ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Kobieta siedząca naprzeciwko Melanie nie była ładna, chociaż można było doszukać się w jej zniszczonej i wyzywająco wymalowanej twarzy śladów dawnej urody, którą jednak zatarły lata spędzone na ulicy.

Dochodzenie w sprawie morderstwa Andersen utknęło w martwym punkcie. FBI, idąc za radą Connora Parksa, postanowiło przepytać miejscowe prostytutki, licząc na to, że któraś z nich zetknęła się z zabójcą Joli i zapamiętała jego dziwne rytuały seksualne. Poprzedniego wieczoru policja przeprowadziła swego rodzaju łapankę.

Melanie była zdania, że należało zrobić to kilka tygodni wcześniej, ale, odsunięta od sprawy, nie decydowała w żadnym stopniu o podejmowanych działaniach. Jednak teraz dopuszczono ją do przesłuchań, podobnie jak Bobby’ego, lecz tylko dlatego, że Harrison i Stemmons z Charlotte sami nie byliby w stanie przepytać około czterdziestu prostytutek w ciągu dwudziestu czterech godzin, a tyle tylko mogli trzymać je w areszcie.

Melanie stłumiła ziewnięcie i spojrzała na zegarek. Rozmowy trwały od północy, a teraz dochodziła ósma rano. Zastanawiała się, czy nie wypić kolejnej kawy, ale rozmyśliła się. Przez noc wlała już w siebie tyle kubków, że jej żołądek nie zniósłby jeszcze jednego.

Rzuciła wzrokiem na leżący na biurku formularz. Dziewczyna miała na imię Sugar. Z ośmiu dotąd przesłuchanych przez Melanie żadna nie zetknęła się z człowiekiem, który odpowiadałby profilowi skonstruowanemu przez Parksa. W każdym razie żadna nie chciała się przyznać, że zna kogoś, kto odpowiadałby opisowi. Tylko dwie usiłowały być pomocne, pozostałe okazały się zupełnie niekomunikatywne. Sądząc po minie Sugar, należała do tej drugiej kategorii.

– Serwus, Sugar – zaczęła.

– Muszę zadzwonić. Mam do załatwienia ważny telefon.

– Za chwilę. Zapalisz? – Melanie pchnęła w jej stronę paczkę.

Sugar bez słowa sięgnęła po papierosa. Melanie podała jej ogień i wsunęła zapalniczkę do kieszeni. Pozwoliła dziewczynie zaciągnąć się kilka razy w spokoju i przeszła do rzeczy:

– Muszę zadać ci kilka pytań. Szukamy faceta.

– Zupełnie jak my.

– Szukamy konkretnego faceta. Trochę pokręcony. Lubi wiązać dziewczyny. Wpycha im do…

Sugar zaśmiała się ochryple, bo lata palenia dawały znać o sobie.

– Wszyscy tak robią, skarbie. To się nazywa dymanie.

– … pochwy różne dziwne przedmioty – dokończyła Melanie. – Coś ci to mówi?

– Odpierdol się.

– Gość wygląda na takiego, który ma kasę. Wykształcony, dobra prezencja, dobry wóz. Niezły klient. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Coś błysnęło w oczach Sugar i natychmiast znikło. Patrzyła wrogo na Melanie.

– Niby dlaczego, kurwa, miałabym ci pomagać? Czy mnie kiedy psy pomogły, nawet jak jeszcze nie byłam na ulicy?

– Zginęła dziewczyna – odparła Melanie spokojnie. – Może zginąć następna.

Sugar zaciągnęła się po raz ostatni i zdusiła niedopałek w popielniczce.

– Chodzi o tę dzianą lalę, tak? Co to było tyle szumu wokół niej?

– Tak. Joli Andersen.

Sugar przez chwilę milczała, a na jej twarzy malowała się gorycz pomieszana z niechęcią.

– Gówno mnie obchodzi jakaś rozparzona, bogata dupa – oznajmiła wreszcie.

– Uważasz, że zasłużyła na śmierć tylko dlatego, że jej ojciec ma pieniądze? To chcesz mi powiedzieć?

Pytanie najwyraźniej zaskoczyło Sugar. Pokręciła głową i sięgnęła po następnego papierosa.

– Nie. Nie to chciałam powiedzieć – sarknęła.

Melanie nachyliła się ku niej.

– Morderca nadal jest na wolności. Podejrzewamy, że kręci się wśród dziewczyn. Następną ofiarą może być któraś z was.

– Myślałby kto, że gliny się nami przejmują. Nie wciskaj kitu. Gdyby facet załatwił jedną z nas, nie kiwnęlibyście palcem.

– Ty możesz być następna. Zdajesz sobie z tego sprawę?

Sugar podniosła papierosa do ust i wzięła pchniętą przez Melanie zapalniczkę. Dłonie jej drżały.

– Coś cię gnębi, Sugar?

Zaciągnęła się głęboko.

– Aha. Muszę do klopa.

– Znasz tego faceta, prawda? Boisz się go.

Wypuściła kłąb dymu prosto w twarz Melanie.

– Pierdol się.

– Mogę ci pomóc. Ty pomożesz mnie, ja tobie.

– Chcę zadzwonić.

– Omal cię nie zabił, tak było? Groził ci. Usiłowałaś się uwolnić, ale nie mogłaś?

– Nie gadaj tyle.

– Próbował dusić cię poduszką? – Melanie zniżyła głos. – To go rajcowało. Patrzył, jak się szarpiesz, jak próbujesz złapać oddech, czułaś, że on szczytuje, mam rację?

– Powiedziałam, pierdol się!

– Co się stało, Sugar? Dlaczego cię nie zabił? – Melanie nachyliła się i położyła dłoń na jej dłoni. – Przestraszył się? Następnym razem możesz mieć mniej szczęścia.

Sugar wyszarpnęła dłoń i blada jak płótno zerwała się z krzesła. Papieros wypadł jej z ręki, odbił się o kant stołu i poleciał na podłogę.

– Nic się nie stało! Jasne? Nie znam faceta, nie chcę go znać.

Kłamała. Melanie była pewna, że Sugar kłamie. Powiedziała jej to.

– Mów prawdę, jeśli chcesz żyć. Pomóż nam go namierzyć. Pomóż mi wsadzić to zwierzę za kratki. Inaczej żadna z was nie będzie nigdy bezpieczna.

Sugar podeszła do drzwi i zaczęła bębnić w nie pięścią.

– Muszę zadzwonić. Słyszysz? Zaraz muszę zadzwonić.

Melanie podniosła się zza biurka, stanęła koło Sugar i spojrzała jej prosto w oczy.

– Opowiedz mi, co się stało. Opowiedz mi o tym facecie. Chcę ci pomóc. Opowiedz o nim, a ja już zajmę się resztą. O nic nie będziesz musiała się martwić. Nie będziesz już musiała się bać.

– Spóźniliście się, złotko. Skurwiel już nie żyje. Załatwiła to za was matka natura. I los. Pozwolisz mi teraz wyjść?

Melanie zdawała sobie sprawę, że więcej nie wyciągnie z dziewczyny. Sankcja też niewiele by dała, bo Sugar tak czy inaczej po kilku dniach byłaby znowu na ulicy. Miała wystarczająco podłe życie, Melanie nie chciała przyczyniać jej dodatkowych problemów.

Wyciągnęła ku niej dłoń z wizytówką.

– Zadzwoń, jeśli coś sobie przypomnisz. Albo jeśli będziesz czegoś potrzebowała. O każdej porze.

Sugar patrzyła na wizytówkę z najwyższym niedowierzaniem.

– Puszczasz mnie?

Melanie otworzyła drzwi.

– Owszem, tylko nie chwal się tym wszystkim dookoła, dobrze?

Przez twarz Sugar przemknęło coś na kształt uśmiechu wdzięczności. Skinęła głową i już jej nie było. Ledwie znikła, na korytarzu pojawił się Pete Harrison.

– Masz coś? – zapytał.

– Nic konkretnego. – Zerknęła jeszcze w kierunku wyjścia, po czym zwróciła się ponownie do Pete’a: – Mam wrażenie, że ta ostatnia dziewczyna coś ukrywa. Wydawało mi się, że…

Przerwał jej gwałtownie.

– One wszystkie mają coś do ukrycia, May. Taka to już profesja.

– Wiem, ale ta musiała zetknąć się z naszym Enesem, bo kiedy próbowałam ją przycisnąć, nabrała wody w usta. Była wystraszona, Pete.

– Umieść wszystko w raporcie. Przeczytam całość, potem zdecyduję, czy powinniśmy jeszcze raz z nią porozmawiać. – Spojrzał na zegarek. – To już ostatnia. Zostaw mi raport przed wyjściem.

– Słucham?

– Skończyliśmy. Dzięki za pomoc. Spławia ją, dupek jeden, ale ona nie da się odprawić niczym chłopiec na posyłki.

– Twoi chłopcy czegoś się dowiedzieli?

– Mamy kilka tropów. Jeśli okaże się, że to coś ważnego, dowiesz się w swoim czasie.

Owszem, z gazet. Jak reszta mieszkańców Charlotte. Sukinsyn.

Miała już na końcu języka ciętą odpowiedź, ale z pokoju przesłuchań wyszedł Bobby i stanął za plecami Pete’a. Musiał słyszeć ostatnie słowa, bo wykrzywił się paskudnie i wymownym gestem przesunął kantem dłoni po gardle.

Widząc rozbawioną minę Melanie, Pete odwrócił się gwałtownie. Bobby uśmiechnął się niewinnie i najspokojniej w świecie wsunął ręce do kieszeni.

– Rozumiem, że skończyliśmy?

– Owszem – odpowiedziała Melanie, obchodząc Pete’a i stając koło swojego partnera. – Proponuję, żebyśmy się odmeldowali i pojechali gdzieś na śniadanie. Umieram z głodu.

Bobby’emu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zatrzymali się w przydrożnym barze między Charlotte i Whistiestop. Zanim usiedli przy stoliku w głębi sali, Bobby wziął ze stojaka przy wejściu poranną gazetę.

Po chwili pojawiła się kelnerka z dzbankiem kawy i kartami dań. Nie zaglądając do menu, zamówili jajka na bekonie i grzanki dla Bobby’ego, a sałatkę dla Melanie.

Kiedy dziewczyna odeszła, Melanie pogroziła partnerowi palcem. Chociaż był wręcz chudy, miał niebezpiecznie wysoki poziom cholesterolu we krwi. Jego żona, Helen, wzięła sobie do serca wyniki badań i z domowego jadłospisu Taggertych znikły tłuszcze nasycone.

– Jajka na bekonie nie figurują chyba w twojej diecie? Ciekawe, co powiedziałaby Helen?

Bobby skrzywił się.

– Kpisz sobie? Karmi mnie jak królika: zielona sałata, ryby, chuda pierś kurczaka. Prawdziwy mężczyzna nie może jeść takich świństw. Prawdziwy mężczyzna musi od czasu do czasu pochłonąć kilka plastrów bekonu. To prawda, że mam wysoki poziom cholesterolu, ale nie przekroczył jeszcze niebezpiecznej granicy, a to pewna różnica.

Kiedy Melanie za całą odpowiedź uniosła tylko brwi, Bobby mruknął coś o kobiecej zmowie. Melanie parsknęła śmiechem i upiła łyk wody.

– Dowiedziałeś się czegoś dzisiaj w nocy?

– Jasne. – Posłodził kawę, dolał mleka i oznajmił głosem Willy’ego Nelsona: – Mamo, mamo, uważaj, żeby ci córeczka nie wyrosła na dziwkę.

– Bardzo śmieszne.

Bobby spoważniał.

– Wcale nie śmieszne, tylko smutne. – Zamilkł i podjął po chwili: – Żadna z dziewczyn, z którymi rozmawiałem, nie potwierdziła, że zetknęła się kiedykolwiek z facetem, który by odpowiadał profilowi Parksa.

– Moje też tak twierdziły, a jedna z nich zapytała mnie, dlaczego niby miałyby nam pomagać?

– Może z poczucia obywatelskiego obowiązku?

– Zejdź na ziemię. – Melanie uniosła kubek z kawą i zaraz go odstawiła. – A właśnie, co się dzieje z Parksem? Myślałam, że będzie brał udział w przesłuchaniach.

– Nie słyszałaś? Został zawieszony.

Nie słyszała, ale też specjalnie nie zdziwiła się tą nowiną.

– Nastąpił na odcisk panu Andersenowi. O to chodzi?

– Owszem.

– Najpierw odsunęli nas, a teraz Parksa.

– W głosie Melanie dało się słyszeć poirytowanie.

– Nie jest moim ulubieńcem, ale zna się na swojej robocie, w przeciwieństwie do tych bubków z FBI.

– To dobrzy gliniarze. Fachowcy. Gadasz tak, bo im zazdrościsz.

W tej samej chwili pojawiła się kelnerka z zamówieniami. Kiedy odeszła, Melanie nachyliła się do Bobby’ego.

– Co chciałeś przez to powiedzieć?

– To żadna tajemnica, Mel. Chciałabyś grać z nimi w jednej lidze i tyle. Mnie to nie kręci, ale rozumiem. Musisz czuć się sfrustrowana, kiedy widzisz, że robią robotę, za którą tęsknisz. A kiedy wreszcie trafiła się poważna sprawa… zwinęli ci ją sprzed nosa. Myślę, że też miałbym zadrę za skórą.

– Nie mam zadry za skórą.

– Nie, pewnie. – Posolił jajko i włożył do ust wielki kęs. – Pozwolisz, że przejrzę gazetę?

– Przeglądaj, ale ludzie zaczną się śmiać. Będziemy wyglądać jak stare małżeństwo.

Bobby pierwszy parsknął śmiechem, po czym otworzył lokalny dziennik, a Melanie zajęła się swoją sałatką. Myślała o tym, co powiedział Bobby. Czy rzeczywiście miała, jak to określił, zadrę za skórą i dlatego niesprawiedliwie oceniała gliniarzy z FBI?

Nie podobało jej się to.

Już miała zapytać Bobby’ego, czy naprawdę tak strasznie się zachowuje, lecz nagłe otworzyła usta i gwałtownie zamrugała. Patrzyła na tytuł krzyczący z pierwszej strony „Charlotte Observera”:


Oczyszczony z podejrzeń o gwałt mężczyzna nie żyje.


Nachyliła się i przebiegła wzrokiem artykuł.

– Chryste – mruknęła. – Widziałeś tę notatkę o Jimie McMillianie, Bobby?

– O kim?

– Jim McMillian. Głośna sprawa sprzed siedmiu czy ośmiu miesięcy. Był oskarżony o gwałt. Pamiętasz?

Bobby skinął głową.

– Facet miał forsę i wynajął najlepszych prawników z Nowego Jorku. Uniewinniony, chociaż wszyscy uważali, że powinien dostać wyrok.

– Bo powinien. Daj mi gazetę, chcę dokładnie przeczytać ten artykuł – poprosiła Melanie.

Bobby podał jej dziennik. „Observer” donosił, że Jim McMillan zmarł na zawał wywołany przedawkowaniem digitaliny.

Melanie przeczytała raz jeszcze ostatnie zdanie, nie wierząc własnym oczom.

– To niemożliwe.

– Co takiego? – Bobby wyciągnął szyję, usiłując dojrzeć, co tak bardzo zaskoczyło Melanie.

– Tak umarł mój ojciec.

– Na zawał?

– Tak. Miał zbyt wysoki poziom digitaliny we krwi. Serce nie wytrzymało.

Bobby zmarszczył czoło.

– Mówisz o tym lekarstwie?

– Owszem. Tak jak mój ojciec, Jim McMillian zażywał digitaline.

– I przedawkował?

– Wszystko na to wskazuje. Tak działa ten lek – tłumaczyła Melanie. – Wystarczy potroić dawkę regulującą rytm serca. Niewielka zmiana w chemii organizmu może sprawić, że poziom digitaliny we krwi gwałtownie się podnosi, powodując śmierć. Dlatego pacjenci, którzy ją zażywają, muszą być cały czas pod stałą kontrolą lekarza i tylko wtedy są bezpieczni. Ashley mi to wyjaśniła.

– Naprawdę zdarzają się takie rzeczy? – przeraził się Bobby. – Mój ojciec bierze digitaline.

– Mnóstwo ludzi ją zażywa, ale to nie znaczy, że digitalina zabija. Śmierć mojego ojca była dla wszystkich absolutnym zaskoczeniem i dlatego tak zdziwiła mnie ta informacja w „Observerze”.

Bobby skończył swoje jajko na bekonie, wytarł usta i rzucił papierową serwetkę na talerz.

– Biorąc pod uwagę stan zdrowia McMilliana, to dość zaskakujące, że lekarz przeprowadził dokładną sekcję. Mógł przecież z góry założyć, że to zawał. Rzadko przeprowadza się szczegółowe analizy chemiczne w przypadku zmarłych na serce.

Melanie zacisnęła usta.

– Tak. Mój ojciec był u swojego lekarza na kilka dni przed śmiercią i badanie wypadło świetnie. Nie było żadnych powodów do niepokoju.

– Dziwny zbieg okoliczności.

– Bardzo dziwny. Ciekawa jestem, jak często zdarzają się takie wypadki?

Bobby odchylił się i podrapał w głowę z zafrasowaną miną.

– Chyba nieczęsto.

– Coś mi się tutaj nie zgadza.

– Jak zwykle. Każdy telefon, który odbieramy, budzi twoje podejrzenia. Normalka.

– Pocałuj się w nos.

Bobby zaśmiał się i natychmiast spoważniał.

– Po powrocie do roboty możesz to sprawdzić. Zadzwoń do kilku lekarzy, popytaj. Kto wie, czy podobne wypadki nie zdarzają się częściej, niż myślimy?

– Dobra rada. Niezawodny, racjonalny Bobby. Zawsze potrafisz ściągnąć mnie na ziemię.

– Ktoś powinien. W końcu człowiek musi być w czymś dobry poza tym, że potrafi doprowadzać do szału własną żonę – oznajmił z szerokim uśmiechem.

Загрузка...