Rozdział 70

Coś wreszcie musiało się wydarzyć. O siódmej rano siedziałem sam w ogródku Cafć Du Monde, po drugiej stronie Jackson Sąuare. Jadłem drożdżówkę posypaną cukrem pudrem i piłem kawę z lekką domieszką cykorii. Patrzyłem na wysokie wieże katedry Świętego Ludwika i słuchałem pohukiwania statków płynących po Missisipi.

Gdybym nie miał pretensji do całego świata, byłby to zapewne całkiem przyjemny poranek. Rozpierał mnie nadmiar energii, której, niestety, nie mogłem na niczym wyładować.

Prowadziłem już trudne i niewdzięczne śledztwa. Tym razem jednak nic nie rozumiałem. Zbrodnie, zapoczątkowane przed jedenastu laty, ciągle pozostawały w sferze tajemnicy. Nikt nie znał motywów, którymi kierowali się mordercy.

W kwaterze FBI czekała na mnie zła wiadomość. Zaginęła pewna piętnastolatka, mieszkająca o kilka ulic od magików. Podejrzewano, że uciekła z domu, aleja miałem złe przeczucia. Od jej zniknięcia minęła już niecała doba.

Wszedłem na górę, na odprawę. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej i zapytać, dlaczego nikt od razu mnie o tym nie zawiadomił. W sali panowało wyczuwalne napięcie. W gruncie rzeczy nie mogło być gorzej. Śledziliśmy dwóch potencjalnych morderców, ale nie mogliśmy ich aresztować. Oni tymczasem, tuż pod naszym nosem, prawdopodobnie dokonali jeszcze jednej zbrodni.

Usiadłem obok Jamilli. Popijaliśmy gorącą kawę i przeglądaliśmy poranne wydanie Times-Picayune. Ani słowa o zaginionej nastolatce. Widać policja nowoorleańska do samego rana czekała, że dziewczyna się znajdzie.

Kyle był zły jak diabli. Po prostu wychodził z siebie. Krążył po sali i prawą ręką nerwowo przeczesywał ciemne włosy. Nie mogłem go za to winić – w końcu całe śledztwo opierało się na współpracy policji i federalnych. Gliniarze w paskudny sposób złamali tę umowę.

– Chociaż raz szczerze podzielam uczucia pana Craiga – powiedziała Jamilla. – Miejscowi się nie popisali.

– Zupełnie niepotrzebnie straciliśmy ładne parę godzin – przytaknąłem. – Co za bajzel! Za chwilę będzie jeszcze gorzej.

– A może to nasza szansa? Ciekawe, czy zdołalibyśmy wejść na dzisiejsze przyjęcie? Co o tym myślisz? Nie zaszkodzi spróbować – szepnęła. – Z tego co wiem o takich balach, wszyscy będą przebrani, prawda? Więc ktoś z nas powinien się tam wkręcić. Trzeba działać. Przecież nie możemy czekać w nieskończoność.

Kyle patrzył na nas od dłuższego czasu.

– Czy możemy przystąpić do odprawy? – spytał podniesionym tonem.

– Pod przewodnictwem pana Craiga – złośliwie szepnęła Jamilla. Co ją tak w nim irytowało? Inna rzecz, że ostatnio naprawdę był dziwny, ale składałem to na karb przemęczenia śledztwem. Coś go gryzło.

– Pogadaj z nim o tym pomyśle – powiedziałem. – Na pewno cię wysłucha. Zwłaszcza teraz, po zaginięciu tej dziewczynki.

– Wątpię. Ale z drugiej strony… Najwyżej mnie wyrzuci.

Popatrzyła na Kyle’a.

– Moim zdaniem, możemy dziś wieczorem wmieszać się w tłum gości i wśliznąć do domu Charlesa i Daniela. Co mamy do stracenia? A może przy okazji znajdziemy zaginioną?

Kyle namyślał się przez moment.

– Zgoda. Zobaczmy, co jest w środku.

Загрузка...