Chyba zupełnie mi odbiło. Sześć godzin gnałem międzystanową numer dziewięćdziesiąt pięć do Nags Heads w Karolinie Północnej. Żeby nie zasnąć, niemal bez przerwy nerwowo zmieniałem programy w radiu. Wmawiałem sobie, że Kyle nie zechce tego tak szybko zakończyć. Przecież świetnie się bawił; wspiął się na szczyt sławy.
Byłem już kiedyś w Karolinie Pomocnej, z Kate McTiernan. Kyle wtedy także się tu zjawił. Ścigaliśmy maniakalnego zabójcę, zwanego Casanovą. W lesie w pobliżu Chapel Hill przetrzymywał osiem porwanych kobiet. Sądziłem wówczas, że Kyle stoi po naszej stronie. Potem jednak się okazało, że był wspólnikiem Casanovy. Tyle wiedziałem na pewno.
Tuż przed wieczorem dotarłem do Outer Banks. Jadąc w kierunku oceanu, myślałem o różnych rzeczach: o słodkich bułeczkach z Nags Head Market, o drugich spacerach, które odbywaliśmy z Kate po Coąuina Beach, i o pięknych, niemal nieziemskich plażach w Jockey’s Ridge. Podziwiałem Kate. W dalszym ciągu byliśmy dobrymi przyjaciółmi i dzwoniliśmy do siebie przynajmniej dwa razy w miesiącu. Zawsze przysyłała moim dzieciom prezenty na Gwiazdkę i urodziny. Pracowała w okręgowym ośrodku zdrowia w Kitty Hawk i spotykała się z pewnym księgarzem. Wkrótce mieli się pobrać. Mieszkali zaledwie kilka kilometrów dalej, w Nags Head.
Kyle już dawno zwrócił uwagę na Kate McTiernan. Cholernie mu się podobała.
– Pokochałbym ją, gdyby nie Louise i dzieci – powiedział kiedyś. – Kto wie, może dla niej nawet się rozwiodę? Przy niej byłbym naprawdę szczęśliwy. Ona by mnie uratowała.
Potem przyjechał ją odwiedzić w Nags Head. Podejrzewałem, że ją obserwował. Drażniło go, że nie mógł mieć jej tylko dla siebie. Że mu jej odmówiono. Znał także moje uczucia.
Już jesteś tutaj, prawda, Kyle? Jeśli cię nie ma, to niedługo będziesz.
Ostrzegłem ją poprzedniej nocy. Potem jednak pomyślałem sobie, że to nie wystarczy. Zadzwoniłem do niej z komórki, z samochodu, i bez ogródek kazałem jej się wynosić z Nags Head. Nieważne, że znała karate i że miała ileś tam czarnych pasów. Zamierzałem zająć jej miejsce; poczekać na Kyle’a w jej domu. Wiedziałem, że nie zamierzał więcej na nią patrzeć. Jeśli tu jechał – to po to, by zabić.
Westchnąłem ciężko, wjeżdżając do miasta. Wszystko było znajome, piękne i spokojne. Ciche – jakby nic złego nie mogło się tu przytrafić.
Najgorsze jeszcze przed nami, myślałem. Właśnie dlatego najpierw zabił Zacha i Liz Taylorów. To na początek. Zapowiedź tego, co mnie miało czekać.
Skręciłem w wąską brukowaną drogę, wijącą się pośród piaszczystych wydm, smaganych wiatrem. Wciąż ani śladu Kyle’a. Pod numerem tysiąc dwadzieścia jeden stał piętrowy drewniany domek, z oknami wprost na ocean. Stylowy i malowniczy, w sam raz pasujący do Kate. Gdyby Kyle zdołał ją skrzywdzić, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Z masztu na dachu zwisała flaga Szkocji. To też cała McTiernan. Na podjeździe, tak jak sobie życzyłem, stało jej sześcioletnie volvo, a w domu paliły się światła. Były dla mnie niczym latarnia morska. Liczyłem na to, że przyciągną Kyle’a.
Niech myśli, że ktoś jest w domu.
Wszystko razem wydawało mi się jakimś surrealistycznym snem. Nerwy miałem napięte do ostatnich granic. Włos zjeżył mi się na karku. Wiedziony szóstym zmysłem, czułem, że Kyle jest w pobliżu. Wiedziałem o tym, wyczuwałem każdym centymetrem ciała. Był tu naprawdę? Czy to jedynie moja chora wyobraźnia? W gruncie rzeczy, co gorsze?
Wprowadziłem samochód do garażu i zamknąłem ciężkie drewniane drzwi. W piersiach ziała mi zimna dziura. Z trudem łapałem oddech. Nie potrafiłem zebrać myśli.
Potem wszedłem do domu Kate McTiernan. Miałem kłopoty z zachowaniem pełnej równowagi. Zatoczyłem się w prawo.
Zadzwonił telefon.
Wyciągnąłem glocka i rozejrzałem się po kuchni, szukając Kyle’a. Nie było tam nikogo. Widocznie jeszcze nie przyszedł.
Gdzie się ukrywał?
Najgorsze jeszcze przed nami.
Naprawdę byłem tym razem na to przygotowany?