Z lotniska zadzwoniłem do Kyle’a. Powiedział mi, że najlepsi fachowcy z Quantico w całym kraju szukają podobnych przypadków.
– Moim zdaniem, to bardzo poważna sprawa – powtarzał. Ciekaw byłem, czy wie coś więcej. Zazwyczaj nie mówił wszystkiego.
– Co ci się stało, Kyle? – spytałem. – Zerwałeś się z samego rana i już siedzisz przy robocie. Dlaczego tak przejmujesz się tym śledztwem?
– Przejmuję się, bo tu dzieją się doprawdy dziwne rzeczy. Nigdy przedtem nie miałem do czynienia z czymś takim. Poproszę Jamillę Hughes, żeby wyszła po ciebie na lotnisko. To jej sprawa, więc na pewno poda ci wszystkie dane. Jest bardzo dobra w tym, co robi. Musi być dobra, bo oprócz niej w wydziale zabójstw w San Francisco pracuje tylko jedna babka.
W samolocie lecącym z Waszyngtonu po raz kolejny przeczytałem raporty z miejsca zbrodni w parku Golden Gate. Otrzymałem je faksem dziś rano. Inspektor Hughes opisywała wszystko kompetentnie i ze szczegółami, chociaż flaki mi się wywracały przy lekturze niektórych fragmentów.
Na marginesie jej sprawozdania robiłem notatki. Traktowałem to jako pewien rodzaj stenogramu. Przy każdej sprawie pracowałem w ten sam sposób.
„O 3.20 rano w parku Golden Gate, w San Francisco, znaleziono zwłoki mężczyzny i kobiety. Dlaczego tam? W miarę możności iść do parku.
Obie ofiary zwisały głową w dół z gałęzi dębu. Po co je powieszono? Żeby utoczyć krew? A po co krew? Obrzęd oczyszczenia?
Ciała nagie i pokryte krwią. Dlaczego nagie? Gwałt? Zbrodnia na tle seksualnym? Czy po prostu zwykła brutalność? Chęć obnażenia ofiar przed oczami świata?
Nogi, ręce i pierś mężczyzny pokrywają głębokie rany. Wygląda na to, że ofiara została pogryziona. Mówiąc dokładniej – zagryziona!!!
Na ciele kobiety także widać ślady ukąszeń i cięte rany, bez wątpienia zadane jakimś ostrym narzędziem. Ofiara zmarła z wykrwawienia; straciła ponad czterdzieści procent krwi.
Małe czerwone plamki na kostkach obu ofiar, w miejscach otarcia sznurem, na którym wisiały ciała. Lekarz określił je jako wybroczynki (petechiae).
Ślady zębów na zwłokach mężczyzny wskazują na duże zwierzę. Czy to możliwe? Jaki drapieżnik mógłby zaatakować człowieka w parku, pośrodku wielkiego miasta? Łagodnie mówiąc, to czysta bzdura.
Biała substancja na nogach i brzuchu mężczyzny. Być może sperma. Kim był zabójca? Sadystą? Zboczeńcem?”.
Wróciłem myślą do sprawy z Waszyngtonu. Nie umiałem o niej zapomnieć.
Pewna szesnastolatka uciekła z domu, z Orlando, na Florydzie. Jej zmasakrowane zwłoki znaleziono w pokoju hotelowym w samym centrum stolicy. Nazywała się Patricia Dawn Cameron. Okoliczności zbrodni były zbyt podobne do morderstw w Kalifornii, żeby przejść nad tym do porządku. Dziewczyna była cała pogryziona i powieszono ją za nogi na haku od żyrandola.
Odnaleziono ją, gdy hak wyrwał się z sufitu i ciało z hukiem spadło na podłogę. Raport medyczny stwierdzał, że Patricia Cameron zmarła z upływu krwi – utraciła jej ponad siedemdziesiąt procent.
Pierwsze pytanie było oczywiste.
Po co komuś aż tyle krwi?