Rozdział 4

Błękitne niebo rozpościerało się nad Waszyngtonem. Był cudny poranek. No, może niezupełnie cudny, bo Supermózg znów nabrał ochoty do rozmowy.

– Cześć, Alex. Tęskniłeś za mną? Cholernie mi ciebie brakowało… wspólniku.

Sukinsyn od tygodnia wydzwaniał do mnie co rano, strasząc i dokuczając. Czasem po prostu mnie przeklinał przez ładne kilka minut. Dzisiaj był w lepszym nastroju.

– Wiesz już, co będziesz robił? Masz jakieś konkretne plany?

Owszem. Chciałem go złapać. Właśnie siedziałem w wozie FBI, gotowy do natychmiastowej akcji. Rozmowa była namierzana, więc myślałem, że pościg nie potrwa zbyt długo. FBI miało sądowy nakaz na prowadzenie nasłuchu i działaliśmy ręka w rękę z operatorem sieci. Oprócz mnie, z tyłu furgonetki było jeszcze trzech federalnych i mój stary kumpel, John Sampson. Kiedy odezwał się Supermózg, wyruszyliśmy spod mojego domu przy Piątej Ulicy. Pojechaliśmy w stronę międzystanowej numer 395 North. Musiałem z nim rozmawiać dopóty.

– Była o wiele, wiele milsza – odparł. – Jakby stworzona do pieprzenia.

Jeden z techników mruknął coś za mną. Starałem się słuchać obu rozmów naraz.

– Facet w pełni zasłużył na swoje przezwisko – powiedział agent. – Przy tak silnym sygnale powinniśmy od razu go namierzyć. Tymczasem to nie wychodzi.

– Dlaczego? – spytał Sampson i przysunął się bliżej.

– Dokładnie nie wiem. Wciąż znajdujemy nowe źródła. Wygląda to tak, jakby się przemieszczał. Może dzwoni z komórki, na przykład z samochodu? Trudniej wyłapać taką rozmowę.

Zauważyłem, że skręciliśmy z D i wjechaliśmy do tunelu na Trzeciej. Gdzie on się schował?

– Coś ci się stało, Alex? – zapytał Supermózg. – Jesteś dziś jakiś roztargniony.

– Nieprawda. Ciągle cię słucham… wspólniku. Naprawdę lubię nasze poranne pogawędki.

– Dlaczego to jest takie trudne? – narzekał technik.

Bo macie do czynienia z Supermózgiem, durnie! – miałem ochotę krzyknąć.

Po prawej stronie zobaczyłem Washington Convention Center. Furgonetka rwała naprzód, mknąc ulicami miasta z szybkością dochodzącą do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę.

Minęliśmy hotel Renaissance. Skąd, do cholery, dzwonił Supermózg?

– Chyba go mamy – podekscytowanym głosem powiedział młodszy z agentów. – Jest całkiem blisko.

Samochód stanął i powstało niewielkie zamieszanie. Sampson i ja sięgnęliśmy po broń. Koniec pościgu. Wprost nie wierzyłem, że wreszcie dopadłem wroga.

– Jezu Chryste, co za cholerne gówno! – krzyknął Sampson, bębniąc pięścią w bok furgonetki. Byliśmy pod budynkiem imienia J. Edgara Hoovera, przy Pennsylvania Avenue 935. Pod kwaterą główną FBI.

– Co się stało? – huknąłem na agentów. – Gdzie on, do diabła, się podziewa?

– Szlag by to trafił… Sygnał znów ucieka. Jest poza Waszyngtonem. Nie… wrócił znów do miasta. Chryste, zniknął za granicą!

– Żegnaj, Alex. Nie, raczej „do widzenia”. Już ci mówiłem: będziesz następny – powiedział Supermózg i przerwał połączenie.

Загрузка...