– Do was czy do nas? – zapytał William, bardzo się starając, żeby wypadło to jak najgrzeczniej. Dana i Andrew byli mu potrzebni. Nie chciał ich teraz stracić.
– A gdzie mieszkacie? – spytała Dana. Była bardzo pewna siebie. Prawdziwa gwiazda lub bogini, przynajmniej we własnych oczach. Jeszcze jedna, pomyślał William.
– W Circus Circus – odparł.
– My w Bellagio – powiedział Andrew. – Wynajęliśmy apartament. Jedźmy więc do nas. To wspaniały hotel, najlepszy w Vegas. Mamy prochy – dodał po chwili. – MDMA. Pasuje?
– Mamy zabawki – wtrąciła Dara. Wyciągnęła rękę i delikatnie pogłaskała Williama po jasnych włosach. Miał ochotę zabić ją za tę zniewagę. W zamian jednak złożył szarmancki pocałunek na jej dłoni. Była pełna życia i gorącej, pulsującej krwi.
Apartament w Bellagio mieścił się na wyższym piętrze. Z okien roztaczał się widok na sztuczne jezioro z fontannami, które strzelały wodą na wysokość kilkudziesięciu metrów w rytm melodii z popularnego musicalu Chorus Linę. William uznał to za marnotrawstwo, zwłaszcza na pustyni. Rozejrzał się po pokoju i ze zdumieniem stwierdził, że nie jest najgorzej. Przynajmniej nie było wykładzin i ścian malowanych akrylami.
W kilku miejscach stały świeże kwiaty i patery z owocami. Boże, jaki był głodny! Nie miał jednak ochoty na jabłka i winogrona!
Dara zamknęła drzwi apartamentu i błyskawicznie zrzuciła z siebie koktajlową sukienkę od Boba Mackiego. Miała jędrne i opalone ciało. Zdjęła biustonosz. Też na pewno kosztował niemało.
William popatrzył na jej małe i twarde piersi, o mocno sterczących sutkach. Stała przed nim tylko w kremowych i skąpych majteczkach. I w pantofelkach na wysokim obcasie – chyba prosto z butiku Jimmy’ego Choosa.
Uśmiechnął się. Ech, ci aktorzy… Byli zabawni w swoim zapale, w udawanych, płaskich zapędach w sferę seksu i erotyki. Zupełnie by go nie zdziwiło, gdyby w tej samej chwili zza drzwi szafy wyłonił się charakteryzator. Zastanawiał się, jak wyglądają w łóżku Brad Pitt i Jennifer Aniston. Piękna blond nuda…
– Wasza kolej – z odcieniem drwiny oznajmiła Dara. – Pokażcie no, co tam macie. Zrzućcie łachy. Niech wszyscy się dobrze bawią.
– Na pewno się nie zawiedziesz – odparł William. Z uśmiechem zaczął się rozbierać. Przez chwilę rozwiązywał wysokie buty z cholewami, a potem powoli ściągnął skórzany kombinezon. – Nie masz ochoty zerwać ze mnie tego ubranka? – spytał.
Popatrzyła na niego, szeroko otwierając oczy. Andrew zresztą tak samo.
William rozwiązał bratu kucyk. Michael potrząsnął głową i długie jasne włosy opadły mu na ramiona. William przelotnie cmoknął go w policzek, później w łopatkę. Zdjął z niego ubranie.
– A niech mnie – wyszeptała Dara – jesteście piękni. William i Michael stali całkiem nadzy. Wysocy i muskularni, zdawali się wypełniać przestrzeń twardą, pulsującą męskością. Nie wstydzili się własnego ciała. Od dzieciństwa byli przyzwyczajem do nagości. Nie stronili także od swobodnego seksu z różnymi partnerami. Dara rozejrzała się z wolna po pokoju.
– Jestem w mniejszości – zauważyła – ale wcale nie czuję się pokonana.
Sięgnęła do torebki po kokę.
William delikatnie przytrzymał ją za rękę.
– To nie będzie potrzebne. Połóż się na łóżku. Zaufaj mi. Zaufaj sobie, Daro.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w jego rękach pojawiły się cztery jedwabne szarfy – czerwone, niebieskie i srebrne. Przywiązał Darę do łóżka. Szamotała się trochę, udając, że się boi. Wszyscy z ogromną przyjemnością obserwowali jej mały występ. Andrew wydawał się trochę zagubiony. Jego niebieskie oczy miały nieobecny wyraz. Michael serdecznie objął go ramieniem.
– Więcej luzu, człowieku – szepnął mu na ucho. – Jesteś wśród przyjaciół. Andrew wyjął parę kajdanek z czarnej skórzanej torby leżącej na podłodze.
¦- To dla ciebie. Tak dla zabawy. Zgadzasz się?
Michael posłusznie wyciągnął ręce przed siebie.
– Tak dla zabawy – powtórzył ze śmiechem.
– Będzie ekstra, zobaczysz – dodał Andrew ściszonym gtosem. – Już czuję, że mnie bierze. Zaraz eksploduję.
– Nic nie wiesz – odparł Michael.
Stało się to tak szybko, że nikt by nie uwierzył. Michael wykonał nagle kilka błyskawicznych ruchów i Andrew poczuł tojdanki na swoich własnych rękach. Michael pociągnął go na P°dłogę i przytrzymał. William pospieszył mu z pomocą i jedwabną szarfą zakneblował ofiarę. Zdarli z niej ubranie. Andrew leżał bez ruchu, zupełnie obezwładniony. William skrępował mu nogi w kostkach.
– Zaufaj nam – wyszeptał. – To będzie coś wspaniałego. Nawet sobie nie wyobrażasz.
Patrzył, jak Michael wbija zęby w szyję młodego aktora. Tylko mały łyczek. Kilka kropli. Aperitrf.
Andrew Cotton wybałuszył oczy ze strachu i zaskoczenia. To był przecudny widok. Miał świadomość, że umrze. Wiedział, co się stanie w ciągu najbliższych paru minut.
Dara z kolei nie mogła dostrzec nic z tego, co działo się koło niej na podłodze.
– Hej tam! Co wyprawiacie? Na pewno jakieś świństwa. Dymacie się nawzajem? Zapomnieliście o mnie? Który tu wreszcie przyjdzie?
William wstał. Z zachwytem popatrzyła na jego nabrzmiały penis, niewiarygodnie płaski brzuch i zniewalający uśmiech.
– Diabeł z pudełka – mruknął.
– Pocałuj mnie, mój piękny diable – szepnęła, trzepocząc rzęsami. – Kochaj mnie. Andrew to przeszłość. Zapomnij o nim. Zapomnij o Michaelu. Chyba nie jesteś zakochany w swoim własnym bracie?
– A któż by go nie kochał? – odparł William. Klęknął na łóżku i powoli pochylił się nad Darą. Objął ją.
Dreszcz przebiegł jej ciało. Jeszcze nie wiedząc, już wiedziała. Jak wiele kobiet – oraz mężczyzn – będących jego żerem, pragnęła umrzeć nieświadoma, czego naprawdę pragnie. Widziała swoje odbicie w jego głębokich niebieskich oczach. Nigdy dotąd nie czuła się tak godna pożądania.
A on naprawdę jej pożądał. Tu i teraz, pragnął jej najbardziej w świecie. Wdychał jej woń – zapachy skóry, mydła, cytrynowych perfum i świeżej krwi, pulsującej w żyłach. Końcem języka musnął jej ucho. Miała wrażenie, że dotknął jej gdzieś w środku. Chociaż fizycznie było to niemożliwe, poczuła jego język w głębi swego ciała.
Nagle Michael rzucił na łóżko nieruchome ciało. Miejsca starczyło dla wszystkich. Andrew był spętany kolorową szarfą; ręce miał w kajdankach. Na jego szyi widniała poszarpana rana. Krew spływała mu na piersi. Nie żył.
Dara zaczęła rozumieć. William miał rację – niepotrzebna koka. Wciąż jej dotykał. Był tak ciepły, niemal gorący, że zakręciło jej się w głowie. Szarpnęła więzy, dysząc pożądaniem, gotowa dosłownie na wszystko.
– To dopiero początek – szepnął William, muskając ustami jej szyję. – Wstęp do dzikiej rozkoszy. Przyrzekam ci to, Daro.
Zlizał aromatyczny zapach perfum z jej ciała. Pocałował ją. A potem głęboko wbił zęby w jej grdykę.
Było cudownie. Przecudownie.
Ekstaza bólu.
Śmierć w ekstazie.
Nikt tego w pełni nie zrozumie, dopóki nie nadejdzie koniec.