William uznał to za okropnie śmieszne. O Boże, jakie śmieszne! Wręcz nie do opisania. Spod oka patrzył na tajników czatujących pod gabinetem grozy Charlesa i Daniela. Nie wytrzymał. Niczym udzielny książę, z papierosem w ustach przeszedł się ulicą, butny i zadufany w sobie, nie znający strachu przed nikim i niczym. Był ponad to. Tymczasem Michael uciął sobie drzemkę.
William rozejrzał się, jakby miał nadzieję, że ujrzy któregoś ze znanych i bogatych mieszkańców dzielnicy. Może słynnego Trenta Reznora z Ninę Inch Nails lub jakiegoś palanta z Real World, z MTV?
Przy krawężniku stały dwa lincolny. Ciekawe, czy magicy już wiedzą, że są śledzeni? William uśmiechnął się i pokręcił głową. Chciałby teraz znać myśli Charlesa i Daniela. Byli ostrożni. Jak zwykle. Przez całe lata kroczyli ścieżką zbrodni, nie zostawiając żadnych śladów. I co dalej? Chyba pora spłacić zaciągnięte długi.
Doszedł do najbliższego rogu i skręcił na południe. Większość tutejszych domów miała ganki, gęsto porośnięte dzikim winem. Nagle zobaczył doprawdy wspaniały okaz człowieka. Był to samiec, najwyżej dwudziestojednoletni, bez koszuli, o muskularnym, lśniącym od potu torsie. William przyjrzał mu się z uznaniem. Młodzieniec mył samochód – srebrzyste bmw, jak z filmów z Jamesem Bondem.
Widok jędrnego ciała, ruchliwego gumowego węża i błyszczącego auta podziałał na Williama jak impuls elektryczny. Jednak wziął się w garść i z wolna poszedł dalej.
A potem, tuż przed skrzyżowaniem, spotkał dziewczynę. Miała może piętnaście łat, siedziała na werandzie i głaskała perskiego kota. Była ładna. Nawet bardzo ładna.
Długie ciemne włosy opadały jej na niewielkie piersi. Nosiła krótką kurtkę z imitacji wężowej skóry, skąpą bluzeczkę, nie zakrywającą brzucha, i ciemne obcisłe dżinsy, podkreślające linię bioder. Do tego koliste kolczyki, lśniące srebrem i złotem, pierścionki na palcach u nóg i kolorowe bransoletki. Typowa nastolatka – z tą różnicą, że nie grzeszyła brakiem urody. Przeciwnie, zwalała z nóg swoim widokiem, i na pewno zdawała sobie z tego sprawę.
William przystanął.
– Ładny kot! – zawołał do niej i uśmiechnął się bezczelnie. Uniosła głowę i wówczas zobaczył, że miała takie same przenikliwe zielone oczy jak jej ulubieniec. Obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Niemal poczuł jej wzrok na swojej skórze. Spodobał jej się. Podobał się wielu ludziom, bez względu na wiek i płeć.
– Boisz się? – spytał z uśmiechem. – Bierz, jeśli czegoś pragniesz. I rób tak zawsze. Za tę lekcję nie żądam najmniejszej opłaty.
– Udzielasz nauk? – zapytała, nie schodząc z werandy. – Nie wyglądasz na nauczyciela.
– Sam też jeszcze wiele się uczę.
Miał na nią ogromną ochotę. Była nie tylko piękna, ale też doświadczona, pełna seksu i obdarzona nieomylnym instynktem. Dorosła, pomimo młodego wieku. W przeciwieństwie do innych dziewcząt nie trwoniła urody i talentu. Nie musiała mówić nic więcej, nawet nie musiała się uśmiechać. Wystarczyło mu, że patrzyła.
Podziwiał jej pewność siebie. Był pod urokiem lekko drwiącego spojrzenia zielonych oczu. Z milczącym rozbawieniem patrzył, jak wypinała małe piersi. Przecież, na dobrą sprawę, nie dysponowała żadną inną bronią. Niewiele brakowało, a wdarłby się do domu i dopadł ją od razu, tutaj, na werandzie. Gryzłby, rozlewał krew po czystych, białych deskach…
Nie. Jeszcze nie teraz. Musiał poczekać. Boże, wprost nienawidził takich sytuacji! Chciał być sobą. Chciał wykorzystać swoją siłę, użyczyć jej swojego daru.
Wreszcie, ogromnym wysiłkiem woli, odwrócił się, aby odejść. Wiele go to kosztowało. Nie chciał porzucać pięknej ofiary.
Zza jego pleców dobiegł głos dziewczyny:
– Boisz się? – zapytała z bezlitosnym śmiechem. Wyszczerzył zęby i powoli popatrzył w jej stronę. Zawrócił. Podszedł do niej.
– Masz szczęście – powiedział. – Zostałaś wybrana.