Wysiedliśmy z samochodu i stanęliśmy przed głównymi drzwiami katedry Świętego Jana. Złocisto-biały napis nad portalem głosił: „Jedna rodzina, jedna wiara”.
Podwójne wieże wznosiły się wysoko nad dachami Savannah. Kościół zbudowano w stylu francuskiego gotyku – miał wysokie łuki i przypory, wspaniałe witraże i ołtarz z włoskiego marmuru. Obejrzałem dosłownie wszystko. Jak do tej pory, nic nie zwróciło mojej szczególnej uwagi.
Morderstwo odkryto niecałe dwie godziny temu. Wsiedliśmy do śmigłowca natychmiast po komunikacie nadanym przez policję w Savannah. Trąbiono już o tym w telewizji.
Zapach kadzidła wiercił mnie w nosie. Zwłoki zauważyłem zaraz po wejściu do katedry. Jęknąłem cicho i żołądek podjechał mi do gardła. Ofiarą był tym razem dwudziestojednoletni mężczyzna, znany mi z poprzednich doniesień, student historii sztuki z Uniwersytetu Georgia, Stephen Fenton. Mordercy zostawili mu portfel i pieniądze. Niczego nie ukradli, z wyjątkiem koszuli.
Katedra była olbrzymia; bez wątpienia mogła pomieścić z tysiąc wiernych. Światło, padające przez witraże, rysowało wielobarwne wzory na kamiennych płytach podłogi. Już z daleka widziałem, że ofiara ma rozerwane gardło. Ciało było zmaltretowane i okaleczone, tak jak w poprzednich przypadkach. Leżało u podnóża trzynastej stacji drogi krzyżowej. Na posadzce widniały ślady krwi, ale nie za wiele.
Pili krew tu, w katedrze? Dopuścili się świętokradztwa? Odrzucali wszelką religię? Czy szli własną drogą krzyżową?
Podeszliśmy do ciała. Obok, w nawie, leżał plastikowy worek. W pobliżu czekała ekipa śledcza z wydziału zabójstw w Savannah. Byli mocno zniecierpliwieni. Chcieli możliwie szybko odwalić swoją robotę i wynieść się stąd do diabła. Przez nas musieli niepotrzebnie czekać. Miejscowy lekarz kończył oględziny ciała.
Przykucnęliśmy przy nim. Włożyłem gumowe rękawiczki. Kyle prawie nigdy ich nie używał. Rzadko dotykał czegoś na miejscu zbrodni. Zastanawiałem się dlaczego? Mimo to, miał niezłego nosa.
No tak… Byliśmy dobrzy, ale żaden z nas jeszcze nie wpadł na to, gdzie szukać morderców i gdzie znów uderzą. Z każdą kolejną zbrodnią to pytanie wracało do mnie jak bumerang. O co chodziło w tej masakrze?
– Jadą w zasadzie na odruchach – zwróciłem się do Kyle’a. – Sądzę, że są przed trzydziestką. Mają najwyżej po dwadzieścia lat, a może są jeszcze młodsi. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy w rezultacie znaleźli dwóch nastolatków.
– Toby się nawet zgadzało – odparł po cichu, przyglądając się obrażeniom na ciele studenta. – Niczego się nie boją. Są jak zwierzęta wypuszczone z klatki. Jak tygrysy. Najpierw w Kalifornii, a teraz tu, na wschodzie. Kłopot w tym, że nie wiemy, jak dawno się to zaczęło, ilu ich jest naprawdę i skąd się właściwie wzięli.
– Trzy podstawowe punkty. Trzy pytania, na które nie znamy odpowiedzi. Ciągle sprawdzacie kluby dla wampirów? Może pogrzebać w Internecie? Ktoś przecież musi coś wiedzieć.
– Sęk w tym, że ci, co nawet wiedzą, nie chcą puścić pary z gęby. Uwierz mi, Alex, ponad trzystu ludzi skierowałem do tej jednej sprawy. Więcej się nie da.
Popatrzyłem na drewnianą płaskorzeźbę stacji. Przedstawiała Jezusa w chwilę po zdjęciu z krzyża, złożonego w ramionach Marii. Korona cierniowa. Ukrzyżowanie. Rany. Krew. Może krew miała tu jakieś znaczenie? Życie wieczne? Ciekawe. W Santa Barbara słyszałem od Petera Westina, że niektóre wampiry są „uduchowione”. Więc może to mord rytualny? Albo czysty przypadek. Pewnie powinienem znów porozmawiać z Westinem. Wiedział o wampirach dużo więcej niż inni.
Fenton miał na sobie spodnie koloru khaki i nowe markowe buty Reeboka. Zbadałem rany na jego szyi. Znalazłem też ślady zębów na lewym ramieniu i na piersiach. Jeden z morderców – a może obaj – był rozeźlony do granic szału.
– Po co zabrali koszulę? – zapytał Kyle. – To samo zrobili w Marin.
– Może dlatego, że przesiąkła krwią – odparłem, wciąż patrząc na rany. – To byli bez wątpienia ludzie, choć atakują jak zwierzęta. Na wzór tygrysa? To właśnie tygrys pełni tu kluczową rolę. Jest symbolem… Ba, ale czego?
Zadzwoniła komórka Kyle’a. To Supermózg, pomyślałem zupełnie odruchowo. Pewnie mnie szuka. Kyle trzymał aparat przy uchu niespełna dwadzieścia sekund.
Potem popatrzył na mnie.
– Jedziemy do Charlotte. Mamy kolejną zbrodnię. Już są w Karolinie Północnej.
– A niech ich szlag trafi! Co tu się, do cholery, dzieje?! Pobiegliśmy do wyjścia. Gnaliśmy, jakby nas ktoś gonił.