ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DRUGI

Kiedy siostra nie zareagowała na dzwonek, Melanie zaczęła dobijać się z całych sił do drzwi domu Mii.

Weronika była Mrocznym Aniołem, to ona próbowała obciążyć ją winą za swoje zbrodnie.

Ashley dostrzegła to w swoim zmąconym, zachwianym umyśle. Zazdrosna o kontakty Weroniki z siostrami, zaczęła mieć obsesję na jej punkcie. Była przekonana, że z tą kobietą coś jest nie w porządku, że nie jest tym, na kogo wygląda i za kogo chciałaby uchodzić.

Uciekając się do przebieranek i sztuczek, jak choćby ta odegrana w biurze prokuratora okręgowego, Ashley odkryła, że Weronika przyjaźniła się z kilkoma kobietami, których mężowie w dość niezwykły sposób nagle schodzili z tego świata. Było to naprawdę dziwne, ale nikt poza Ashley nie zwrócił na to uwagi.

Śledząc Weronikę, Ashley zaobserwowała jeszcze jedną niezwykłą rzecz. Pani prokurator bywała w nietypowych dla osoby o jej statusie miejscach: barach dla kierowców ciężarówek przy autostradach międzystanowych, tanich całonocnych restauracjach, podrzędnych klubach nocnych.

Chociaż Ashley czasami czekała kilka godzin, mając na oku samochód Weroniki, ta, zdarzało się, przepadała w jednym ze swoich ulubionych tanich klubów czy barów.

Ludzie wchodzili i wychodzili, wśród nich Ash kilka razy zauważyła ostrą blondynę ubraną od stóp do głów w czarne skóry, ale Weroniki wśród nich nie było.

Dopiero kiedy Ash usłyszała, że Melanie jest podejrzewana o zabicie Boyda, zrozumiała.

Wszystko się zgadzało. Melanie i Weronika były tego samego wzrostu i bardzo podobnej budowy. Przez Mię Weronika mogła bez trudu poznać rozkład dnia Melanie, miała dostęp do kluczy do jej domu, mogła nawet dowiedzieć się o ulubionej granoli Stana. Mia często odbierała z pralni chemicznej ubrania Melanie, a wśród nich również mundur policyjny.

Melanie nie przestawała łomotać w drzwi. Mia powinna potwierdzić to, co było już niemal pewne.

Drzwi wreszcie się otworzyły.

– Mia, dzięki Bogu! Gdzieś się podziewała?

– Co się dzieje? Biegałam. Przed chwilą wróciłam od strony ogrodu. Czemu robisz taki raban?

– Musisz mnie wysłuchać… Już wiem, kto mnie obciąża. To nie Ashley. Wiem, kim jest Mroczny Anioł! Musisz mi pomóc… Trzeba się zastanowić… Co dwie głowy…

Mia chwyciła dłonie siostry i pociągnęła ją do wnętrza domu.

– Mówisz jak obłąkana. Przede wszystkim wejdź i siadaj. I opowiadaj wszystko po kolei.

– Tak, Mel – odezwała się Weronika zza jej pleców. – Opowiedz nam wszystko.

Melanie poczuła gęsią skórkę na całym ciele. Obejrzała się powoli. W drzwiach prowadzących do kuchni stała Weronika ubrana w identyczny jak Mia strój do joggingu.

– Zacznij od początku. Od momentu kiedy po raz pierwszy wpadłaś na pomysł, żeby zgładzić swojego byłego męża.

Melanie pomyślała o wszystkim, przez co przeszła w ostatnich dniach: o Caseyu, Connorze, przeszukaniu. Zawrzała gniewem.

– Chciałaś, żeby tak właśnie myślano, prawda, Weroniko? Nic z tego. Wiem o tobie. Wkrótce wszyscy się dowiedzą.

– Powinnaś być pisarką – zauważyła Weronika z chłodnym uśmiechem. Podeszła do stolika, otworzyła niewielką ozdobną kasetkę, a kiedy się odwróciła, Melanie zobaczyła w jej dłoni pistolet. – Jesteś morderczynią, Melanie May. Zabiłaś szwagra i usiłowałaś pozbawić życia swojego byłego męża. Policja dysponuje dowodami.

– Których ty im dostarczyłaś!

– Ilu mężczyzn zamordowałaś? – zapytała Weronika, podchodząc bliżej. – Sukinsynów, którzy zasłużyli na śmierć? Gnojków i łajdaków, którzy wymknęli się sprawiedliwości?

– Dlatego właśnie ich mordowałaś? – Melanie chciała odwrócić się i zobaczyć, jak reaguje Mia, ale wolała nie spuszczać wzroku z Weroniki. Miała tylko nadzieję, że w odpowiednim momencie jej siostra zachowa się tak, jak powinna. – Bo zasługiwali na śmierć? Bo sama byłaś kiedyś ofiarą? Dlatego wcieliłaś się w rolę Mrocznego Anioła?

– Mroczny Anioł! – prychnęła Weronika. – To ty tak ją nazwałaś. Bardzo nieodpowiednie imię. Jej się ono nie podoba. Jest aniołem miłosierdzia. Aniołem sprawiedliwości.

– Czyżby? Ilu mężczyzn zginęło z jej miłosiernej ręki? – Melanie uniosła brwi w przesadnym zdziwieniu. – Sześciu? Dziesięciu? Dwudziestu?

– Powinna może ich żałować? Zastanów się, Melanie. Czy nie lepiej, że po świecie chodzi o kilka ludzkich śmieci mniej? Sama myślisz podobnie, tylko boisz się przyznać przed sobą, że to prawda.

Dwanaście ofiar. Tylu ich dotychczas było. Dokładnie dwunastu.

– Może masz rację. Może się boję. Zbyt się boję, żeby wkroczyć z pomocą. Ona to właśnie robi, prawda? Przychodzi z pomocą bitym i gwałconym kobietom?

Na twarzy Weroniki pojawił się pełen satysfakcji uśmiech.

– Mężczyźni tacy już są. Nigdy się nie zmieniają. Żebyś nie wiem jak ich kochała, jak bardzo chciała ich zadowolić. Dajesz i dajesz, aż nagle okazuje się, że nie masz już nic więcej do zaofiarowania. A oni bezustannie zadają ci ból. Zdradzają i zawodzą twoje zaufanie. Znają wyłącznie okrucieństwo.

– Anioł to rozumiał, ale kobiety, którym pomagał, nie rozumiały. Trzeba było dopiero otworzyć im oczy, uświadomić im ich sytuację – podjęła Melanie.

– Otóż właśnie. Należało sprawić, by wreszcie przejrzały. Należało im pomóc, dać drugą szansę, nowe życie.

Ona i Connor mieli rację. Anioła należało szukać przez kobiety, a nie przez mężczyzn.

– Jak to robiła? – zapytała Melanie, podchodząc bliżej. – Zaprzyjaźniała się z kobietą, a potem szukała kontaktu z mężczyzną? Szukała jego słabych stron?

– Każdy ma słabe strony – przytaknęła Weronika. – Cała sztuka polega na tym, by je znaleźć. – Zaśmiała się do siebie, jakby coś sobie przypomniała i pokręciła głową. – Choćby ten sadysta Thomas Weiss i jego uczulenie na ukąszenia pszczół. Tutaj nawet nie trzeba było specjalnie się wysilać. Wystarczyło spędzić kilka wieczorów w „Blue Bayou” i, sącząc wino, przysłuchiwać się rozmowom przy barze.

W jej głosie było tyle dumy, że Melanie ledwie mogła słuchać tych wyznań morderczyni.

Weronika ciągnęła swoją opowieść. Mówiła o despotycznym ojcu, którego wymaganiom nikt nigdy nie mógł sprostać. Mówiła o całkowicie uzależnionej od niego matce, która wreszcie pewnego dnia nie wytrzymała, włożyła pistolet do ust i nacisnęła spust.

– Anioł pomimo wszystko pragnął miłości – zwierzała się. – Czekał na mężczyznę, który by ją adorował. Wreszcie pojawił się ktoś taki. Mężczyzna jej życia. Tak myślała. Miał na imię Daniel. Był wszystkim, o czym marzyła: przystojny, uroczy, z pozycją. Zupełnie straciła dla niego głowę. Niestety okazał się taki jak reszta. Nędzny i okrutny. Mały człowieczek. Żyła w ciągłym lęku. Bała się podjąć najprostszą decyzję. Nigdy nie wiedziała, za co i kiedy spotka ją niezasłużona kara. Kiedy znowu padnie ofiarą jego przemocy.

Melanie aż za dobrze znała ten scenariusz. Zerknęła na znieruchomiałą na kanapie Mię. Jej siostra też dobrze wiedziała, o czym mowa.

Na twarzy Weroniki pojawiło się coś na kształt sympatii.

– Wybrała ciebie, Melanie, bo twój mąż był podobny. On też kontrolował cię na każdym kroku. A ona…? – Wróciła do przeżyć Anioła.

– Kupił jej pistolet. Znęcał się i pytał, kiedy wreszcie go zabije. Zaczęła podejrzewać, że ma romans. Zagroziła mu, że pójdzie do swojego wszechmocnego ojca i zażąda, by pozbawił Daniela stanowiska, przestał płacić mu pensję. Daniel padł na kolana, zapewniał, że zerwał z kochanką, prosił, by dała mu jeszcze jedną szansę. Obiecywał, że się zmieni. Uwierzyła po raz kolejny, że jednak ją kocha i że naprawdę się zmieni.

– Ale się nie zmienił, prawda? – szepnęła Melanie.

Weronika zacisnęła usta.

– Nie. Jedyne co kochał w swojej żonie, to pieniądze jej ojca, który z dnia na dzień uczynił go milionerem. Pewnego dnia wybierał się na spotkanie w Chicago. Miał wrócić późnym wieczorem. Odwiozła go na lotnisko, odprowadziła do bramy, pocałowała na do widzenia, patrzyła, jak wchodzi do rękawa z innymi pasażerami pierwszej klasy, i wróciła do domu. Samolot eksplodował w powietrzu. Nikt nie przeżył.

– Jej męża nie było w samolocie? – domyśliła się Melanie.

– Przez wiele godzin nie wiedziała o tym, aż nagle późnym wieczorem pojawił się w domu. Cały i zdrowy. Najpierw oszalała z radości, potem się zdumiała. Żył. Nie wiedział o katastrofie. Ledwie odeszła, wysiadł z samolotu i spędził dzień z kochanką.

– Wtedy ostatecznie coś w niej pękło – mruknęła Melanie.

– Wpadła w furię, zaczęła rzucać mu w twarz oskarżenia. Wyśmiewał się z niej. Pytał, czy popełni samobójstwo, jak zrobiła to jej żałosna matka. No dalej, mówił. Skończ ze sobą. Po co masz się męczyć. Wreszcie zostawił mnie i poszedł wziąć prysznic. Patrzyłam na pistolet – ciągnęła Weronika, pewnie nie zdając sobie nawet sprawy, że zaczęła mówić w pierwszej osobie – i zastanawiałam się, czy nie posłuchać jego rady. Wzięłam broń do ręki, odbezpieczyłam i nagle wszystko się zmieniło. Poczułam przypływ niezwykłej, czystej siły. Poszłam do łazienki, odgarnęłam zasłonę i strzeliłam mu prosto w pierś.

– Wielki Boże – szepnęła Melanie, ale Weronika chyba tego nie słyszała.

– Był nagi, woda pod prysznicem zmyła krew. Poszłam do garażu, wyszukałam duży worek na śmieci i zawinęłam go w ten worek. Czułam się wreszcie wolna. I niepokonana. Zamierzałam zawieźć go nad Lake Alexander, mieliśmy tam letni domek, i wrzucić do jeziora.

– Zbrodnia doskonała – wtrąciła Mia. – Wszyscy przecież uważali, że zginął w katastrofie. – Poza kochanką – poprawiła ją Melanie. – Ale ty wiedziałaś, jak ona się nazywa i gdzie mieszka – zwróciła się do Weroniki.

– Zawinęłam ją w ten sam worek, razem z Danielem. Taki pełen poezji gest: kochankowie na zawsze razem. Od tamtej chwili moje życie odmieniło się całkowicie. Skończyłam prawo i poprzysięgłam sobie, że nigdy już nie dam zrobić z siebie ofiary. Wreszcie było mi dobrze. Bardzo dobrze. – Uśmiech zadowolonego kota, błąkający się dotąd na twarzy Weroniki, nagle znikł. – Aż pojawiłaś się ty, Melanie. Ty i te twoje marzenia, by zostać supergliną. Zaczęłaś węszyć i wszystko zniszczyłaś.

– Nie wiń mnie za własne błędy – powiedziała Melanie. – Przestałaś uważać. To ja przecież podsunęłam ci Thomasa Weissa. Mogłam skojarzyć jedno z drugim. Nie pomyślałaś o tym?

– Tak, popełniłam błąd – przyznała gniewnie Weronika. – Ty byłaś moim błędem, Melanie. Zwróciłam na ciebie uwagę u Starbuck’sa. Słyszałam, jak rozmawiasz z siostrami. Zwierzałaś się z kłopotów ze Stanem, a Mia mówiła o Boydzie. Od razu mi się spodobałyście. Postanowiłam zaprzyjaźnić się z wami. Chciałam wam pomóc.

Widząc zdumienie na twarzy Melanie, podniosła oczy do nieba.

– Myślisz, że przypadkiem spotkałyśmy się w tym samym dodzio? Że tak szybko nawiązałyśmy kontakt? Nie, bo to ja cię wybrałam. Chciałam ci pomóc.

Jakie to dla niej proste, myślała wstrząśnięta Melanie. Wkroczyć w czyjeś życie i zniszczyć je.

– Teraz też próbujesz mi pomóc? – zapytała, patrząc na pistolet w dłoni Weroniki. – Robiąc ze mnie morderczynię? Mając takie przyjaciółki jak ty, Weroniko, nie potrzebuję wrogów. – To twoja wina. – Weronika podniosła głos.

– Nie moja. Ja tylko próbowałam pomagać kobietom w opresji, niszczonym przez mężczyzn istotom, które zasługiwały na szczęście, na lepszy los. I ja im to dawałam.

– Łatwe usprawiedliwienie. Jesteś pospolitą kryminalistką. Taką, jak ci dranie, których zabijałaś. – Melanie zrobiła kolejny krok. Gdyby udało się jej podejść wystarczająco blisko i zaskoczyć Weronikę, być może wytrąciłaby jej broń z ręki.

– Nie sądzisz, że każdy jest odpowiedzialny za własne życie?

– Nie. Spróbuj powiedzieć to kobiecie tkwiącej w potrzasku, bitej i wiecznie poniewieranej, która nie doświadcza niczego poza przemocą, która…

– Tylko Bóg i ława przysięgłych mogą decydować, kto powinien żyć, a kto umrzeć. – Była już na tyle blisko, że mogła spróbować zaatakować Weronikę. – Nie przypadkiem wymiar sprawiedliwości nazywa się tak, jak się nazywa. To sąd ocenia nasze czyny i tylko sąd może wymierzać karę za przewinienia.

– Bzdura! – Weronika wykonała porywczy gest. – Wymiar sprawiedliwości się rozpada! Wszystko się rozpada w gruz!

Melasie skoncentrowała się, wyrzuciła nogę w górę i uderzeniem stopy wytrąciła Weronice broń z dłoni. Pistolet poszybował przez cały pokój i z łoskotem upadł na podłogę.

Krzyknęła do Mii, żeby go podniosła, sama zaś zadała dwa kolejne precyzyjne uderzenia taekwondo.

Weronika zachwiała się i zatoczyła do tyłu. Melanie kątem oka widziała, że Mia rzuca się po pistolet.

Ten moment nieuwagi drogo ją kosztował, bo Weronika z głośnym okrzykiem zaatakowała i w jednej chwili Melanie znalazła się na podłodze.

– Nie pokonasz mnie, Melanie. Jestem lepsza od ciebie.

Melanie wiedziała, że tamta chce ją zabić, ale mogła tylko osłaniać się przed kolejnymi uderzeniami. W pewnym momencie przetoczyła się jednak po podłodze i skoczyła na równe nogi, czego jej przeciwniczka zupełnie się nie spodziewała.

Melanie kopnęła ją w bok głowy i sytuacja się odwróciła: teraz Weronika leżała na ziemi, a Melanie na niej, gotowa do zadania ostatniego, morderczego uderzenia.

– I kto teraz jest górą? – zapytała dysząc. – Kto kogo pokonał?

Weronika uśmiechnęła się, ukazując zakrwawione zęby.

– Nie byłabym taka pewna.

– Pozwól jej wstać, Mellie. – Usłyszała trzask odbezpieczanego pistoletu. – Już.

Загрузка...