Natychmiast zatelefonowałem do Waszyngtonu, do Nany. Niestety, albo wyszła, albo wciąż była na mnie zła i nie odbierała. Szlag by trafił! Podnieś słuchawkę, błagałem ją w myślach.
Dzwoniłem raz po raz. Głucha cisza. Odbierz! Odbierz! Powiedz coś, do cholery!
Pot zalewał mi kark i czoło. Nie, to jakiś koszmar. Sprawdzały się moje najgorsze obawy. Co mogłem zrobić na odległość?
Zatelefonowałem do Sampsona i poprosiłem go, żeby jak najszybciej pojechał do mnie do domu i oddzwonił. Nie pytał o nic.
– Zaraz podeślę tam radiowóz. Będą za parę minut. Sam też już jadę. Nie martw się, Alex – powiedział.
Niecierpliwie czekałem na jego telefon. Nie mogłem się opędzić od najczarniejszych obrazów i myśli. Byłem bezradny. Nie umiałem pomóc Jamilli – jeśli znalazła się w niebezpieczeństwie – ani własnej rodzinie, gdzieś tam, w Waszyngtonie.
Pomyślałem o Supermózgu. Jak działał w przeszłości? Wyśmiewał się i dręczył, groził… i zabijał, kiedy najmniej się tego spodziewałem. Zadawał cios prosto w serce.
Kiedy najmniej się tego spodziewałem.
Czyny, nie słowa.
Potworne morderstwa.
Wiedział, że nie wróciłem od razu do Waszyngtonu. Skąd miał pewność, że nadal jestem w San Francisco?
Nie mogłem się skoncentrować. Może był tutaj, na tej ulicy? Może mnie obserwował? Już raz dał dowód, że potrafi mnie śledzić, sam pozostając w ukryciu. Wyzywał mnie na pojedynek?
Zapiszczała komórka. Serce skoczyło mi do gardła. Niezgrabnie chwyciłem słuchawkę.
– Cross.
– Wszystko w porządku, Alex. Jestem w twoim domu, razem z Naną i dziećmi. Nic im się nie stało. Stoją przy mnie.
Zamknąłem oczy i westchnąłem z ulgą.
– Daj mi Nanę do telefonu – powiedziałem do Sampsona. – I niech się nie wykręca. Muszę jej wyjaśnić, co ma robić dalej.