedz mi, co się stało.

Zaczęła mówić łamiącym się głosem.

– Od razu go poznałam. Poszłam z nim kilka razy. Najpierw nie było nawet źle. Lubił odgrywać różne sceny. Przynosił szampana, czekoladki…

– Szampana? – ożywiła się Melanie.

– No. Bąbelki.

– Mów dalej.

– Nigdy się ze mną nie pieprzył, nawet laski nie chciał. Podobało mi się to, bo mogłam odpocząć godzinę, dwie.

– Jeśli nie zależało mu na seksie, to czego chciał? – mruknęła Melanie.

– Wiązał mnie, a potem ze mną rozmawiał, dotykał. A ja tylko leżałam, mało co mówiłam. – Sugar przez moment milczała. – Bawił się mną, jakbym była lalką. – Pokiwała głową. – Tak właśnie, jakbym była lalką.

Melanie w lusterku wstecznym wymieniła spojrzenia z Connorem.

– I nagle coś się zaczęło zmieniać, tak, Sugar? Zaczęłaś się bać?

Wstrząsnął nią dreszcz.

– Zaczął mi wkładać różne przedmioty… do środka. To bardzo bolało. Kiedy mu wreszcie powiedziałam, żeby skończył… – Sugar ledwie mogła mówić, głos odmawiał jej posłuszeństwa.

– Co zrobił? – przynaglała Melanie.

– On… wyjął taką taśmę… Zakleił mi usta… a ja… sznury… nic nie mogłam zrobić. I tylko modliłam się, żeby przeżyć i zobaczyć jeszcze mojego synka.

Загрузка...