Patrzyłem na ogromne i szumiące dęby. Na pękate magnolie i obwisłe, szerokolistne bananowce. Nic innego nie miałem do roboty. Obława trwała. Jamilla z lekka zaczęła się powtarzać. Ja zresztą również. Uśmieliśmy się z tego oboje. Tylne siedzenie samochodu zasłane było gazetami, a zwłaszcza Times-Picayune. Wszystkie już dawno przeczytane, od deski do deski.
– Nie ma żadnych dowodów na to, że Charles i Daniel są mordercami. Wszystko razem to jedna wielka hipotetyczno-teoretyczna bzdura. Widzisz w tym jakiś sens? Bo ja nie. – Jamilla mówiła chyba tylko po to, aby mówić, lecz słuchałem jej z ciekawością. Chcąc nie chcąc, dotknęła sedna. – To się nie zdarza. Nie mogą być aż tak bezbłędni.
Nasz samochód stał cztery przecznice na pomoc od domu przy LaSalle. Od domeny. Gdyby coś się stało, znaleźlibyśmy się tam dosłownie w parę sekund. Ale nic się nie działo. W tym rzecz. Charles i Daniel niemal nie opuszczali swej dwustuletniej posiadłości. Wychodzili najwyżej po zakupy albo do jakiejś ekskluzywnej restauracji w śródmieściu – mieli niezły gust i takież upodobania.
Próbowałem znaleźć jakąś sensowną odpowiedź na pytania Jamilli.
– Nic w tym dziwnego, że nie znaleźliśmy śladów, które wiązałyby ich z dawnymi morderstwami. Przecież oboje dobrze wiemy, że po pewnym czasie wprost nie sposób odtworzyć zeznań i dowodów. Nie rozumiem tylko, dlaczego to samo dotyczy też najświeższych zbrodni.
– Ciągle się nad tym zastanawiam. Mieliśmy świadków w Las Vegas i Charleston. Nikt z nich nie rozpoznał na zdjęciach Charlesa i Daniela. Dlaczego? Gdzie tkwi błąd?
– A może nie działają sami? – westchnąłem. – Może znudziło im się mordowanie wyłącznie na własną rękę?
– Już nie są głodni? Nie chcą krwi ofiar? To niby po co wciąż zabijają? To jakiś symbol lub fragment kultu? A może sami tworzą zupełnie nową mitologię? Na litość boską, Alex, co to za potwory?!
Nie potrafiłem na to odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, nikt tego nie potrafił. Siedzieliśmy więc w samochodzie, pod domem Charlesa i Daniela, i czekaliśmy na ich posunięcie.
Jak do tego doszło, że znaleźliśmy się aż tutaj? Kto nas tu sprowadził?