Melanie wyszła z kancelarii Pameli mocno podniesiona na duchu. Po raz pierwszy od chwili, kiedy Stan poinformował ją o swoich zamiarach, nabrała nadziei, że wszystko skończy się dobrze. Więcej, była pewna, że podczas sądowego starcia odniesie całkowite zwycięstwo.
Mniej więcej w połowie drogi odezwał się biper. Była to jakaś wiadomość z policji miejskiej. Natychmiast oddzwoniła do pracy z telefonu komórkowego. Odebrał Bobby.
– Cześć, partnerze. To ty dzwoniłeś?
– Gdzie jesteś, Mel?
– Jakieś dwadzieścia pięć minut drogi od Charlotte. Co się dzieje?
– Zamierzają przeprowadzić identyfikację, bo chcą się przekonać, czy świadkowie rozpoznają Jenkinsa. Mamy tam być.
– O której?
– O czwartej.
Zerknęła na zegarek. Cholera.
– Spotkamy się na miejscu.
Kiedy przyjechała do FBI, identyfikacja już się zaczęła. Trochę zdenerwowana Melanie stanęła koło Bobby’ego.
– Bardzo się spóźniłam?
– Nie, dopiero zaczęli. Poranna identyfikacja na podstawie zdjęć niewiele dała, dlatego nas tu ściągnęli.
Rozejrzała się po pokoju. Poza gliniarzami z FBI, Bobbym, panią prokurator, która śledziła pierwsze przesłuchanie i która miała być oskarżycielem w sprawie Jenkinsa, dostrzegła jakiegoś nieznanego mężczyznę, zapewne adwokata podejrzanego. Z niejakim rozczarowaniem stwierdziła, że Connor Parks nie przyszedł. Irytował ją, ale jego obecność zmuszała do myślenia, była wręcz inspirująca.
Tymczasem wywoływani z szeregu mężczyźni kolejno wychodzili przed szereg. Na polecenie Pete’a Harrisona odwracali się najpierw prawym profilem, a potem lewym. Jenkins stał jako trzeci w szeregu. Blady i spocony, wyglądał tak, jakby za chwilę miał zwymiotować.
– Przyjrzyj się uważnie, Gayle – zwrócił się Pete do świadka. – Czy rozpoznajesz mężczyznę, który tamtej feralnej nocy czekał na Joli Andersen na parkingu?
Kobieta długo się wahała.
– Nie… nie jestem pewna. Ja… – bąkała niewyraźnie.
– Nie musisz się spieszyć – wtrąciła pani prokurator. – Najpierw się upewnij się, a dopiero potem odpowiadaj.
Kobieta skinęła głową, wzięła głęboki oddech i wychyliła się lekko do przodu.
– Było ciemno… On… przypominał trochę numer trzeci. Miał podobne włosy… takie jakby ciemnawe… kręcone.
– Podobne? Takie jakby? – zapytał adwokat podejrzanego. – Miał takie włosy jak numer trzeci czy nie?
Gayle spojrzała na Harrisona, potem znowu w lustrzaną szybę.
– Takie same.
– Czy numer trzeci jest człowiekiem, którego widziała pani tamtej nocy?
Prokurator chrząknęła ostrzegawczo. Świadek nerwowo splatał i rozplatał dłonie.
– Nie chciałabym się pomylić. – To zrozumiałe.
Kobieta przygryzła wargę.
– Numer trzeci… czy mógłby raz jeszcze wyjść przed szereg?
Harrison wydał polecenie.
– To mógł być on – powiedziała po dłuższej chwili.
Dochodzeniowcy wymienili spojrzenia.
– Mógł? – zapytał Harrison.
– Mógł – przytaknęła. – Mówiłam już, że było ciemno, a ja spieszyłam się do samochodu.
– Rozumiem – wtrącił adwokat Jenkinsa ugodowym tonem. – W końcu było bardzo późno.
– Tak, bardzo późno. – W głosie kobiety zabrzmiała ulga.
– A pani tej nocy piła.
Gayle zerknęła niepewnie na policjantów.
– Trochę.
Melanie wiedziała już, że na takich zeznaniach nie sposób oprzeć oskarżenia.
– Dziękuję, że przyszłaś, Gayle – odezwała się prokurator. – Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni.
– To wszystko? – Kiedy pani prokurator skinęła głową, Gayle wstała. – Przykro mi… że nie mogłam więcej pomóc.
– Bardzo nam pomogłaś. Odprowadzę cię do wyjścia.
– Mówiłem wam, że zatrzymaliście niewłaściwego człowieka – powiedział adwokat Jenkinsa, gdy tylko zamknęły się drzwi za świadkiem.
– Dlaczego pan tak uważa? – zirytował się Stemmons. – Świadek właśnie potwierdził, że pański klient ma taką samą sylwetkę i kolor włosów jak mężczyzna, z którym widziano tamtej nocy Joli Andersen.
Adwokat uśmiechnął się pobłażliwie.
– Owszem. Tak jakby. Trochę podobne. Nie macie ani jednego dowodu, który wiązałby mojego klienta z morderstwem w „Sweet Dreams Motel”, choćby jednego odcisku palca. Nie ma co ukrywać, po prostu nie macie nic. – Ruszył ku drzwiom, ale w progu jeszcze się odwrócił. – Wycofajcie się albo w imieniu Jenkinsa wytoczę wam sprawę o naruszenie dóbr osobistych.
Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Pete zaklął cicho.
– Ten łajdak jest na pewno winien.
W przeciwieństwie do Harrisona, Melanie nie miała tej pewności.
– Prawda jest taka, że nie mamy żadnych dowodów: odcisków palców, włosów, mikrośladów. Nie niepokoi was to?
– Niepokoi jak jasna cholera. Ale czuję w kościach, że ten sukinsyn ją zabił.
– W czasie przesłuchania był rzeczywiście przerażony – mruknął Bobby. – Dzisiaj też. Pocił się, jakby siedział w łaźni. Dziwię się, że dziewczynie nie wystarczyła jego mina, żeby go wskazać.
– Nie sądzisz, że to właśnie podważa wiarygodność jej zeznań? Wyglądał tak, jakby zabił, a ona w dalszym ciągu miała wątpliwości. Co będzie, jeśli w sądzie chłopak zacznie zachowywać się pewnie? Gayle gotowa się wycofać.
Harrison zaklął ponownie.
– Niech to diabli. Z tym facetem coś jest nie w porządku. Bardzo nie w porządku.
Melanie zgadzała się z tą opinią, jednak to wcale jeszcze nie oznaczało, by uwierzyła w winę Jenkinsa. Wciąż pamiętała o profilu mordercy skonstruowanym przez Parksa, a podejrzany był kimś zupełnie innym. Głęboko ufała inteligencji i fachowości Connora. To dziwne, ale ten antypatyczny gbur i cynik jawił się jej jako prawdziwy autorytet.
Podzieliła się swoimi wątpliwościami z Harrisonem i Stemmonsem.
– Pieprzę Parksa – oznajmił Stemmons, przemówiwszy pierwszy raz od chwili wyjścia adwokata. – Nie pofatygował się tutaj dzisiaj, prawda? Ten facet jest jak wrzód na dupie.
– Ale ma wyniki. – Melanie wpatrywała się w gliniarzy z FBI. – Jest jednym z najlepszych specjalistów od sporządzania profilu przestępcy. Okażemy się głupcami, jeśli zlekceważymy jego doświadczenie.
Ku zaskoczeniu Melanie, Pete się z nią zgodził.
– Co nie znaczy, że wypuścimy tego chłoptysia – zastrzegł się.
Wyszli na korytarz i wsiedli do czekającej już windy. Głęboko zamyślona Melanie stanęła koło Harrisona. Tak, to dobry moment, pomyślała.
– Zdaje się, że prowadziłeś dochodzenie w sprawie Jima McMilliana? – zagadnęła niby od niechcenia.
– Owszem. Dlaczego pytasz?
– Czytałeś, że nie żyje?
Pete uśmiechnął się.
– Dobrze mu tak.
– Ja nie żartuję. – Udała, że nie widzi ostrzegawczych spojrzeń Bobby’ego. – Zmarł w dziwnych okolicznościach.
– Co masz na myśli?
Wzruszyła ramionami z udaną nonszalancją.
– Wygląda na to, że został otruty lekarstwem, które miało mu pomóc zachować zdrowie. Umarł na atak serca spowodowany przedawkowaniem digitaliny.
– I co z tego? – Winda stanęła, drzwi się otworzyły. – Takie rzeczy się zdarzają. Rzadko, ale się zdarzają, prawda?
– Prawda. Tyle tylko, że inny damski bokser, którym musiałam się służbowo zainteresować, też niedawno umarł w równie dziwnych, delikatnie mówiąc, okolicznościach.
Harrison rzucił Melanie ostre spojrzenie.
– Uważasz, że te dwa zgony jakoś się łączą?
– Tego nie powiedziałam, tylko zwróciłam uwagę na zbieżność zdarzeń. Uczono mnie na akademii, że takie koincydencje należy sprawdzać, bo wcale nie muszą być przypadkowe. To wszystko. – Zerknęła na zegarek, jakby temat zbyt jej nie interesował. – Słyszałeś może o podobnych przypadkach?
– Jasne. – Harrison wykrzywił usta w ironicznym uśmieszku. – Tak już jest na tym świecie, że faceci umierają. I wcale nie dowiedziałem się tego na akademii.
– Chodźmy już. Mel – zaczął ponaglać Bobby. – Szef na nas czeka.
Melanie zdawała się nie słyszeć partnera.
– Prawdę mówiąc, zetknęłam się również z trzecim bardzo dziwnym zgonem, Pete. Facet nazywał się Samson Gold. Zmarł, wąchając coś, co miało być koką, a okazało się mieszanką koki i czyściutkiej hery.
– To rzeczywiście niezwykłe, że gość wykitował, bo przyćpał – zachichotał Harrison. – Powinnaś natychmiast zawiadomić FBI. – Poklepał Melanie po ramieniu. – Fantazja cię ponosi, May.
Melanie zesztywniała. Wiedziała, że nie zasłużyła sobie na takie pobłażliwe kpiny, ale była tylko szarą myszką z Whistlestop i cokolwiek by powiedziała, musiało wywoływać śmiech. Zaczęła ogarniać ją złość.
– Jesteś pewien? – zapytała zaczepnie. – Tak samo jak tego, że profil nakreślony przez Connora Parksa to bzdura i że to Jenkins zabił Joli Andersen? Skoroś taki mądry, dlaczego chłopak nie chce się przyznać?
Na policzkach Pete’a pojawiły się czerwone, ceglaste plamy.
– Zajmij się lepiej swoimi sprawami, zamiast wymyślać bajki, May – warknął.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Zapytaj szwagra.
Harrison chciał odejść, ale Melanie chwyciła go za rękę.
– Chcę usłyszeć od ciebie, o co chodzi. Mierzył ją przez chwilę złym spojrzeniem, wreszcie wycedził:
– Cała przyjemność po mojej stronie, pani porucznik May. Twój szwagier złożył nam wizytę. Skarżył się na ciebie, bo podobno mu groziłaś, i twierdzi, że ma na to wiarygodnych świadków.
No tak, publicznie powiedziała Boydowi, że jeśli jeszcze raz dotknie Mii, Melanie nie będzie odpowiadała za własne czyny. Zaklęła bezgłośnie, wściekła na samą siebie za brak opanowania.
– Zwykłe rodzinne nieporozumienie – powiedziała niedbałym tonem.
– Doktor Donaldson jest innego zdania. – Pete spojrzał na Bobby’ego. – Powinieneś pomyśleć o innym partnerze, chłopcze, bo May stanowi zagrożenie dla otoczenia. Gdy poniosą ją nerwy, gotowa zrobić komuś krzywdę.
Kiedy dochodzeniowcy z FBI odeszli, Melanie odwróciła się do Bobby’ego.
– On nie ma racji – parsknęła ze złością. – Nie wymyślam bajek, nie fantazjuję i nie opowiadam bzdur. Gdyby miał trochę oleju w…
– Uspokój się, Mel. Nie chcę tego słuchać.
Dopiero teraz zauważyła, że zazwyczaj pogodny Bobby jest naprawdę zdenerwowany. Rozmowa Melanie z Harrisonem wytrąciła go z równowagi, co więcej, było mu wstyd za partnerkę.
– Chciałam wykorzystać okazję – próbowała się usprawiedliwić. – Pomyślałam, że Harrison może…
– Co pomyślałaś? – przerwał jej Bobby. – Że padnie ci do stóp, pełen podziwu dla twojej niezwykłej przenikliwości? Że będzie cię błagał, byś pozwoliła mu wziąć udział w polowaniu na tajemniczego seryjnego mordercę? – Bobby odwrócił na moment głowę. – Następnym razem, kiedy będziesz chciała przedstawić swoje genialne teorie chłopcom z FBI, postaraj się oszczędzić mi widowiska. I przykrych upokorzeń.
Cofnęła się o krok, zaskoczona pełnymi sarkazmu słowami partnera. Od pewnego czasu musiała wzbierać w nim złość na jej poczynania, wreszcie wybuchnął.
– Teraz już wiem, co czujesz, pracując ze mną – oznajmiła sztywno. – Dobra, rozumiem, o co ci chodzi. Ale możesz się uspokoić, bo nie będę cię już więcej upokarzać. Obiecuję.
Bobby zaklął pod nosem.
– Lubię cię, Mel. Lubię z tobą pracować, jesteś dobrą gliną, ale masz… masz jakąś zadrę za skórą. I ona ci przeszkadza.
– W czym niby ma mi przeszkadzać? W kontaktach z tobą? W robocie?
– W jednym i w drugim. Praca w Whistlestop nie jest efektowna, wszyscy o tym wiemy i nikt nie udaje, że jest inaczej. Nie prowadzimy wielkich spraw, tylko bawimy się w codzienne drobiazgi. Mnie to odpowiada, nie szukam niczego innego i chcę spokojnie doczekać emerytury. Jednak z tobą jest inaczej. Nosi ciebie, jakbyś tu się dusiła. Może powinnaś się zastanowić, czego tak naprawdę chcesz?