Jeszcze tej samej nocy spotkałem się z Jamillą w hotelu Dauphine. Ubrana była w biały pokoszulek, czarną skórzaną kurtkę i zwykłe dżinsy. Wyglądała na świeżą i wypoczętą. Sam też czułem się zupełnie nieźle.
Zjedliśmy razem kolację, złożoną z soczystego befsztyka, jajek i piwa. Jak zwykle, przy Jamilli czułem się bardzo dobrze. Co chwila wybuchaliśmy śmiechem. O wpół do jedenastej pojechaliśmy do Howl. Charles i Daniel mieli występować o jedenastej i o pierwszej. A co potem? Jeszcze jedna sprytna sztuczka ze znikaniem?
Byliśmy zdecydowani ich dopaść. Niestety, najpierw trzeba było zdobyć dowód, że to oni są mordercami. W obławie brało udział ponad dwustu agentów FBI, nie licząc miejscowej policji. Coś przecież musiało się wydarzyć. Na razie musieliśmy czekać, aż Charles i Daniel zgłodnieją.
Był piątek, wiec do Howl zwaliły nieprzebrane tłumy. Muzyka z olbrzymich głośników wibrowała aż pod sufitem. Wśród gości przeważali młodzi zbuntowani z papierosem w ustach i nieodłączną butelką piwa w ręce. Niektórzy próbowali tańczyć. Czarno odziani rockerzy z ukosa spoglądali na przylizanych studentów. Ci z kolei odpowiadali im tym samym i atmosfera uległa zagęszczeniu. Na proscenium kucnął fotograf z OffBeat. Czekał na występ.
Zajęliśmy z Jamillą miejsce przy małym stoliku i zamówiliśmy piwo. Oprócz nas w lokalu znajdowało się co najmniej dwunastu federalnych. Kyle czekał na zewnątrz, w samochodzie. Poprzednią noc spędził w klubie, lecz wyróżniał się z tłumu gości. Za bardzo przypominał gliniarza.
Dym i ciężka woń perfum zaczęły drapać mnie w gardle. Upiłem łyk zimnego piwa, żeby to jakoś przełknąć. Wciąż czułem tępy ból w dłoni i ramieniu.
Nie miałem jednak kłopotów z koncentracją. Czułem się zdecydowanie lepiej niż przedtem. Cieszyło mnie, że ponownie pracuję z Jamillą. Wiedziałem, że w trudnych chwilach będę mógł liczyć na jej radę.
– Na rozkaz Kyle’a aż sześć ekip chodzi za magikami – powiedziałem do niej. – Są śledzeni przez całą dobę. Na pewno nam się nie wymkną.
– FBI na sto procent uważa ich za morderców? – spytała. – Nie ma co do tego żadnych wątpliwości? Zgarniamy ich i zamykamy?
– Wątpliwości są – przyznałem – ale raczej niewielkie. Na dobrą sprawę, nigdy nie wiadomo, czym kieruje się Kyle. Ja jestem jednak o tym przekonany. Tak samo ludzie w Quantico.
Uniosła butelkę do ust i przyjrzała mi się spod oka.
– Dobrze znasz Kyle’a? Skinąłem głową.
– Dużo pracowaliśmy razem przez ostatnie lata. Mamy niezłe wyniki. Chociaż… W zasadzie nikt go naprawdę nie zna.
– Nigdy nie potrafiłam dogadać się z FBI – westchnęła. – Taka już jestem.
– Tam, w Waszyngtonie, to ja dbam o to, żeby nie było większych zatargów między policją a federalnymi – roześmiałem się. – To część mojej pracy. Kyle jest cwany. Czasami trudno go rozgryźć.
Powoli wypiła łyk piwa.
– W przeciwieństwie do innych osób siedzących przy tym stole.
– Ćo najmniej dwóch – uzupełniłem. Roześmieliśmy się oboje.
Jamilla zerknęła na scenę.
– Gdzie oni są? Dlaczego się spóźniają? A może mamy ich wytupać?
Okazało się to niepotrzebne. Chwilę później jeden z magików ukazał się na scenie.
Był to Charles – naprawdę wyglądał jak morderca.