Wreszcie trafiłem na jakiś ślad. Stało się to za sprawą Tima z redakcji Examinera. Ruszył pościg. Przynajmniej tak mi się zdawało. Następnego ranka pojechałem szosą sto jeden do Santa Barbara, niecałe dwieście kilometrów na północ od Los Angeles.
Z pewnym smutkiem i przygnębieniem spoglądałem w niebo. Gdy oddaliłem się od miasta, nabrało niebieskiej barwy. Zniknęła szarobura chmura smogu, wciąż wisząca nad Los Angeles.
W Bibliotece Davidsona, na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Barbara, miał na mnie czekać niejaki Peter Westin. W tamtejszym księgozbiorze była ponoć największa w Stanach Zjednoczonych kolekcja dzieł o wampirach i o wampiryzmie. Tim załatwił mi spotkanie z Westinem. Uważał go za najlepszego eksperta w tej dziedzinie, choć ostrzegał mnie, że jest ekscentrykiem.
Peter Westin przyjął mnie w małym gabinecie, tuż obok czytelni głównej. Niedawno musiał przekroczyć czterdziestkę. Pojawił się spowity w czerń przemieszaną z fioletem. Nawet paznokcie miał pomalowane na jasnofioletowo. Wcześniej słyszałem od Jamilli, że prowadził sklep z odzieżą i biżuterią w niewielkim centrum handlowym zwanym El Paseo przy State Street w Santa Barbara. Wyglądał groźnie i ponuro. W długich czarnych włosach błyszczały mu pasemka siwizny.
– Jestem detektyw Alex Cross – powiedziałem, zamieniając z nim uścisk dłoni. Mógł malować sobie paznokcie, ale ręce miał niezwykle silne.
– Westin, potomek Vlada Palownika. Witam pana. Ogarnął nas już chłód nocy, zatem zapewne jest pan nieco głodny i marzy o odpoczynku – rzekł przesadnie teatralnym tonem.
Uśmiechnąłem się lekko, słysząc tę przemowę.
– To samo pewnie powiedziałby hrabia w starym filmie z Drakulą.
Westin pokiwał głową i pokazał w uśmiechu dwa rzędy równiutkich zębów. Nie miał kłów.
– Nawet w kilku. To oficjalne powitanie Transylwańskiego Stowarzyszenia Drakuli w Bukareszcie.
– Mają filię w Stanach? – zapytałem szybko.
– W Stanach i w Kanadzie. A poza tym w Afryce Południowej i nawet w Tokio. Wampiryzmem interesuje się kilkaset tysięcy ludzi. Dziwi się pan? Nie podejrzewał pan, że jest nas aż tak wielu?
– Kilka tygodni temu naprawdę tak myślałem – odpowiedziałem. – Teraz nic mnie już nie zaskoczy. Dziękuję panu, że zgodził się pan ze mną porozmawiać.
Usiedliśmy w czytelni przy wielkim dębowym stole. Westin podsunął mi do przejrzenia kilka opasłych książek o wampirach.
– Polecam panu Smak krwi – rozmowy z prawdziwymi wampirami Carol Page. Można powiedzieć, że autorka trafiła w sedno. – Pchnął książkę w moją stronę. – Spotkała się z wampirami i w rzeczowej formie, bez krzty sensacji, opisała swoje wrażenia. Początkowo była nieufna… trochę tak jak pan teraz.
– Ma pan rację, jestem sceptykiem – przyznałem. Opowiedziałem mu o ostatnim morderstwie w Los Angeles i zadałem dziesiątki pytań dotyczących wampirzego świata. Westin odpowiadał cierpliwie. Dowiedziałem się, że wampiry mają swoją subkulturę praktycznie w każdym wielkim mieście Ameryki i w kilku mniejszych, takich jak Santa Craz w Kalifornii, Austin w Teksasie, Savannah w Georgii, Batavia w stanie Nowy Jork i Des Moines w Iowa.
– Prawdziwy wampir – powiedział Westin – to ktoś obdarzony niezwykłym darem. Ktoś, kto potrafi przyswajać, wchłaniać i przekształcać energię, czyli siłę życia. Prawdziwy wampir to ktoś uduchowiony.
– Jak to połączyć z piciem krwi? – zapytałem. – O ile da się połączyć – dodałem spiesznie.
– Krew jest podobno największym źródłem energii – spokojnie odparł Peter Westin. – Gdybym, na przykład, wypił pańską krew, przejąłbym pańską siłę.
– Moją krew? – powtórzyłem.
– Tak. Jest pan pełen życia.
Wspomniałem mu o nocnym włamaniu do zakładu pogrzebowego na pomoc od Los Angeles.
– Co ze zwłokami osób, które zmarły dzień lub dwa dni wcześniej?
– Jeśli prawdziwy lub fałszywy wampir jest zdesperowany, taka krew także spełnia swoją rolę. Najpierw opowiem panu o prawdziwych wampirach. Większość z nich to samotne, wrażliwe i uległe istoty. Są atrakcyjni choćby ze względu na swoją amoralność, zakazane żądze, buntowniczość, siłę, erotyzm i swoiste podejście do zasad rządzących naszym życiem.
– Wciąż pan podkreśla słowo „prawdziwe”. Gdzie tkwi różnica?
– W dzisiejszych czasach większość młodych ludzi, żyjących na wzór wampirów, to zwykli przebierańcy. Eksperymentują, zbierają doświadczenia, łączą się w grupy z tymi, którzy podzielają ich zainteresowania. Jest nawet popularna gra pod nazwą Wampir: maskarada. Taki styl życia imponuje zwłaszcza nastolatkom. Wampiry mają ambiwalentny stosunek do rzeczywistości. A poza tym balują nocą – wykrzywił usta w grymasie przypominającym uśmiech – aż do pierwszego brzasku.
Ciekawiło mnie, dlaczego był ze mną szczery? Na ile sam poważnie podchodził do wampirów? Do jego sklepu przychodzili ludzie szukający jakiejś odmiany. A może sam był przebierańcem? Albo prawdziwym wampirem?
– Mit wampira powstał tysiące lat temu – ciągnął. – Znany jest w Chinach, Afryce, Ameryce Środkowej i Południowej. I oczywiście w centralnej Europie. Wielu ludzi w Stanach Zjednoczonych fetyszyzuje postać wampira za jej swoistą teatralność, ładunek erotyki i powiew romantyzmu. Wampiry kuszą także tym, że przekraczają bariery płci i rasy.
Uznałem, że czas przerwać tę przemowę i skupić się na morderstwach.
– A co pan powie o ostatnich wypadkach tu, w Kalifornii, i w Nevadzie?
Twarz wykrzywił mu grymas bólu.
– Był niejaki Jeffrey Dahmer, zwany Wampirem Kanibalem. Także Nicolas Claux, o którym pan mógł nie słyszeć. Mieszkał w Paryżu i pracował w zakładzie pogrzebowym. W połowie lat dziewięćdziesiątych udowodniono mu serię morderstw. Przyznał się do wszystkiego. Tuż po aresztowaniu z lubością opowiadał o tym, jak zżerał fragmenty zwłok przed pogrzebaniem. Stał się powszechnie znany w Europie jako „Wampir z Paryża”.
– A Rod Ferrell z Florydy? – zagadnąłem.
– O, właśnie. Dla niektórych stał się niemal bohaterem. Pełno o nim chociażby w Internecie. Razem z kilkoma innymi zatłukł na śmierć rodziców jednego z członków grupy. Potem wyciął na zwłokach symbole okultystyczne. Wiem o nim wszystko. Był opętany nianią otwarcia wrót piekła. Chciał zabić dziesiątki ludzi, żeby przejąć ich dusze i zyskać moc, potrzebną do wezwania szatana. Kto wie, może nawet mu się to udało?
Westin spoglądał na mnie przez dłuższą chwilę.
– Coś panu powiem, detektywie Cross. Niech mi pan wierzy bez zastrzeżeń. To bardzo ważne, by pan zrozumiał, że wśród wampirów, tak samo często jak wśród ludzi, zdarzają się psychopaci i zwykli mordercy.
Wzruszyłem ramionami.
– W takim przypadku warto podeprzeć się jakąś statystyką – odparłem. – Nie zapominajmy, że jakiś wampir lub pański „przebieraniec” zabił bez mała tuzin ludzi.
Westin posmutniał trochę.
– Tak, wiem. Dlatego z panem rozmawiam. Postanowiłem zadać mu ostatnie pytanie.
– Jest pan wampirem?
Przez moment zwlekał z odpowiedzią.
– Tak.
Dreszcz przebiegł mi po plecach. Facet mówił zupełnie poważnie.