Ledwie Melanie pojawiła się rano na posterunku, zadzwonił Connor. Kolejne morderstwo, powinna natychmiast przyjechać na miejsce zbrodni, rzucił do słuchawki.
Nic więcej nie chciał powiedzieć. Podał tylko adres i rozłączył się.
Teraz rozumiała, dlaczego tak zrobił.
Stała w drzwiach pokoju motelowego i wpatrywała się nieruchomym wzrokiem w łóżko, na którym leżał wygięty w agonalnym skurczu trup. Kilka miesięcy wcześniej stała w progu podobnego pokoju i patrzyła na podobną scenę.
Tylko że wtedy na łóżku leżała zamordowana kobieta, do tego osoba zupełnie jej obca.
Dobry Boże… dobry Boże… powtarzała w myślach modlitwę i nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przecież takie rzeczy nie zdarzają się ludziom, których znała. Podobne tragedie dotykają inne, mające mniej szczęścia rodziny.
Connor położył jej dłoń na ramieniu.
– Wszystko w porządku?
Pokręciła głową, z trudem dobywając głos ze ściśniętego gardła.
– To mój… szwagier.
– Wiem. Rozpoznałem go. Widziałem kilka rodzinnych zdjęć u ciebie w domu.
Melanie odwróciła się plecami do łóżka, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Wciągała powoli powietrze, skupiła się na oddychaniu, aż wreszcie trochę się uspokoiła.
Chryste, czy będzie w stanie powiedzieć Mii, co się stało?
Wzięła ostatni głęboki oddech i podeszła do Connora, który metodycznie oglądał łóżko i podłogę.
– Lepiej się czujesz?
– W każdym razie nie mam zamiaru zemdleć ani puścić pawia, jeśli o to ci chodzi.
– To już pewien plus.
Zbliżył się Pete Harrison.
– Parks twierdzi, że możesz zidentyfikować denata, May.
– Owszem. Nazywa się Boyd Donaldson. Był ordynatorem oddziału chirurgii w Queen’s Medical Center. To mój szwagier.
– Cholera.
– Właśnie, cholera – mruknęła.
Harrison wyjął niewielki kołonotatnik.
– Wiedziałaś, że tak się zabawia?
– Nie.
– A twoja siostra. Czy ona też…
– Nie. Absolutnie nie.
– Co możesz powiedzieć o ich małżeństwie?
– Rozpadało się. Mia podejrzewała, że Boyd ma romans.
– Wiedziała, z kim?
– Nie.
– Była bardzo załamana?
– Do diabła, jej życie waliło się w gruzy.
Harrison uniósł brwi.
– Nie musisz na mnie naskakiwać.
– Muszę. Bawisz się w „Dwadzieścia pytań”, a ja usiłuję zrozumieć, że mój szwagier został zamordowany i że będę musiała powiedzieć o tym siostrze. Oszczędź mi tych bzdur, dobrze?
Harrison zrobił głupią minę.
– Przepraszam, Melanie, ale naprawdę muszę cię o to spytać. Myślisz, że twoja siostra wiedziała o zwyczajach męża?
– Na to tylko ona ci odpowie.
– Kiedy ostatnio z nią rozmawiałaś?
Melanie zastanawiała się przez chwilę.
– Mniej więcej tydzień, nie, półtora tygodnia temu.
– Zawsze tak rzadko się kontaktujecie?
– Zazwyczaj dzwonimy do siebie codziennie, najwyżej co drugi dzień, ale ostatnio jestem bardzo zajęta dochodzeniem w sprawie Mrocznego Anioła.
Zabrzmiało to nieprzekonująco nawet dla niej samej. Dlaczego nie rozmawiała z Mią częściej? Jak to się stało, że zaledwie w ciągu kilku tygodni tak bardzo oddaliły się od siebie? Ocknęła się z zamyślenia i podniosła wzrok na dochodzeniowca.
– Przepraszam, Pete. Co mówiłeś?
– Musimy z nią porozmawiać. Im szybciej, tym lepiej.
– Oczywiście. – Melanie spojrzała na Connora. Jej partner przysiadł na piętach koło łóżka i zapatrzył się w przestrzeń. Pracowała z nim wystarczająco długo, by wiedzieć co to oznacza: nad czymś się intensywnie zastanawiał, coś mu się nie zgadzało.
Ciekawe, o co chodzi, pomyślała i ponownie zwróciła się do Harrisona.
– Chciałabym pierwsza powiedzieć siostrze o śmierci męża. Biorąc pod uwagę okoliczności…
– Oczywiście. – Wskazał na kolegę, który razem z ekipą techniczną zabezpieczał ślady. – Roger i ja pojedziemy z tobą.
Roger posłał Connorowi ironiczne spojrzenie.
– No to mamy przełom w dochodzeniu – mruknął, nawiązując do sprawy Joli Andersen, która utknęła w martwym punkcie. – Po prostu wspaniale.
Connor podniósł się.
– Pozory mogą mylić – powiedział w zamyśleniu. – Na razie nie zawiadamiałbym prasy ani Cleve’a Andersena.
Stemmons pokraśniał.
– Wiesz co, Parks? Potąd – tu przejechał dłonią na wysokości czoła – mam tych twoich idiotycznych czarów-marów. Na nic się nie zdały. Dochodzenie nie posunęło się ani o krok. Mamy tu dosłowną replikę morderstwa Andersen, łącznie z butelką szampana.
– Właśnie. Replikę.
– Myślisz, że ktoś celowo to zaaranżował? – zdumiała się Melanie.
Stemmons nie dał odpowiedzieć Parksowi, tylko gwałtownie zaczął wyliczać podobieństwa:
– Obie ofiary były przywiązane do łóżka. Obie zostały uduszone poduszką i miały usta zaklejone taśmą. W obu przypadkach miała miejsce penetracja post mortem* [Post mortem (łac.) – po śmierci (przyp. red.)] przy użyciu różnych przedmiotów.
– Załóżmy.
– To chyba oczywiste, ale dobrze, załóżmy, dopóki lekarz nie przeprowadzi autopsji.
– Wymyśliłeś coś jeszcze? – zagadnął Connor.
– Jestem porażony twoją przenikliwością.
– Owszem, wymyśliłem. Obu morderstw dokonano około północy w podrzędnych motelach. Nikt poza nami nie wiedział o szampanie i taśmie.
– A opaska na oczach? Nie przypominam sobie, żeby Joli Andersen miała zawiązane oczy.
– Gdy Stemmons zrobił się czerwony jak piwonia, Connor uspokajającym gestem położył mu dłoń na ramieniu. – No cóż, jego rytuały się wzbogacają. Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że zazwyczaj tak się dzieje.
Do Pete’a podszedł mundurowy policjant.
– Rozmawiałem z recepcjonistą z nocnej zmiany. Mówi, że wynajął pokój doktorowi Donaldsonowi za dwadzieścia pięć dwunasta, a około pierwszej widział samochód wyjeżdżający z parkingu. Za kierownicą siedziała jasnowłosa kobieta. Nie zauważył numerów rejestracyjnych, wie tylko, że był to średniej wielkości sedan w ciemnym kolorze. Ani stary, ani nowy. Tak się wyraził.
Pete zwrócił się do Melanie:
– Twoja siostra jest blondynką jak ty?
Melanie najeżyła się na tę sugestię.
– Tak, jest blondynką jak ja.
– Więc jedźmy z nią porozmawiać.