Obudziłem się koło szóstej rano w bardzo kiepskim stanie. Ślady ugryzień okazały się mocno zaognione. Czułem w nich pulsowanie. Z ranki na dłoni sączyła się paskudna maź zmieszana z ropą. Ręka mi spuchła niczym bania. Niedobrze. Jeszcze choroba mi potrzebna.
Pojechałem na ostry dyżur do szpitala Świętego Antoniego. Tam okazało się, że mam gorączkę. Termometr pokazywał trzydzieści osiem stopni i sześć kresek.
Badał mnie jakiś wysoki Pakistańczyk, doktor Prahbu. Wyglądał jak jeden z synów z filmu Wojny domowe. Powiedział mi, że prawdopodobną przyczyną obrzęku są bakterie gronkowców powszechnie występujące w ustach.
– Jak doszło do ugryzień? – spytał. Pomyślałem sobie, że moja odpowiedź raczej na pewno nie przypadnie mu do gustu.
– Łapałem wampira.
– Dość żartów, doktorze Cross. Kto pana ugryzł? – zapytał po raz drugi. – Jestem poważnym lekarzem, a to jest poważna rana. Muszę znać prawdę.
– Ależ ja wcale nie żartuję! Prowadzę śledztwo w sprawie zabójstw, o popełnienie których są podejrzani fani wampirów. Ugryzł mnie chłopak ze sztucznymi kłami.
– No dobrze, panie detektywie. Skoro pan się upiera…
Poddał mnie kompleksowemu badaniu krwi: hematokryt, hemoglobina, krwinki czerwone, krwinki białe, granulocyty, MCHC, OB, przeciwciała. Powiedziałem mu, że potrzebuję kopii wszystkich wyników. Szpital nie chciał dać mi ich do ręki, lecz wreszcie zmiękli i wysłali je faksem do Quantico.
Potem dali mi receptę na coś, co się nazywało keflex, i kazali wracać do domu. Chorą rękę miałem trzymać w górze i co cztery godziny zmieniać okład. Czułem się tak paskudnie, że po powrocie od razu położyłem się do łóżka. Nie ciągnęło mnie do roboty. Leżałem więc tak i słuchałem porannej audycji Elłiot in the Morning. Nana z dziećmi czuwali przy mnie. Miałem mdłości. Przez cały dzień uparcie odmawiałem jedzenia. Nie mogłem spać i ani myśleć, tak mnie swędziało ramię. Przez kilka godzin majaczyłem w malignie.
„Teraz należysz do nas”.
Wreszcie usnąłem, lecz obudziłem się przed pierwszą w nocy. W godzinie duchów. Czułem się jeszcze gorzej. Zdawało mi się, że zaraz zadzwoni telefon i znów usłyszę głos Supermózgu.
Ktoś był w moim pokoju.
Westchnąłem cicho, kiedy zobaczyłem kto to.
Jannie siedziała przy moim łóżku jak zawodowa pielęgniarka.
– W zeszłym roku też byłeś przy mnie, gdy się rozchorowałam – powiedziała. – Śpij już, tatusiu. Musisz odpocząć. I nie zmieniaj się przy mnie w wampira.
Nic na to nie odpowiedziałem. Nie mogłem wykrztusić słowa. Zapadłem w sen.