Rozdział 52

Stało się jasne, że Irwin Snyder nie popełnił poprzednich morderstw. Zaledwie raz lub dwa razy w życiu wyjechał z Karoliny. Kontakt ze światem utrzymywał głównie za pośrednictwem Internetu. I oczywiście był za młody, żeby go oskarżać o zbrodnie sprzed jedenastu lat.

Zabił jednak ojca i matkę. Nie okazywał skruchy. Tygrys kazał mu to zrobić. To wszystko, co udało mi się od niego wyciągnąć. Nie chciał powiedzieć, w jaki sposób nawiązał pierwszy kontakt z osobą lub grupą osób, która przejęła nad nim władzę.

Już w czasie przesłuchania Snydera i pozostałych zaczęła mnie swędzieć ręka. Wkrótce swędzenie przerodziło się w dokuczliwy ból dłoni i ramienia. Ślady ugryzień były zaczerwienione, ale bez strupów. Najgorszą ranę miałem na ramieniu – zęby przebiły marynarkę i wżarły się głęboko w ciało. Kazałem to sfotografować technikom z laboratorium.

Nie poszedłem na ostry dyżur. Po prostu nie było na to czasu. Tymczasem ręka bolała mnie coraz mocniej. Przed południem ledwo mogłem zacisnąć pięść. Pewnie nie zdołałbym pociągnąć za spust pistoletu. „Teraz należysz do nas” – powiedział mi Irwin Snyder.

Do jakiej grupy, sekty albo bandy mógł należeć? Gdzie był

Tygrys? Czy chodziło tutaj o jedną, czy o więcej osób? Po południu wziąłem udział we wspólnym zebraniu agentów FBI i policji z Charlotte. Wniosek ogólny: nic nie wiemy. FBI grzebało w Internecie w poszukiwaniu wiadomości mówiących o Tygrysie albo w ogóle o tygrysach.

Późnym wieczorem poleciałem z powrotem do Waszyngtonu. Trochę przespałem się w samolocie. Niewiele mi to pomogło. Kiedy tylko stanąłem w drzwiach własnego domu, zadzwonił telefon. Ki diabeł?

– Wrócił pan, doktorze Cross? To dobrze. Witam, witam. Trochę stęskniłem się za panem. Jak tam było w Charlotte?

Rzuciłem słuchawkę i wybiegłem na dwór. Nikogo nie zauważyłem. Na całej Piątej panował idealny spokój, chociaż oczywiście łobuz mógł się czaić w mroku, w pobliżu domu. Skąd by inaczej wiedział, że właśnie przyjechałem?

Stanąłem na chodniku i wbiłem wzrok w ciemność. To, że go nie widziałem nie znaczyło, że on mnie nie widział. Ktoś na pewno mnie obserwował. Ktoś się przede mną chował.

– Tak, wróciłem! – krzyknąłem. – Chodź, to może mnie dostaniesz! Załatwmy to tu i teraz! Powtarzam ci: chodź, draniu!

Nie odpowiedział. Nie zawołał.

Za sobą usłyszałem czyjeś ciche kroki. To Supermózg. Odwróciłem się jak oparzony.

– Co ty tutaj wyprawiasz, Alex? Kiedy przyjechałeś? Z kim rozmawiasz?

To była Nana, drobna i bardzo przestraszona. Podeszła bliżej i uściskała mnie z całej siły.

Загрузка...