ROZDZIAŁ CZWARTY

Biuro prokuratora okręgowego hrabstwa Mecklenburg znajdowało się w centrum Charlotte, przy Government Plaza, w budynku dawnego sądu, którego wnętrza podzielono na jednakowe, ciasne boksy.

Weronika Ford, zastępca prokuratora okręgowego, nazywała biuro, ze względu na jego nieludzką ciasnotę, królikarnią. Bo też istotnie był to pomnik dehumanizacji i depersonalizacji współczesnego życia. Ale cóż, w takich warunkach przyszło jej pracować i nie zamierzała z tego powodu nieustannie lamentować.

Bo Weronika żarliwie kochała prawo, kochała swój udział w jego egzekwowaniu, lubiła też myśleć, że bez jej uczestnictwa w wielkim mechanizmie władzy świat byłby jednak odrobinę gorszym miejscem. Może odznaczała się naiwnością, ale tak właśnie uważała.

W przeciwnym razie jaki sens miałaby praca w biurze prokuratora?

Przecież nie narażając się na stresy, mogłaby zarobić znacznie więcej jako specjalistka od prawa handlowego, doradzając wielkim korporacjom.

– Cześć, Jen! – zawołała do recepcjonistki. Młoda dziewczyna, która oczekiwała swojego pierwszego dziecka, promieniała szczęściem.

– Cześć! – Jen uśmiechnęła się radośnie do Weroniki.

– Są dla mnie jakieś wiadomości?

– Kilka. – Dziewczyna wskazała na plik różowych karteczek. – Nic pilnego.

Weronika podeszła do biurka, postawiła na blacie kubek od Starbuck’sa i podała dziewczynie torbę z lunchem.

– Przyniosłam coś dla twojego malucha.

– Czyżby lody poziomkowe? Maleństwo je uwielbia.

– A jakże, lody poziomkowe.

Recepcjonistka pisnęła zachwycona i otworzyła torbę.

– Jesteś niesamowita, Weroniko Ford. Maleństwo i ja bardzo ci dziękujemy.

Weronika zaśmiała się i zaczęła przeglądać kartki z wiadomościami. Rzeczywiście żadna z nich nie była pilna i wszystkie sprawy mogły poczekać, aż skończy się zebranie, w którym za chwilę miała wziąć udział.

– Spóźniłam się? – zapytała. – Rick już jest?

– Rick Zanders prowadził tak zwany „Person’s Team”, w którym pracowała także Weronika. Zespół zajmował się ciężkimi przestępstwami przeciwko bezpieczeństwu osobistemu, z wyjątkiem zabójstw i spraw dotyczących dzieci.

Gwałty, pobicia, akty przemocy, porwania, to był zakres kompetencji zespołu, który spotykał się w każdą środę po południu, by omówić aktualnie rozpatrywane sprawy, ustalić tryb postępowania i strategię oraz tam, gdzie było to konieczne, służyć natychmiastową pomocą.

– Przyszedł dosłownie przed chwilą i przed zebraniem zamierzał załatwić jeszcze kilka pilnych telefonów. – Dziewczyna zerknęła na zegarek. – Masz przynajmniej dziesięć minut dla siebie. – Zniżyła głos. – Rick chyba osobiście zna Andersenów. Na pewno słyszałaś o tym morderstwie?

– Słyszałam. – Weronika spoważniała. – Co ludzie mówią? Oczywiście poza tym, co podają media. Są jacyś podejrzani?

– Nic nie wiem, ale założę się, że Rick zna wszystkie detale. – Wzdrygnęła się. – Straszne. Taka miła dziewczyna. I taka ładna.

Weronika natychmiast przypomniała sobie atrakcyjną blondynkę, której zdjęcia widziała rano w telewizji. Mieszkała za krótko w Charlotte, by zetknąć się z Andersenami osobiście, ale dużo słyszała o Joli i o tym, jak świetna przyszłość czekała tę dziewczynę.

– W telewizji mówili, że została uduszona sznurem – ciągnęła jen szeptem.

– Poduszką – poprawiła ją Weronika.

– Myślisz, że złapią tego faceta? – Jen czułym gestem położyła dłoń na swoim wydatnym brzuchu. – Jak sobie pomyślę, że ktoś taki chodzi po ulicach Charlotte, to przechodzą mnie ciarki. Jeśli nawet Joli Andersen nie była bezpieczna, to nikt nie jest bezpieczny.

Weronika świetnie zdawała sobie sprawę, że Jen nie jest osamotniona w swoich obawach. Zapewne podobne słowa padały od kilku godzin prawie w każdym domu w Charlotte. Morderstwo dokonane na Joli Andersen po raz kolejny uświadomiło ludziom, jak bardzo niebezpieczny potrafi być świat, w którym żyją. I jak niepewny bywa los.

– Mogę cię zapewnić, Jen, że zostanie wszczęte dochodzenie, jakiego w Charlotte jeszcze nie było. – Weronika wsunęła kartki z wiadomościami do kieszeni, wzięła kawę i teczkę. – Kiedy już policja go dopadnie, my zrobimy resztę.

Jen uśmiechnęła się, nieco uspokojona.

– Dzięki Bogu tak już jest, że sprawiedliwość zawsze w końcu musi zwyciężyć.

Weronika skinęła głową i ruszyła w stronę sali konferencyjnej, gdzie już zebrali się wszyscy członkowie zespołu i czekano tylko na Ricka. Tak jak przypuszczała, rozmawiano o jednym, czyli o śmierci Joli Andersen. Rzuciła swoją teczkę na pusty fotel i podeszła do kolegów. Ci przywitali ją, przekrzykując się nawzajem w podnieceniu.

– Nie do wiary, prawda?

– Podobno Rick przez jakiś czas spotykał się z Joli. To musi być dla niego prawdziwy wstrząs.

– Naprawdę? Jest przecież starszy niż…

– Podobno FBI zajęło się sprawą.

– Tak. Wezwali najlepszego speca od profilingu. Mówią, że…

– Podobno w grę wchodził jakiś niezbyt normalny seks.

Weronika zastrzygła uszami, bo była to pierwsza naprawdę interesująca informacja.

– Skąd wiesz? W wiadomościach telewizyjnych nic nie było na ten temat.

– Od faceta z wydziału zabójstw – powiedział kolega. – Nie wdawał się w szczegóły, ale widok był podobno… mało przyjemny.

Do sali wszedł szary na twarzy Rick i rozmowy natychmiast umilkły, a członkowie zespołu szybko zajęli miejsca za stołem. Rick odchrząknął.

– Zanim zaczniecie zadawać pytania, chcę was uprzedzić, że wiem mniej więcej tyle co wy. Morderstwa dokonano w Whistlestop. W motelu. Joli została uduszona. Nie mają jeszcze żadnych podejrzanych, ale agent FBI pracuje nad profilem sprawcy. Morderca pozostawił na miejscu zbrodni ślady biologiczne, ale jakie, nie wiem. Przez wzgląd na rodzinę Andersenów policja nie chce ujawniać żadnych drastycznych szczegółów.

Przesunął drżącą dłonią po czole. Był wyraźnie wstrząśnięty. Patrząc na jego twarz, Weronika pomyślała, że pogłoski na temat związków łączących Ricka i Joli musiały być prawdziwe. Zastanawiała się, czy Rick z tej racji znajdzie się wśród podejrzanych. Prawdopodobnie tak, odpowiedziała sobie na własne pytanie. Zapowiadało się bardzo szczegółowe, dogłębne i zakrojone na wielką skalę dochodzenie.

– Zabierajmy się do pracy – mruknął Rick. – Mamy coś nowego?

Pierwsza odezwała się Laurie Carter.

– Trafiła do mnie sprawa napaści z bronią w ręku. Dwie sąsiadki pokłóciły się o szklankę pożyczonego cukru. Tak się zacietrzewiły, że jedna drugiej przyłożyła żeliwną patelnią.

Wszyscy parsknęli śmiechem. Ned House uniósł lekko brew.

– Żeliwna patelnia miała być tą śmiercionośną bronią?

– A miałeś kiedyś taką patelnię w ręku? – wtrąciła jedna z kobiet. – Są cholernie ciężkie.

– Owszem – przytaknęła Laurie cierpko. – Zaatakowana kobieta trafiła do szpitala. Wstrząśnienie mózgu, szwy na głowie, złamany nos. Chyba wystarczy.

Rick pokręcił głową.

– Kpisz sobie.

– Ani myślę. Dopiero teraz zacznie się śmiesznie. Otóż okazuje się, że jedna pani od drugiej pani pożyczała nie tylko cukier, ale i męża. Takie ciche barabara w podmiejskim osiedlu domków jednorodzinnych.

Ned cmoknął głośno.

– A ludzie mówią, że na przedmieściach żyje się bezpiecznie.

– Wnieś sprawę – mruknęła Weronika. – Ale bierz pod uwagę, że ława przysięgłych będzie po stronie zdradzanej żony.

– Chyba że większość ławników stanowić będą mężczyźni – wtrącił Ned.

Weronika pokręciła głową.

– Wszystko jedno. To purytanie zakładali ten kraj i przysięgli, nieważne, mężczyźni czy kobiety, potępią puszczalską, a usprawiedliwią zdradzaną napastniczkę.

– Wnieś sprawę o czynną napaść i uszkodzenie ciała. To wszystko, co możesz zrobić – zdecydował ostatecznie Rick.

Przeszli do następnych spraw i za każdym razem zebrani spoglądali na Weronikę, oczekując jej opinii. Co prawda dopiero od dziewięciu miesięcy była zastępcą prokuratora, ale w biurze pracowała od trzech lat i zdążyła wyrobić sobie opinię rozważnego oskarżyciela, który każdą sprawę rozpatruje niezwykle wnikliwie i obiektywnie.

Owszem, była obiektywna i rozważna, ale nie miała litości dla drani, którzy grasowali po ulicach, dla tchórzliwych łajdaków, którzy napadali na słabszych od siebie, czyli kobiety, dzieci i starszych ludzi. Wobec takich była absolutnie bezwzględna.

Ujmując sprawę statystycznie, dość powiedzieć, że prawie we wszystkich sprawach, w których występowała jako oskarżyciel, uzyskiwała wyroki skazujące. Dokładnie dziewięćdziesiąt siedem procent podejrzanych, których dotąd oskarżała, trafiło za kratki.

Inni prokuratorzy przyjmowali te dane z nabożnym podziwem, ale Weronika nie widziała w tym niczego nadzwyczajnego. Jeśli angażowała się w jakąś sprawę, robiła to z głęboką wiarą, że odniesie sukces. I pewnie dlatego zazwyczaj wygrywała.

Teraz dyskutowali nad doniesieniem o próbie gwałtu. Cały zespół czekał na opinię Weroniki. Rick uważał, że sprawa z góry skazana jest na porażkę. Sąd zazwyczaj nie dawał wiary dziewczynie, szczególnie wtedy, gdy niedoszłym gwałcicielem był jej własny chłopak, a tak właśnie było w tym przypadku.

Co gorsza dziewczyna miała złą opinię, a chłopak pochodził ze znanej rodziny, był zwycięzcą kilku ogólnokrajowych szkolnych olimpiad i kapitanem licealnej drużyny futbolowej.

Weronika twardo obstawała za wniesieniem oskarżenia. Widziała siniaki na ciele Angie Alvarez. Rozmawiała z dziewczyną, ujrzała niekłamane przerażenie w jej oczach.

– Przecież żyjemy w Ameryce – przekonywała Ricka. – To, że chłopak potrafi kopać piłkę, a jego stary ma pieniądze, jeszcze nie oznacza, że smarkacz stoi ponad prawem. „Nie” znaczy „nie”, jednakowo dla każdego.

Przysięgła sobie, że doprowadzi do sprawy. I w końcu Rick uległ.

Uśmiechnęła się z satysfakcją, wspominając pierwsze spotkanie z aroganckim, pewnym siebie chłopakiem i jego lekceważące, pełne buty odpowiedzi.

Teraz cię dostanę, gówniarzu! – pomyślała.

– Jest jeszcze jedna dziewczyna – poinformowała Ricka.

Rick wyprostował się w fotelu.

– Zgodzi się zeznawać?

– Owszem, jest gotowa stanąć przed sądem jako świadek.

– Dlaczego sama nie złożyła doniesienia?

– Przestraszyła się. Matka przekonała ją, że jeśli będzie dochodziła sprawiedliwości, zrujnuje sobie opinię i żaden porządny chłopak już się nią nie zainteresuje. Mamuśka błagała, żeby mała zapomniała o wszystkim i udawała, że nic się nie stało.

– Dlaczego zmieniła zdanie?

– Bo pomimo dobrych rad rodzicielki nie potrafiła zapomnieć. – Weronika schowała dłonie pod stół. Nie chciała, by koledzy zobaczyli, jak wyłamuje palce i jak bardzo poruszyła ją ta sprawa. – Poza tym teraz nie jest sama, więc poczuła się pewniej. A chłoptyś, jak się zdaje, ma więcej na sumieniu.

– Dotarłaś do innych dziewcząt? – Laurie pokręciła głową, wyraźnie zniesmaczona.

– Znajdę je. Moje dwie asystentki mi pomogą, bo słyszały rozmaite pogłoski.

– Załatw tego fiuta – mruknęła Laurie.

– Masz to u mnie – uśmiechnęła się Weronika.

Загрузка...