Budziłem się kilka razy w ciągu minionej nocy. W pewnej chwili odniosłem wrażenie, że ktoś wdarł się do domu. Wyczułem czyjąś obecność. Nie mogłem jednak nic zrobić.
A potem, po czternastu godzinach snu, obudziłem się już na dobre. Czułem się trochę lepiej. Nawet udało mi się zebrać myśli. Byłem jednak kompletnie wyczerpany. Rwało mnie w stawach i miałem kłopoty z widzeniem. Słyszałem za to jakąś muzykę – Erykah Badu, moja ulubiona.
Ktoś zapukał do drzwi sypialni.
– Już się ubrałem! – zawołałem. – Kto tam? Weszła Jannie. Na czerwonej plastikowej tacy przyniosła mi śniadanie, złożone z jajek, płatków kukurydzianych, soku pomarańczowego i gorącej kawy. Uśmiechała się z wyraźną dumą. Odpowiedziałem uśmiechem. Moja dzielna dziewczynka. Potrafiła być bardzo grzeczna – pod warunkiem, że tego chciała.
– Nie wiem, czy dasz radę coś zjeść, tatusiu – powiedziała. – Zrobiłam ci śniadanie. Tak na wszelki wypadek – dodała.
– Dziękuję ci, kochanie. Czuję się już odrobinę lepiej – odparłem. Udało mi się usiąść na łóżku. Zdrową ręką wepchnąłem sobie pod plecy dodatkową poduszkę.
Jannie ostrożnie postawiła tacę na moich kolanach. Pochyliła się i cmoknęła mnie w zarośnięty policzek.
– Ktoś tu powinien się ogolić.
– Jesteś kochana.
– Przez cały czas jestem taka, tatusiu. A może masz ochotę na małe odwiedziny? Popatrzymy, jak jesz, dobrze? Będziemy bardzo grzeczni. Żadnych kłótni, nic takiego.
– Marzyłem o tym.
Wróciła zaraz, trzymając na rękach małego Alexa. Za nią wszedł Damon i uniósł rękę na przywitanie. Razem usiedli na łóżku i zgodnie z obietnicą byli bardzo grzeczni. To najlepsze lekarstwo na wszelkie przypadłości.
– Jedz, póki gorące – poradziła mi Jannie. – Schudłeś jak szczapa.
– No właśnie – poparł ją Damon. – Jesteś chudy i spięty.
– Wyśmienite. – Uśmiechnąłem się do nich, ostrożnie przełykając niewielkie kęsy śniadania. Miałem nadzieję, że mnie nie zemdli. Pogłaskałem małego Alexa po główce.
– Ktoś cię otruł, tatusiu? – dopytywała się Jannie. – Co ci się naprawdę stało?
Z westchnieniem pokręciłem głową.
– Nie wiem, maleńka. Ugryzł mnie pewien chłopiec, a potem wdała się infekcja.
Skrzywili się jak na komendę.
– Nana nazywa to septicemią, czyli zatruciem krwi – powiedział Damon. Widać na własną rękę prowadził badania naukowe.
– Nawet nie będę się z nią sprzeczał. Teraz nie jestem dla niej przeciwnikiem.
Może nigdy nie byłem?
Popatrzyłem na gruby opatrunek na prawym ramieniu. Skóra wokół bandaża była chorobliwie żółta.
– To jakieś zakażenie – wyjaśniłem. – Ale już mi przeszło. Wracam do was.
Wciąż jednak pamiętałem słowa Irwina Snydera: „Teraz należysz do nas”.