Wieczorna mgła niczym obłok siarki spłynęła na park Golden Gate w San Francisco. Porucznik Armii Stanów Zjednoczonych, Martha Wiatt, i jej chłopak, sierżant Davis 0’Hara, trochę przyspieszyli kroku. Wyglądali czarująco, a nawet pięknie w gasnącej poświacie słońca.
Martha usłyszała pierwszy niski pomruk i pomyślała, że to jakiś pies hasa po uroczej części parku, ciągnącej się od Haight-Ashbury aż do oceanu. Dźwięk dobiegał z tak daleka, że nie budził żadnych obaw.
– Psisko! – zawołała ze śmiechem do Davisa. Wbiegli na strome wzgórze, skąd rozciągał się wspaniały widok na most linowy, łączący San Francisco z hrabstwem Marin. Pod hasłem „psisko” w ich języku kryło się dosłownie wszystko, co rozmiarami przekraczało normę – od samolotów, poprzez narządy płciowe, aż do przedstawicieli psiej rodziny.
Wiedzieli, że za kilka minut most całkowicie zginie za zasłoną mgły. Teraz jednak był w pełnej krasie. Chętnie tu przychodzili. Było to jedno z ich ulubionych miejsc w San Francisco.
– Kocham biegać, uwielbiam mosty i cudne zachody słoń-
– Marny dowcip w feministycznym stylu – rzekł Davis, lecz uśmiechnął się od ucha do ucha, pokazując najbielsze zęby na świecie. Przynajmniej Martha nigdy nie widziała bielszych.
Ruszyła dróżką wśród zarośli. W czasie studiów na Uniwersytecie Pepperdine wygrywała biegi przełajowe i wciąż była w znakomitej formie.
– Już się tłumaczysz z przegranej? – zawołała.
– Zobaczymy! – odkrzyknął Davis. – Ten, kto przegra, stawia kolację u Abbeya.
– Już czuję smak dos equis. Mmmm… Ale dobre… Głośniejszy pomruk przerwał im dalszą rozmowę. Brzmiał dużo bliżej.
Żaden pies nie pokonałby takiej odległości w tak krótkim czasie. Może więc były aż dwa „psiska”?
– Mają tu jakieś koty? – spytał Davis. – Na przykład coś w rodzaju pumy?
– Jasne, że nie. Daj spokój. Jesteśmy w San Francisco, a nie w górach Montany. – Martha pokręciła głową. Krople potu skapnęły z jej krótko przystrzyżonych kasztanowych włosów. Nadstawiła ucha. Wydawało jej się, że słyszy czyjeś kroki. Maratończyk z psem?
– Wynośmy się z tego lasu – zaproponował Davis.
– Racja. Nie mam nic przeciw temu. Ostatnich gryzą psy! – krzyknęła, rzucając się do szybszego biegu.
– Kiepski żart, pani porucznik. Oj, kiepski… Zrobiło się trochę strasznie.
– Wielkich kotów tu nie widziałam, ale mam przed sobą przestraszonego kotka.
Znowu pomruk – tym razem bardzo blisko. Coś następowało im na pięty. Zbliżało się coraz prędzej.
– Zwiewamy, Davis! – z przestrachem zawołała Martha.