Rozdział 78

Sam pojechałem na miejsce zbrodni. Miałem wrażenie, że uczestniczę w czymś odległym i nierealnym. Tryby w mojej głowie obracały się wolno, z niesłychaną precyzją. Zadawałem sobie pytanie: dokąd nas to wszystko zaprowadzi? Nie znałem odpowiedzi. Byłem zupełnie przybity.

Dom okazał się właściwie dawną przybudówką do okazałej rezydencji. Z balkonikiem na pierwszym piętrze na pierwszy rzut oka przypominał miły pensjonat. Wokół rosły magnolie i bananowce. Nie brakowało też żelaznego płotu, jaki widziałem wszędzie we French Quarter.

Na miejscu zgromadziła się już połowa policji nowoorleańskiej. Stało też kilka karetek z jaskrawo migającymi światłami. Dziennikarze przybyli równo z nami. Wiadomo, nocna zmiana.

Detektyw Sams zjawił się parę minut przede mną. Spotkaliśmy się w korytarzu na piętrze, przed sypialnią, w której dokonano mordu. Dom zbudowano z wielką dbałością o szczegóły – starannie dekorując sufity, balustrady, drzwi i podcienia. Właściciel – albo właścicielka – kochał swoje lokum i lubował się w folklorze. Zwłaszcza w Mardi Gras. Wszędzie na ścianach wisiały pióra, dzioby, kostiumy i kolorowe maski.

– Źle to wygląda – powiedział Sams. – O wiele gorzej niż zwykle. Ofiarą padła policjantka z wydziału narkotyków, Maureen Cooke. Trochę nam pomagała w sprawie Charlesa i Daniela. Jak zwykle, brakowało rąk do pracy.

Zaprowadził mnie do sypialni. Pokój był mały, ale przytulny, z błękitnym jak niebo sufitem. Ktoś mi kiedyś wspominał, że właśnie taki kolor wprowadza w błąd owady.

Maureen Cooke była ruda, szczupła i wysoka, mniej więcej po trzydziestce. Zwisała głową w dół z żyrandola. Paznokcie miała pomalowane na czerwono. Mordercy rozebrali ją do naga. Pozostawili tylko delikatną srebrną bransoletkę.

Krwawe ślady znaczyły jej całe ciało, lecz żadnych plam nie zobaczyłem ani na podłodze, ani gdzie indziej.

Podszedłem do niej.

– Przykre – szepnąłem pod nosem. Ot, zgasło ludzkie życie. Zginęła jeszcze jedna policjantka.

Spojrzałem na Mitchella Samsa. Wyraźnie czekał, aż coś powiem pierwszy.

– To nie musieli być ci sami sprawcy – oznajmiłem, potrząsając głową. – Ślady ugryzień są inne, bardziej powierzchowne. Coś się zmieniło.

Odszedłem na bok i obejrzałem cały pokój. Dostrzegłem kilka starych fotografii E.J. Bellocqa z cyklu Prostytutki ze Storyville. Dziwna kolekcja, ale pasująca do policjantki z wydziału narkotyków. Nad samym łóżkiem wisiały dwa chińskie wachlarze. Pościel była zmięta, jakby ktoś tu nocował. A może nikt nie posłał jej już od wczoraj?

Ktoś zadzwonił na moją komórkę. Kciukiem wdusiłem klawisz połączenia. Miałem zdrętwiałe ręce i byłem bardzo śpiący.

– Znalazł ją pan, doktorze Cross? I co pan o tym sądzi? Jak można powstrzymać tę przerażającą serię okrutnych morderstw? Niech pan mi powie, co pan zrobi. Na pewno już pan coś wymyślił.

To był Supermózg. Skąd wiedział?

– Dopadnę cię, parszywy draniu! – wrzasnąłem do słuchawki. – Możesz być pewien, że cię dopadnę!

Przerwałem połączenie, a potem w ogóle wyłączyłem telefon. Rozejrzałem się po pokoju. W drzwiach stał Kyle Craig i przyglądał mi się uważnie.

– Dobrze się czujesz, Alex? – szepnął.

Загрузка...