Rozdział 66

Następny dzień przyniósł niespodziankę. Na pewno nikt się tego nie spodziewał. Mnie to wytrąciło zupełnie z równowagi. Z samego rana zgromadziliśmy się w miejscowej kwaterze FBI na krótką odprawę. Ze trzydzieści osób zasiadło w wielkiej, skąpo umeblowanej sali, z oknami wychodzącymi na błotnistą Missisipi.

O dziewiątej Kyle palnął krótką przemowę do agentów, którzy pełnili służbę przez całą minioną dobę. Potem przeszedł do rozdzielania zadań. Dbał o szczegóły. W takich chwilach był w swoim żywiole. Mówił krótko, rzeczowo i bezbłędnie, spokojnym, lecz rozkazującym tonem.

Kiedy skończył albo myślał, że skończył, czyjaś dłoń wystrzeliła w górę.

– Za pozwoleniem, panie Craig, ani słowem nie wspomniał pan o mnie. Co mam dzisiaj robić?

To była Jamilla Hughes. Nie wyglądała na uszczęśliwioną. Kyle zbierał już swoje notatki. Powoli wsunął plik papierów do dużej czarnej teczki.

– To zależy od doktora Crossa – rzucił, prawie nie podnosząc głowy. – Proszę jego zapytać.

Popatrzyłem na niego z osłupieniem. Faktycznie, czasem bywał oschły, ale nigdy nie zachowywał się w tak nieprzyjemny sposób. To było niepotrzebne.

– Gówno prawda! – Jamilla wstała z krzesła. – Pańska odpowiedź mnie nie zadowala, panie Craig. Nie mówię już o aroganckim i zbyt wyniosłym tonie.

Agenci wybałuszyli oczy. Żaden z nich nie ośmieliłby się dyskutować z Kyle’em. Krążyły plotki, że jest pewniakiem na stanowisko dyrektora. Zresztą powszechnie uważano, że w pełni na to zasługuje. Był sprytniejszy niż niejeden z jego poprzedników – i pracował najciężej z nas wszystkich.

– Nie podważam zasług doktora Crossa – ciągnęła Jamilla – ale to właśnie ja, w Kalifornii, zaczęłam tę całą sprawę. Nie czekam, żeby ktoś klepał mnie po plecach i obsypał pochwałami. Za to uprzejmie dziękuję. Przyjechałam tu jednak po to, by włączyć się do śledztwa. Proszę zatem o trochę szacunku i przydział odpowiednich zadań. Zauważyłam już, niestety, że poza mną jest tylko jedna agentka w całej pańskiej grupie. Przeprosiny mi niepotrzebne – zakończyła i ruchem ręki odrzuciła wszystko, co Kyle mógłby mieć na swoją obronę.

Nie wywarło to na nim większego wrażenia.

– Płeć nie gra dla mnie żadnej roli – odparł. – W tym przypadku jestem podobny do tak zwanych wampirów. Doceniam pani rolę w początkowym etapie dochodzenia, ale jak już wspomniałem wcześniej, odnośnie dalszych zadań musi się pani konsultować z doktorem Crossem. Chyba że woli pani wrócić do domu. To tyle. Dziękuję wszystkim. – Zasalutował swoim ludziom. – Udanych łowów. Mam nadzieję, że dzisiaj nam się powiedzie.

Byłem zupełnie zaskoczony, zarówno jego odpowiedzią, jak i wybuchem Jamilli. Poczułem się nieswojo, kiedy podeszła do mnie po zamknięciu odprawy.

– Ależ on działa mi na nerwy! Grrrr – warknęła, skrzywiła się i pokręciła głową. – Wiem, że czasami mnie ponosi, lecz tym razem na pewno nie miał racji. Coś z nim jest nie tak. I po jaką cholerę się czepia? Dlatego, że pracuję z tobą? – Wzięła głęboki oddech. – Cóż więc robimy, doktorze Cross? Nie porzucę śledztwa z powodu jakiegoś idioty.

– Przepraszam cię za to, co zaszło, Jamillo. Lepiej pomówmy o naszych zadaniach.

– Nie bądź taki protekcjonalny.

– Nie jestem. A ty zejdź z mównicy. Jeszcze nie ochłonęła po sprzeczce z Kyle’em.

– To wróg kobiet – powiedziała. – Możesz mi wierzyć. A poza tym, liczą się dla niego wyłącznie trzy K: konkurencja, krytycyzm, kontrola. To go upodabnia do wielu innych mężczyzn.

– Powiedz mi szczerze, co o nim myślisz? I w ogóle o mężczyznach?

Wreszcie zdobyła się na wątły uśmiech.

– Szczerze i obiektywnie myślę, że ten twój przyjaciel to nadęty dupek, upozowany na twardziela. Jeśli zaś chodzi o pozostałych mężczyzn, to nie kieruję się z góry określoną opinią. Każdy przypadek rozpatruję oddzielnie.

Загрузка...