Znów to się stało. Dwa kolejne nieludzkie morderstwa. Na lotnisku we Fresno czekał na mnie śmigłowiec FBI. Poleciałem nim do Las Vegas i przesiadłem się do samochodu. Kierowca, agent FBI nazwiskiem Carl Lenards, powiedział mi, że dyrektor Craig jest już na miejscu zbrodni. Potem przekazał resztę informacji.
Mordu dokonano w pięciogwiazdkowym, luksusowym hotelu Bellagio. W chwili otwarcia, w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym roku, był to najdroższy hotel na świecie. Ogromny i – aż do dzisiaj – bardzo bezpieczny i spokojny. Ewenement w Las Vegas. Żadnych gołych panienek ani pokątnych gangsterów w błyszczących garniturach.
Karetki i radiowozy miejscowej policji zajmowały niemal cały dojazd, od sześćset czwórki, aż po zjazd na Boulevard South. Stało tam także z pół tuzina wozów transmisyjnych. Na oko Ucząc, wokół hotelu tłoczyło się pięciuset lub sześciuset gapiów. Skąd takie dumy? Co tam się naprawdę stało? Z tego, co dotąd słyszałem, obie ofiary zmarły z upływu krwi, ale nie wisiały.
Gdy przeciskałem się przez ciżbę, spostrzegłem coś, co mną wstrząsnęło chyba nawet bardziej niż wieść o morderstwach.
Zauważyłem grupę ludzi ubranych jak wampiry – w czarne peleryny, cylindry, skórzane spodnie i buty z cholewami. Jeden z nich uśmiechnął się do mnie, błyskając długimi, złowieszczymi kłami. Oczy miał przesłonięte czerwonymi szkłami kontaktowymi. Chyba wiedział, kim jestem. – Cześć, kolego – parsknął złośliwym śmiechem. – Witaj w piekle.
Nic nie mogłem na to poradzić. Szedłem więc dalej, w stronę Bellagio. Ci przebierańcy wcale się nie przejmowali, że popełniono okrutną zbrodnię. Może byli wśród nich mordercy? Może teraz patrzyli na mnie? Co naprawdę chcieli zobaczyć? Dlaczego zabijali?. Miałem nadzieję, że policja z Vegas lub FBI filmują gapiów stojących przed hotelem. Kyle powinien o to zadbać. Ja byłem tutaj raczej z innych powodów. Kojarzyłem fakty na ogół pomijane przez zwykłych detektywów. Kyle Craig o tym dobrze wiedział. Znał zarówno moje mocne strony, jak i słabości. Apartament, w którym dokonano zbrodni, był duży i urządzony nawet z pewnym smakiem, jeśli brać pod uwagę tutejsze standardy. Zaraz po wejściu do łazienki mój wzrok padł na marmurową wannę, umieszczoną pod witrażem z koi szkiełek, wychodzącym na sztuczne jezioro z fon-:e leżały dwa ciała. Widziałem tylko czubki głów
Podszedłem bliżej. Para. Mężczyzna i kobieta, Pogryzieni i pocięci nożem. Zwłoki były prze-e.szono ich, bo po prostu nie było na czym. wannę ak krwi pozostało w niej niewiele, i tanina. Za dużo hałasu dla mnie. Policjanci; sanitariusze, laboranci, patolog, pracow-ner» i oczywiście FBI. 1 chUi skupienia.
Przez HIH atrywałWn się w wyblakłe, nieszczęsne ciała. Jak IKk PrzedA ofiary, także ci dwoje byli bardzo pi«
Chodząca doskonałość. Może właśnie dlatego zginęli? A jeśli nie, to jaki mógł być inny powód?
Dziewczyna miała dwadzieścia parę lat, nie więcej. Drobnej budowy, szczupła, jasnowłosa. Ważyła niecałe pięćdziesiąt kilogramów. Wąskie ramiona mógłbym jej zmierzyć linijką. Mordercy rozszarpali zębami jej małe piersi. Ciało wisiało w strzępach. Ślady ugryzień widniały też na całych nogach. Chłopak był niewiele od niej starszy. Blondynek o niebieskich oczach, opalony, o ładnej sylwetce. Też go pogryźli. Miał rozerwane gardło i rany na przegubach.
Nie znalazłem siniaków na rękach.
Dlaczego się nie bronili? Znali morderców.
– Widziałeś tę grupę zboczeńców, tam na dole? – zapytał Kyle. – Ten swoisty gabinet grozy?
Skinąłem głową.
– Jest środek dnia – odparłem. – Nie są niebezpieczni. Musimy raczej znaleźć tych, którzy kryją się w kryptach.
Kyle przytaknął i odszedł.
Kiedy zostałem już prawie sam, przez kilka godzin kręciłem się po apartamencie, zaglądając we wszystkie kąty. To była część mojej obsesji, stały rytuał na miejscu zbrodni. Być może czułem, że coś jestem winny zmarłym. Popatrzyłem przez okno na jezioro. Widziałem wszystko, nawet zestaw barw – żółtej, różowej i kremowej – dominujących w całym pokoju. Lustra w bogatych ramach, dyskretnie oświetlone. Świeże owoce i kwiaty.
Szafy były pełne ubrań. Zdążyli się rozpakować. Zrobiłem mały przegląd: sukienki od Boba Mackiego, pantofelki od Jimmy’ego Choo i Manola Blahnika, kilka spódnic. Wszystko drogie, modne i w najlepszym gatunku.
Nawet przez krótką chwilę nie oczekiwali śmierci.
Na widocznym miejscu na toaletce leżał stos żetonów z klubów Venetian i New York-New York. Pięćdziesiątki i setki. Mordercy ich nie wzięli. Zostawili także dwie pełne fiolki z kokainą, które znajdowały się w torebce dziewczyny. Karton papierosów Marlboro Lights.
Chcieli pokazać, że nie dla nich pieniądze i prochy? Że nie lubią hazardu? Że nawet nie palą? Więc co ich bawi? Krew? Morderstwa?
W torebce było jeszcze kilka przedartych biletów. Na pamiątkę? MGM Grand Adventures. Spektakl w Circus Circus, Folies Bergere w Tropicanie i wieczór magii z Siegfriedem i Royem. Pół buteleczki perfum Lolity Lempickiej.
W portfelu chłopaka znalazłem rachunki z restauracji. Le Cirąue w Bellagio, Napa, Palm, Spago w Caesars.
– Nie ma biletów ani rachunków z wczorajszą datą – poinformowałem Kyle’a. – Trzeba się dowiedzieć, gdzie byli. Pewnie tam poznali morderców. Zaprzyjaźnili się i wzięli ich do siebie.