Rozdział 18

William w niespełna minutę otworzył tylne drzwi zakładu. Zrobił to niemal bez kłopotu, bo nikt nie myślał o alarmie.

– Teraz coś zjemy – powiedział do Michaela. Poczuł narastającą falę ekscytacji. Zmysł węchu zaprowadził go do, kostnicy. Tam, w chłodni, znalazł trzy ciała.

– Dwóch mężczyzn i kobieta – szepnął. Pospiesznie obejrzał zwłoki. Były świeże. Dwa ciała już przygotowano do zabalsamowania, trzecie było nietknięte. William dobrze wiedział, co się zazwyczaj robi w domach pogrzebowych. Proces balsamowania polegał przede wszystkim na zastąpieniu krwi roztworem formaliny. Pompy podłączano do żyły szyjnej i aorty. Następnie usuwano płyny z narządów wewnętrznych. Później pozostawała już tylko kosmetyka. Szczęki zszywano drutem. Usta, po uformowaniu, zlepiano specjalnym klejem. Pod powieki wkładano specjalne usztywnienia, teby zapobiec wpadaniu gałek ocznych w głąb ciała. William wskazał na centryfugę, której używano do odsączania kiwi i pozostałych płynów. Roześmiał się. – To nam dzisiaj nie będzie potrzebne. Miał wyostrzone wszystkie zmysły. Czuł się potężny i wspaniały. Znakomicie widział w półmroku. Wystarczała mu niewielka lampka, stojąca na stole.

Otworzył chłodnię i niemal pieszczotliwie wziął zwłoki w ramiona. Złożył je na porcelanowym stole. Miał przed sobą ciało kobiety nie starszej niż po czterdziestce.

Spojrzał na brata i lekko zatarł ręce. Głęboko zaczerpnął tchu. Już nieraz odwiedzali zakłady pogrzebowe. Świeży łup zawsze bywał lepszy, ale z braku laku…

A poza tym, zmarła wyglądała nieźle jak na swoje lata. Była nawet ładniejsza od tamtej biegaczki, która im się trafiła w parku, w San Francisco. Na małej karteczce, wiszącej na zwłokach, widniało imię i nazwisko: Diana Ginn.

– Mam nadzieję, że jakiś grabarz jej nie wykorzystał – powiedział William do brata. W zakładach pogrzebowych trafiali się różni ludzie. Niektórzy z nich, sfrustrowani zastałą codziennością, po kryjomu bezcześcili zwłoki. Wkładali palce do pochwy albo do odbytu. Niektórzy nawet nie stronili od chwili seksu w trumnie. Zdarzało się to znacznie częściej, niż można by sądzjć.

William poczuł narastające podniecenie. Nic nie mogło równać się z tym uczuciem. Wspiął się na stół i pochylił nad martwą kobietą.

Nagie ciało Diany było szare jak popiół, ale wystarczająco piękne w przyćmionym świetle lampy. Miała pełne, zsiniałe usta. Ciekawe, na co zmarła? Nie wyglądała na chorą. Nie doznała żadnych obrażeń, więc nie zginęła w wypadku.

William ostrożnie rozwarł jej powieki i spojrzał prosto w oczy.

– Witaj, maleńka Diano. Wiesz, że jesteś przepiękna? – szepnął z rozmarzeniem. – To nie są puste komplementy. Naprawdę tak uważam. Jesteś zupełnie wyjątkowa. W sam raz na dzisiejszą noc dla mnie i Michaela. Odwdzięczymy ci się tym samym.

Końcami palców leciutko przesunął po jej policzku, po smukłej szyi, po piersiach – które teraz, zamiast sterczeć w górę, wyglądały raczej jak dwie kupki budyniu. Spojrzał na jej wyraźnie zarysowane żyły. Cudowne. Niemal kręciło mu się w głowie z pożądania.

Wreszcie przykucnął nad nią. W tym samym czasie Michael pogłaskał czule jej drobne stopy i wąskie kostki. Powoli, prawie z uczuciem powiódł dłońmi po smukłych nogach. Jęczał cicho, jakby próbował ją wyrwać z uśpienia.

– Kochamy cię – wyszeptał wreszcie. – Wiemy, że nas słyszysz. Wciąż jesteś w środku, prawda Diano? O tym też wiemy. Czujemy to, co czujesz. Nie jesteśmy martwi.

Загрузка...