Nigdy nie byłem świadkiem czegoś podobnego. W nabożnym milczeniu rozglądaliśmy się z Jamillą po obszernym lochu oświetlonym elektrycznym światłem. Wokół nas błyskały kły. Biały tygrys wydał groźny pomruk. Przed oczami miałem widok poszarpanego ciała.
Jeśli polujesz na wampira…
Co nas czekało w tej krypcie? Po co to całe zgromadzenie? Kim naprawdę były upiorne stwory, otaczające nas setkami?
Daniel i Charles zajęli miejsca u boku dwóch wysokich i przystojnych młodzieńców, odzianych w czarne szaty. Obaj chłopcy byli niespełna dwudziestoletni. Wyglądali jak młodzi bogowie. Widzowie podeszli bliżej, żeby zobaczyć, co się stanie.
– Oto nowi książęta wampirów! – ogłosił Daniel śmiertelnie poważnym tonem. W ten sam sposób zachowywał się często na scenie. – Złóżcie im pokłon!
– Nasi książęta! – piskliwym głosem zawołała jakaś kobieta w pierwszym rzędzie. – Czarni książęta! Wielbię was!
– Cisza! – huknął Charles. – Zabierzcie stąd tę głupią krowę. Wymierzcie jej odpowiednią karę.
Światła mignęły raz, a potem zupełnie zgasły. Zniknęły płonące pochodnie. Po omacku chwyciłem dłoń Jamilli i przylgnęliśmy do najbliższej ściany.
Nic nie widziałem. Poczułem zimny ucisk w piersi.
– Co się, do diabła, dzieje, Alex?
– Nie wiem. Trzymaj się mnie jak najbliżej.
W ciemnościach zapanował chaos. Rozległy się przeraźliwe krzyki. Ktoś głośno strzelił z bata. Strach i zgroza. Kompletne szaleństwo.
Wyciągnęliśmy pistolety, chociaż i tak na nic się nie przydawały w mroku.
Minęła co najmniej minuta. Wszystko spowijała nieprzenikniona ciemność. Czas dłużył się w nieskończoność. Bałem się, że ktoś mnie dziabnie nożem albo ugryzie.
Gdzieś w oddali zawarczała prądnica. Światła zamigotały, zgasły, zapaliły się i znów zgasły. Po chwili zapaliły się już na stałe.
Kolorowe koła tańczyły mi przed oczami. A potem…
Magicy zniknęli.
– Morderstwo! – ktoś krzyknął. – Boże, obaj nie żyją!